Transkrypcja tekstu:
Jednym z podstawowych wyznaczników tworzenia prospołecznych więzi jest udzielania pomocy potrzebującym. I to właśnie ta cecha społecznej dynamiki relacyjnej jest odpowiedzialna za umiejętność przetrwania trudnych czasów. Jednak istnieje pewien aspekt pomocy, który najchętniej przemilczamy i wobec którego tym samym nie wypracowaliśmy jak dotąd skutecznych strategii psychologicznej obsługi. Im zaś trudniejsze czasy, im więcej wzajemnego wsparcia wymagają, tym dotąd skrywany problem będzie się częściej pojawiał i tym bardziej przydałoby się go wreszcie przepracować, zamiast zamiatać pod dywan. Zanim go omówimy proszę pamiętajmy – dotyczy on i pojawia się w każdym rodzaju udzielanej pomocy. Zarówno wówczas kiedy starasz się wspomóc samotną osobę umawiając ją na randkę niespodziankę, jak wtedy kiedy potajemnie wkładasz do portfela kasę starającemu się usamodzielnić dorosłemu już dziecku, jak i wtedy kiedy podmiotem pomocy są uciekający przed wojną uchodźcy. Ten aspekt to odrzucenie pomocy i nasza emocjonalna, często fatalna obsługa jego psychologicznych efektów. Chodzi o sytuację, w której ktoś odrzuca naszą pomoc. Nie chce przyjąć i nie przyjmuje tego, co mu chcemy zaofiarować, w efekcie czego niedoszły darczyńca zaczyna doświadczać tego samego bólu, który pojawia się przy odrzuceniu – dodajmy: sklasyfikowanego jako jedno z największych negatywnych doznań emocjonalnych, którego systemowy impakt często jest porównywalny wręcz do fizycznego bólu. A cierpimy najbardziej, kiedy nie rozumiemy tego odrzucenia, bo albo nie dostrzegamy rzeczywistych powodów, dla których nasza pomoc została odtrącona albo też nie doceniamy wagi tych powodów z perspektywy, z której widzi je potencjalny ofiarowany. Oczywiście samych powodów odrzucenia pomocy może być dość sporo – jednak dzisiaj skoncentrujemy się na jedynym, ale za to takim, który najrzadziej jest przez nas brany pod uwagę i który jednocześnie dość precyzyjnie pokazuje najczęściej umykający nam mechanizm odrzucenia, który to mechanizm na różnych poziomach pojawia się w wielu innych pomocowych aspektach. Żeby to pokazać posłużmy się przykładem. Oto wyobraź sobie, że twój znajomy – niespecjalnie bliski, po prostu się znacie – o imieniu Kazik postanawia zrobić ci zaskakujący prezent. Otóż Kazik właśnie wygrał w totka, dostał spadek czy w inny sposób legalnie się szybko wzbogacił i ma taką zajawkę, żeby się podzielić swoją dobrocią z ludzkością. Wybrał więc ciebie na tej ludzkości przedstawiciela i właśnie zamierza ci przelać na konto równiutkie sto tysięcy złotych. Sto tysia, czyli duża stówka to całkiem fajna sprawa, nie? Tym bardziej, że Kazik nie oczekuje właściwie niczego specjalnie dużego w zamian, o czym właśnie informuje cię Kazikowy prawnik podając ci do podpisu stosowną umowę. Wynika z niej, że możesz z tą dużą stówką zrobić co ci się tylko spodoba. Możesz kupić sobie passerati w gazie, fikuśne ciuchy, czy co tam ci przyjdzie do głowy. Możesz też pojechać za tę kasę na wakacje, przejeść ją w restauracjach, czy przechlać z kumplami w pubie. Generalnie duża stówka jest twoja bez żadnych ograniczeń. No może z pewną małą Kazikową fanaberią wypisaną na umowie drobnym drukiem. Otóż w umowie tej znajduje się klauzula dotycząca konieczności ekspozycji, która oznacza, że na cokolwiek wydasz tę dużą stówkę musisz się przy okazji podzielić ze światem informacją, że wydane środki pochodzą z darowizny ofiarowanej przez Kazika. Zatem jeśli kupisz sobie paska w gazie, to musisz go okleić napisem „ten samochód został zakupiony ze środków ofiarowanych jego posiadaczowi przez Kazika”. Taką samą naszywkę musisz nosić na kupionej kurtce, spodniach a nawet na barchanowych majtasach w pepitkę. Kiedy za tę kasę wybierzesz się do restauracji, to zobowiązujesz się do publikacji zdjęć na portalach społecznościowych dokumentujących twoją wyżerę z zamieszczonym podpisem: „ta kolacja została sfinansowana z darowizny Kazika”, to samo dotyczy pubowego melanżu czy jakiejkolwiek innej formy wydatkowania kasy. Po prostu za każdym razem zobowiązujesz się do upublicznienia faktu, że właśnie wydajesz pieniądze z Kazikowej darowizny. To przecież tylko taka mała uprzejmość, ukłon w stronę Kazika za jego ofiarność – przekonuje prawnik wciąż podtykając ci pod nos umowę. Teraz proszę spróbuj odpowiedzieć sobie na pytanie, czy podpisałabyś, podpisałbyś taką umowę jednocześnie przytulając te sto koła?
