Żal kosztów utopionych

Odrzucenie pomocy
6 kwietnia 2022
Deficyt pokory intelektualnej
21 kwietnia 2022

Transkrypcja tekstu:

Istnieje pewien efekt blokady, który przypomina bieganie z latarką po piwnicy i zatrzymanie w momencie, w którym odkrywamy, że w latarce zaczynają się wyczerpywać baterie, bo jej światło wyraźnie osłabło. I w tym momencie się zatrzymujemy, oglądamy latarkę z wszystkich stron, a w głowie pojawia się żal połączony z irytacją, w której sami zaczynamy sobie zarzucać, że niepotrzebnie do tej pory w tejże piwnicy sprawdzaliśmy wszystkie nieoświetlone miejsca. Bo sumarycznie nie dało nam to wiele, po za tym, że zmarnotrawiliśmy znaczną część energii baterii w latarce. Ten moment jest dość szczególny, bo kiedy tak utyskujemy na nasze ledwo co poczynione marnotrawstwo stoimy w miejscu, zamiast iść szybko do przodu póki nasza latarka wciąż jeszcze działa, bo żal za utraconą energetyczną inwestycją dominuje kurczące się z każdą sekundą możliwości skorzystania z pozostałej energii. A mówiąc inaczej: moment żalu za nieodwracalną utratą inwestycji wyłącznie powiększa utracone już koszty. Pokażmy to na przykładzie: oto Judyta, która przez całe swoje dotychczasowe życie opiekowała się chorującymi rodzicami poświęcając im w maksymalnym wymiarze czas i energię, co było słuszną i jedyną drogą nie budzącą cienia wątpliwości. Jednak teraz rodzice odeszli, Judyta ma pięćdziesiątkę i myśli o swoim życiu wyłącznie w kategoriach zmarnowanego potencjału. Uznaje, że została ciężko doświadczona przez okrutny los, który sprawił, że nie była w stanie jak dotąd ułożyć sobie własnego życia. Zbudować jakiejkolwiek trwałej relacji, czy nawet zrobić czegokolwiek dla siebie. „Najlepsze lata spędziłam odwrócona od siebie – mówi Judyta – teraz już nic mnie dobrego nie spotka.” Inny przykład – oto Wojtek, który swoje poprzednie nieudane relacje postrzega jedynie w kategoriach klęski. Każdą z nich rozpoczynał pełny nadziei, wiary w powodzenie i energii zdolnej do przenoszenia gór. Im jednak bardziej w las, tym więcej drzew, więc im dłużej trwały jego domniemanie szczęśliwe związki tym bardziej się okazywało, jak wielce odbiegają od jego oczekiwań i nadziei. Proza życia konsekwentnie przegrywała z instagramową poezją, a piękno duszy widziane z perspektywy obiektywu wypasionej kamery i photoshopa już nie było takie fascynujące z perspektywy kłótni o rachunek za gaz. Teraz Wojtek, po stracie emocjonalnej oraz materialnej inwestycji, uznaje się za puszczonego z torbami. Tyle że torby obecnie wypełnia wyłącznie żal i złość na samego siebie za zmarnowanie nadziei. Obecnie Wojtek nie zamierza się już z nikim wiązać i jedynie odcina kupony od smutku zrywając kartki ze ściennego kalendarza. A lata lecą, a wraz z nimi potencjalnej energii zaczyna być coraz to mniej. Problem w tym, że utknięciu zarówno Judyty, jak i Wojtka towarzyszy silna i jednocześnie irracjonalna potrzeba odzyskania utraconej energii. Niestety niewykonalna, ponieważ tej straty nie da się już odzyskać.
