Czy stoimy u progu katastrofy psychologicznej?

Kiedy znajomi nie akceptują, że się zmieniliśmy
22 marca 2024
Wewnętrzne dziecko kontra wewnętrzny rodzic
5 kwietnia 2024

Transkrypcja tekstu:
Wyobraźmy sobie taki oto eksperyment, w którym przysłuchujemy się rozmowie dwóch psychologów toczonej w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku – starego wygi i świeżo upieczonego adepta, w której to rozmowie uczeń pyta mistrza o to, na co zwrócić uwagę w niesieniu psychologicznej pomocy swoim przyszłym pacjentom. „Jedną z ważnych kwestii jest to – odpowiada mistrz – jakimi ludzie dysponują umiejętnościami radzenia sobie z niepokojem, który się czasem w ich życiu pojawia”. „Czyli jak dobrze rozumiem – dopytuje uczeń – chodzi o to, by ludzie byli zdolni do jak najlepszego radzenia sobie w tych sytuacjach, kiedy będą doświadczali niepokoju, który może się czasem w ich życiu pojawić?”. „Otóż to!” – podsumowuje swoją poradę mistrz. Teraz wyobraźmy sobie alternatywną wersję tej rozmowy, z tą jednak różnicą że odbywa się ona powiedzmy w 2050 roku. Czy na pewno rada starszego psychologa udzielana młodemu brzmiała by tak samo? Otóż wszystko wskazuje na to, że zmieni się operat częstotliwości, a sama wypowiedź najprawdopodobniej będzie brzmiała tak: „Jedną z najważniejszych kwestii jest to czy ludzie dysponują umiejętnościami radzenia sobie z niepokojem, który towarzyszy im w każdej sytuacji i przez cały czas”. To co jeszcze dzisiaj uznajemy za rodzaj sporadycznego dyskomfortu związanego z konkretnym kontekstem sytuacyjnym, już za kilka, może maksymalnie kilkanaście lat będzie stałym towarzyszem życia wielu z nas i z każdym wkraczającym w dorosłość pokoleniem będzie już nieodłącznym elementem ludzkiego życia – każdego dnia, o każdej porze i w każdej sytuacji. Jeśli teraz do tego dodamy naszą dzisiejszą świadomość dotyczącą tego, jakie zgliszcza w systemie może pozostawić temporalny niepokój, to nie trudno sobie wyobrazić jaką systemową katastrofę może zapewnić silny niepokój odczuwany przez cały czas zamieniając życie w koszmar. Dzisiaj naukowcy już biją na alarm, ale jak to bywa i do czego zdążyliśmy się już przyzwyczaić mało kto ich słucha, a już najmniej ci, którzy tak naprawdę mogą być najbardziej odpowiedzialni za tę zbliżającą się cywilizacyjną psychologiczną katastrofę. I używam tutaj tego terminu celowo, bo właśnie w ten sposób to zjawisko zaczyna już być przez współczesnych badaczy definiowane. Tego terminu używa na przykład dr Eric Maisel, autor ponad 50 książek i wykładowca psychologii wygłaszający wykłady na całym świecie, który przytacza oszałamiające liczby – rzadko publikowane i dotyczące samobójstw, w których zwraca uwagę nie na dokonane samobójstwa, ale na to jak wiele osób planowało targnięcie się na swoje życie oraz jak wiele osób rozważało taką możliwość. W samych Stanach Zjednoczonych w 2023 roku przyjmuje się, że milion siedemset tysięcy osób próbowało popełnić samobójstwo, 3,5 miliona zaplanowało samobójstwo, a 12,3 miliona rozważało samobójstwo. Tylko w zeszłym roku w Polsce życie odebrały sobie 5233 osoby. Jeśli do tej liczby zastosujemy jedynie domniemaną skalę porównawczą z USA, to musiałoby oznaczać, że co najmniej dwa razy tyle zaplanowało taki krok, a cztery razy tyle rozważało targnięcie się na swoje życie. Ale to tylko ułomne porównanie z zupełnie inną kulturą, inną rzeczywistością i sytuacją ekonomiczno gospodarczą. Jeśli byśmy chcieli posiłkować się odkryciami Durkheima, to moglibyśmy założyć, że liczbę dokonanych samobójstw należy pomnożyć przez dwadzieścia i dopiero wtedy otrzymamy mniej więcej przybliżoną liczbę osób, którym taka myśl przeszła przez głowę. A to oznacza, że w 2023 roku mogło to być w naszym pięknym kraju nawet kilkadziesiąt tysięcy ludzi. A to wyłącznie jeden z obszarów prawdopodobnie powiązanych z efektem silnego, nieustającego niepokoju.