Powyższy przykład celowo został przejaskrawiony i rozdęty do absurdalnych wymiarów, ale właśnie to przejaskrawienie posłuży nam do kolejnej odsłony zasad działania omawianego dzisiaj mechanizmu. Najpierw spróbujmy się przyjrzeć tej umowie darowizny z perspektywy obdarowywanego. Pierwsze co przychodzi na myśl to stwierdzenie, że temu całemu Kazikowi to jednak odbiła palma i ma coś nierówno pod sufitem, skoro wymyśla sobie taką zabawę. Taka, jak to nazywa umowa, konieczność ekspozycji, była by dla obdarowanego raczej upokarzająca. Chyba Kazik nie skumał, że ludzie może i są w potrzebie, może i duża stówka im by się bardzo przydała, ale mają też swoją godność. No dobra, nie wszyscy, ale jednak spora grupa ludzi wciąż uznaje, że wartość godności jest cenniejsza, niż łatwo nabita kabza. Przejdźmy teraz na perspektywę Kazika. Czy aby na pewno tę sytuację widzimy tak samo. Kazik przekonuje nas przecież, że klauzula ekspozycji nic nie mówi o jakichkolwiek podziękowaniach, wdzięczności, czy oddawaniu pokłonów a jedynie o konieczności poinformowania skąd pochodzą wydawane środki. Kazik nie oczekuje stawiania pomnika a jedynie informacji. No bez jaj – przekonuje Kazik – przecież ma chyba jako darczyńca prawo do tak niewielkiego uznania.
Kluczem do zrozumienia tego mechanizmu nie jest sama kwestia potrzeby ekspozycji, bo to tylko – jak wspomniałem wcześniej – jeden z możliwych scenariuszy odrzucenia pomocy – ale to, że we wszystkich scenariuszach wraz ze zmianą perspektywy widzenia aktu pomocy z pozycji darczyńcy na postrzeganie aktu pomocy z pozycji obdarowanego następuje zmiana definicji wartości. I problem właśnie w tym, że im mniej jesteśmy świadomi tej zmiany tym bardziej nas zaboli, jeśli nasza pomoc zostanie przez kogokolwiek odrzucona. I nie dotyczy to wyłącznie celowo wyolbrzymionego przykładu reprezentującego przekazanie komuś znaczącej wartości materialnej, ale wszystkich tych sytuacji, w których próbujemy komuś pomóc w czymkolwiek, nawet w najmniejszym wymiarze. Dzieje się tak, ponieważ pod każdy akt pomocy podpięta jest identyfikacja z konceptem „moje” oraz konceptem „ja”. Kiedy w wewnętrznej narracji „ja” czyli silny identyfikator osobowy przekazuje coś, co było do tej pory „moje”, do którego przylepiony jest ten sam silny identyfikator, to następuje zaburzenie postrzegania wartości, o zdwojonej sile emocjonalnego rażenia. Identyfikatory „ja” oraz „moje” nie tylko łączą siły ale wzmacniają się nawzajem tworząc wielokrotnie silniejszy nowy superidentyfikator, który zdaje się zasnuwać dotychczasowe wartości mgłą przeszacowania. A wówczas bolesny staje się już sam fakt domniemanego niedoszacowania pomocy przez osobę, której jej udzielamy byśmy poczuli spory emocjonalny dyskomfort. Kiedy pomoc zostaje odrzucona, to wraz z tym aktem zostaje przekroczony próg emocjonalnego bólu i wtedy pojawia się najgorszy z możliwych efektów społecznej dynamiki wsparcia: darczyńca, motywowany bólem odrzucenia rezygnuje z kolejnych prób wspierania innych, jednocześnie budując w sobie przekonanie, że ci których do tej pory uznawał za potrzebujących jego zdaniem tak naprawdę tej pomocy nie potrzebują. Wraz z tym przekonaniem pojawia się tłumik aktywności prospołecznej, czyli po prostu hejt wymierzony nie tylko w dotychczasowych potencjalnych potrzebujących, ale również w innych potencjalnych darczyńców. W dłuższej zaś perspektywie im więcej takich mechanizmów się pojawi, tym dane społeczeństwo szybciej zacznie się dehumanizować.