Ten psychologiczny efekt znany jest w ekonomii i towarzyszy tam zjawisku nazywanemu kosztami utopionymi. To koszty ponoszone na przykład przy wprowadzaniu konkretnego przedsięwzięcia na rynek, którego zyskowność na wczesnym etapie nie jest jeszcze znana. Mogą to być koszty brandingu, szkoleń nowo zatrudnionej załogi, czy koszty związane ze zdobyciem potrzebnych pozwoleń czy koncesji. Koszty, które trzeba ponieść niezależnie od tego, czy przedsięwzięcie okaże się sukcesem. Kiedy pojawia się sukces, to kolejne zyski pozwalają inwestorowi jakoś te utopione koszty przełknąć. Może on na przykład przeznaczyć część bierzących zysków na ich odzyskanie zakładając początkową mniejszą rentowność swojej firmy. Jednak główny problem i dodajmy: o podłożu psychologicznym, pojawia się w sytuacji, w której dane przedsięwzięcie okazuje się nierentowne i najlepszą decyzją jest… decyzja o jego zamknięciu. Tu jednak pojawia się żal kosztów utopionych formułowany w idei: „skoro już tyle zainwestowałem, to muszę to jakoś uratować”, na bazie którego dany przedsiębiorca sztucznie przedłuża nierentowną egzystencję firmy i wykonuje coraz bardziej irracjonalne działania mające doprowadzić do odzyskania kosztów utopionych. Sęk w tym, że tych kosztów nie da się już odzyskać, a działania ogarniętego żalem przedsiębiorcy tak naprawdę powodują wyłącznie kolejne straty, więc całość przedsięwzięcia sumarycznie zamyka się dużo gorszym wynikiem finansowym, niż miałoby to miejsce w sytuacji, w której decyzja o zakończeniu działalności nastąpiła by wcześniej. Przykład takiej praktyki umieściłem w wykładzie 64, w kontekście domniemanych wyników eksperymentu z żabą znajdującą się w garnku z podgrzewaną wodą, która miała w powolnym procesie przyzwyczajania się do wzrastającej temperatury finalnie się ugotować. Oczywiście w rzeczywistości Friedrich Goltz, któremu przypisywano eksperyment w 1869 roku i owszem ugotował żabę, ale wcześnie chirurgicznie pozbawił ją mózgu. Każdy zaś kolejny eksperyment, w którym naukowcy próbowali odtworzyć proces gotowania żaby kończył się potężnym skokiem eksperymentalnych żab – z garnka w siną dal i to już przy temperaturze wody sięgającej ledwie dwudziestu pięciu stopni. Dlatego, bo żaby te miały mózg, a w raz z nim na tyle rozwinięte zdolności poznawcze i analityczne, by porę tym okrutnym naukowcom z garnka uciec. My jednak w sytuacjach żalu za kosztami utopionymi niestety zachowujemy się często jak ta nieszczęsna pierwotna żaba z eksperymentu Golzta. Można powiedzieć, że żal za kosztami utopionymi oraz chęć ich odzyskania stają się tak silne, że z naszych piwnic nie wychodzimy mimo, iż światło latarki zaczyna świecić coraz słabiej. I dotyczy to każdego obszaru naszego życia – ekonomii rownież, bo wymienia się tam efekt irracjonalnego dalszego angażowania się w nierentowane przedsięwzięcie, co finalnie przysparza inwestorowi o wiele większych kłopotów od tych, które wynikają z samej inwestycyjnej pomyłki. Tyle, że główną przyczyną kolejnych kosztów staje się już sam przedsiębiorca.