Nie dość tego – w badaniach przekrojowych przeprowadzonych w 2020 roku porównano skalę lęku i niepokoju w kilku przedziałach wiekowych za okres 2008 – 2018. Tym samym wykazano, że z roku na rok poziom odczuwania niepokoju szybko rośnie, ale jego wzrost ma inną dynamikę w zależności od wieku badanych. Najszybciej wzrasta w grupie tzw młodych dorosłych, czyli osób pomiędzy 18 – tym, a 25 rokiem życia, gdzie procent osób odczuwających stałe uczucie niepokoju wzrósł z 8 do niecałych 15. Jedyna grupa, w której nie zanotowano znacznego przyrostu lęku to osoby powyżej 50-tego roku życia. Jeśli ten trend się utrzyma, a wszystko wskazuje na to, że nie tylko się utrzyma, ale w kolejnych latach zacznie przyśpieszać, to możemy się spodziewać stałej obecności niepokoju u wszystkich młodych dorosłych mniej więcej w okolicach 2050 roku, czyli już za ok. 25 lat. Czyli u tych, którzy urodzą się w tym roku i w ciągu kolejnych pięciu. Teraz wyobraźmy sobie jak będzie wyglądało życie obecnych niemowlaków już jako młodych dorosłych, w którym silny niepokój jest obecny przez cały czas i nigdy nie odpuszcza? Dr Maisel przewiduje, że będzie to miało wpływ na olbrzymią ilość obszarów naszego życia. Wykładniczo wzrośnie na przykład liczba uzależnień i to zarówno od alkoholu, jak i substancji psychoaktywnych oraz liczba osób otyłych, szukających ucieczki w zajadaniu lęku, co również dzisiaj często ma już miejsce. I obecne próby rozwiązania problemu z niepokojem poprzez rosnącą ofertę medykalizacji jedynie pogorszą sprawę przyśpieszając liczbą osób uzależnionych od codziennej porcji tabletek.
Skąd taki szybki przyrost stałego cywilizacyjnego niepokoju i czy w ogóle da się to zatrzymać? By spróbować odpowiedzieć na to pytanie, musimy przez chwilę przyjrzeć się pewnemu atawizmowi, pochodzącemu z czasów jaskiniowych, którym wciąż się niestety posługujemy. W tym celu wyobraźmy sobie jaskiniowców zgromadzonych przy ognisku, do których nagle podbiega ich wystraszony pobratymiec, który właśnie w buszu wypatrzył chwiejące się konary krzewów, z czego wywnioskował, że do ich obozowiska zbliża się jakieś duże zwierze. Delikwent jest w panicznym strachu, cały spocony i zaczerwieniony, a więc w stanie w którym emituje społeczne sygnały lęku, by w ten sposób ostrzec swoich kompanów przed niebezpieczeństwem. Już sam widok tego gościa podrywa pozostałych na równe nogi silnie pobudzając ich strach, by byli gotowi do ucieczki lub walki, który to stan dosyć dobrze znamy z funkcji ciała migdałowatego w naszym mózgu. Mamy więc sytuację, w której jeden wystraszony zainfekował lękiem całe plemię. Dr Cindy Angel, autorka książek o empatii somatycznej wskazuje w tym miejscu ciekawą zależność. Otóż kiedy zapytamy czym tak naprawdę była powodowana ta infekcja strachem jaskiniowych współbraci, odkryjemy, że w głównej mierze, o ile nie jedynej: fikcją, a nie rzeczywistością. W ten sam sposób infekujemy się od innych niepokojem, który powstaje nie tylko w efekcie wykrycia prawdziwego zagrożenia, ale przede wszystkim w efekcie reakcji na niepokój zaobserwowany u innych. Dr Angel przywołuje tutaj badania studentów stomatologii, którzy infekowali się strachem