I ten właśnie aspekt jest tym elementem dynamiki społecznej relacji, do którego najmniej chętnie chcemy się przyznać. A im mniej chętnie to przyznajemy tym mniejszą szansę dajemy sobie na to, by z takimi mechanizmami nauczyć się sobie radzić. Po pierwsze po to, by ich nie eskalować, a po drugie po to, by doświadczać mniej bólu, nie tylko poprzez unikanie odrzucenia pomocy, bo tego zjawiska nie da się do końca uniknąć, ale przede wszystkim po to, by kiedy się pojawi, potrafić je w sobie zneutralizować i przezwyciężyć niechęć dalszego niesienia wsparcia innym. Deborah Grayson Riegel z Uniwersytetu Pensylwania i współautorka książki „Idź po pomoc” wymienia cały kalejdoskop emocji i zachowań towarzyszących bólowi pojawiającemu się po odrzuceniu pomocy wskazując, że to zjawisko w naszych coraz trudniejszych czasach będzie się niestety pojawiało coraz częściej i to niezależnie od skali pomocy oraz od tego komu i dlaczego jej udzielamy. Wg jej badań pojawia się w rodzinach, kiedy rodzice oferują pomoc dorosłemu synowi w spłaceniu czynszu, kiedy on próbuje sam sobie udowodnić samodzielną odpowiedzialność. W pracy, kiedy bardziej doświadczony pracownik próbuje ułatwić życie nowo zatrudnionemu, jednocześnie powodując, że ten nowy wciąż nie może się wykazać własnymi umiejętnościami rozwiązywania problemów, a więc de facto sprawić by był brany pod uwagę przy ewentualnym awansie. W życiu towarzyskim, kiedy wyręczamy kolegę w zaparkowaniu samochodu w ciasnym miejscu. Z naszej perspektywy to przecież oszczędza czas, ale z jego jest upokarzającym dowodem na własną nieporadność. Tych przykładów możemy oczywiście wymieniać bez końca. Jednak to co w nich najistotniejsze i co działa niezależnie od tego jaki jest prawdziwy powód odrzucenia pomocy, to wciąż ten sam mechanizm, w którym superidentyfikator złożony z konceptów „ja” i „moje” staje się stronniczym sędzią oceny wartości naszych działań.
Jak zatem pokonać ból pojawiający się w efekcie odrzucenia pomocy? Najlepszy sposobem, jest wykorzystać ten sam superidentyfikator, który za nasz ból jest w głównej mierze odpowiedzialny. Czyli dokonać depersonalnej zmiany perspektywy przyjmując założenie, że osoba, której usiłujemy pomóc ma takie same prawo do przyjęcia pomocy, jak i do jej odrzucenia i jednocześnie nie musi się czuć zobowiązana do tego, by nam przyczyny swojej decyzji koniecznie wyjaśniać. To oznacza konieczność przyjęcia z góry założenia, że istnieją motywatory działania i decyzji w drugiej osobie, do których nie mamy i nie będziemy mieli dostępu, więc widzenie sytuacji z perspektywy identyfikatorów „ja” i „moje” jest z góry skazane na porażkę. Kiedy odrzucana jest po prostu pomoc, można uznać, że nie ma sensu zastanawiać się nad powodami jej odrzucenia, bo i tak tego do końca ani nie wyjaśnimy ani też pewnie nie zrozumiemy. Wtedy wystarczy przekierować naszą aktywność w inną stronę, by sam akt pomocy nie został zaniechany. Kiedy jednak odrzucana jest pomoc, do której przylepimy koncept „moja pomoc, której ja udzieliłem” to tym samym akt jej przekierowania nie będzie już dla nas tak łatwy i pierwszy bolesny cios w emocjonalną szczękę zasadzi nam nasz własny superidentyfikator. Chyba lepiej tego uniknąć, prawda? Innym skutecznym sposobem, który często nam umyka jest wypracowanie w sobie umiejętności zarówno pytania o to, czy i jaka pomoc jest potrzeba osobie, której zamierzamy jej udzielić, jak i zwracanie się o pomoc, kiedy sami jesteśmy w potrzebie. Jeśli jest to dla nas trudne, to czy czasem za poziomem tej trudności nie stoi ten sam, omawiany wyżej superidentyfikator?
Pozdrawiam