Co zatem zrobić w takiej sytuacji? Jak rozwiązać ten gordyjski węzeł piwnicznego utknięcia? W tym celu przenieśmy się na chwilę do Stefana i Grażyny, bo dawno ich nie było, a być może znają rozwiązanie tego problemu. Oto bowiem Stefan po wielu miesiącach oszczędzania kupił sobie wykrywacz metali. Wybrał się więc do pobliskiego lasu w nadzieji na znalezienie conajmniej skarbu Templariuszy a już w najgorszym scenariuszu Bursztynowej Komnaty. Wystarczyło jednak że połaził po lesie niecałe dwie godziny, aby się przeziębić, zostawić w grzęzawisku jednego gumowca i lśniący nowością wykrywacz. Zabulgotało, wessało w otchłań i już nawet nie wiadomo w którym dokładnie miejscu, bo kiedy bagno wsysało Stefanowi dobytek, ten dziarsko zwiewał przed rodziną zaskoczonych dzików, która nie mogła się dziwić, że gość w jednym bucie może tak szybko biegać. „I co teraz – westchnęła Grażyna – nie szkoda ci tej kasy, co ją utopiłeś w bagnie?” „Ty – odciął się Stefan – a pamiętasz jak trzy dni temu gotowałaś żurek, ten co ci nie wyszedł i w końcu wylądował w kiblu?” „No pamiętam – odpowiedziała Grażyna – ale co to ma do rzeczy?”. „To weź teraz odzyskają tą marchewkę, bo mi jej strasznie szkoda” – dopowiedział Stefan – „Ja nie zgubiłem wykrywacza, ja dostałem prezent”. „Prezent? – zdziwiła się tym razem Grażyna – jaki prezent? Od kogo?” „Od Stefana z przeszłości – odpowiedział Stefan – zawinięty we wstążkę z napisem: „więcej tego nie rób!”
Idea traktowania kosztów utopionych jako prezentu, który otrzymujemy od nas samych z przeszłości nie jest autorstwa Stefana. Pierwszy zaproponował ją Seth Godin, autor znakomitych książek, takich jak, m. in. Plemiona 2.0. Chodzi tu o takie przeformatowanie naszego myślenia o przeszłych inwestycjach, by widzieć je jako rodzaj prezentu od naszego przeszłego ja, z którym możemy obecnie zrobić to, co zechcemy: zarówno zatrzymać, jak i po prostu nie przyjąć. Znakomitą według mnie metaforę tego podejścia proponuje dr Jen Zamzow, adiunkt na wydziale etyki Uniwersytetu Concordia w Kalifornii. Posługuje się ona przykładem prezentu w postaci obciachowego swetra. Wyobraźmy sobie zatem, że otrzymujemy w prezencie od kogoś drogi, ale naprawdę okropny sweter. Jeśli jest to osoba, która jest dla nas ważna i której nie chcemy w żaden sposób urazić, to będziemy jakoś próbować wybrnąć z tej sytuacji – na przykład prześlemy jej zdjęcie jak śmigamy w tym swetrze po domu, ale generalnie włożymy go na dno szafy i raczej będziemy unikać. Bo przecież trochę tak niezręcznie szurnąć sweter do śmieci i zrobić tym samym drogiej nam osobie przykrość. Co jednak, kiedy ten sam drogi i jednocześnie obciachowy sweter otrzymalibyśmy od samych siebie pochodzących z przeszłości? Będziemy go trzymać w szafie i czasem przywdziewać, byśmy się tylko nie obrazili na samych siebie? Trochę to słabe, prawda? Raczej weźmiemy ten sweter do ręki i zamaszystym ruchem umieścimy w koszu z okrzykiem „nigdy więcej” i „dziękuję z przypomnienie”. Było, stało się, miało miejsce i wystarczy. Wyciągam z tego naukę, przełykam gorzką pigułę kosztów utopionych ze świadomością że nie da się ich odzyskać, a każda taka próba wyłącznie pogarsza sytuację, rozładowując latarkę, której obecne światło jeszcze w miarę nam oświetla drogę do wyjścia, więc warto skorzystać nie marnując ani chwili dłużej i ani jednej najmniejszej jednostki energetycznej więcej ponad te, które i tak zostały już wydatkowane. To trudna decyzja, bo po drodze trzeba pokonać urażone i zawiedzione ego, ale niestety jedyna właściwa. I to niezależnie od tego, jakiego obszaru naszego życia utopione koszty dotyczą.
Pozdrawiam