pacjenta siedzącego już na dentystycznym fotelu, które to badania potwierdziły że nasz atawistyczny detektor strachu we współczesnych czasach ma się wciąż doskonale. Kiedy zauważymy niepokój u innych to nasze ciało zaczyna wykazywać te samą reakcję emocjonalną, aktywując te same obszary mózgu, które są ueruchamiane przy rzeczywistym powodzie do niepokoju. Jeśli teraz ten efekt przełożymy na strumień informacji, który dociera do nas każdego dnia, to mamy gotową odpowiedź na pytanie, czy Dr Maisel wieszczący rychłą katastrofę psychologiczną aby choć odrobinę nie przesadza. Kiedy się przyjrzymy zależności pomiędzy niepokojem, którym infekujemy się od innych a naszymi reakcjami nawet wówczas kiedy powód tego niepokoju jest fikcyjny, to odkrywamy, że to może być doskonałe narzędzie kierowania naszymi wyborami. Jeśli więc chcemy na przykład sprzedać innym maść na pryszcze, to najlepszym sposobem jest pokazanie w reklamie zaniepokojonych ludzi, poszukujących rozwiązania pryszczatego problemu. Istnieje wówczas spore prawdopodobieństwo, że ten fikcyjny niepokój, mimo swoje fikcji, i tak zainfekuje wystraczającą część widzów, by zdecydowali się na zakup reklamowanego specyfiku. Ten sam mechanizm ma miejsce przy klikabajtowych nagłówkach – ktoś chce nabić sobie wyświetleń, więc zamieszcza tytuł: „Oni wszyscy zginęli”, po czym kiedy już zaglądamy do tekstu okazuje się, że to hasło to nieudany slogan firmy walczącej z insektami. Ale mimo to i tak klikniemy następny taki tytuł, bo lęk działa jak nakręcający się automechanizm – kiedy się z nim stykamy, to korci nas by dowiedzieć się więcej, nawet jeśli to więcej miałoby się okazać powodem do jeszcze większego lęku. Podobne mechanizmy mamy w polityce, gdzie jedni straszą wyborców drugimi, czy w mediach tradycyjnych, gdzie treści podkręcane niepokojem budzą większe zainteresowanie i wielu innych obszarach życia, w których ktoś na niepokoju po prostu zarabia pieniądze.
Zresztą w tym mini-wykładzie sam zastosowałem tytuł obliczony na klickabajtowy efekt – ale zrobiłem to nie tylko po to by przyciągnąć uwagę, ale przede wszystkim po to, by rozszerzyć możliwości dystrybucyjne tego przekazu. A przekaz jest prosty: niepokój, którym się infekujemy od innych na prawie każdym już kroku nie jest naszym niepokojem, a wśród jego źródeł stosunek fikcji do rzeczywistych zagrożeń jest przytłaczający na korzyść fikcji. Nasz czuły system alarmowy nakazujący nam się niepokoić w reakcji na sygnały rejestrowane przez nas u innych nie powoduje wyłącznie tego, że sami zaczynamy się niepokoić. Sprawia, że stajemy się również transmiterami niepokoju, którym z kolei będziemy zarażać innych. W ten sposób w ciągu zaledwie kilku dekad sprawimy, że niepokój stanie się stałym elementem życia następnych pokoleń. Jedynym zaś sposobem jest pokonanie tego mechanizmu przy pomocy świadomości ogromu fikcji, która jest jego fundamentem od czasów jaskiniowych. By zaś tę fikcję sobie uświadomić i zawsze o niej pamiętać można się wspomóc prostą techniką: ilekroć pojawia się w nas niepokój spróbujmy zadać sobie pytanie, czy na pewno jest nasz i czy ktoś właśnie na nim nie zarabia pieniędzy.
Pozdrawiam