Transkrypcja tekstu:
Za dwa dni wiele osób będzie świętować i afirmować swoje związki – pojawią się serduszka, życzenia, a może i kolacje przy świecach. W wielu przypadkach słodziutki lukier pokryje wiele nierozwiązanych dotąd problemów. Oczywiście w świętowaniu związkowego zaanagażowania nie ma nic złego – w moim przekonaniu najlepiej by było, żeby w danym związku Walentynki miały miejsce codziennie, bo jak już się decydujemy na związek, to przecież nie tylko od święta. Ale przy okazji – i na podstawie tego, z czym po pomoc zwracają się osoby z problemami w relacjach (i to zarówno w pojedynkę jak i w parach) proponuję wykorzystać to związkowe świętowanie do chwili refleksji. Bo może dzięki niej uda się odkryć pewien częsty mechanizm, który pojawia się w romantycznych relacjach i z którego na ogół nie zdajemy sobie sprawy. Oczywiście by to zobrazować posłużę się przykładem, ale za nim doń przejdziemy musimy przyjąć na chwilę pewne założenie. Oto wyobraźmy sobie, że właśnie na całym świecie wprowadzono nowe prawo, w myśl którego by zawiązać z kimś romantyczny związek i to niezależnie od tego, czy będzie to związek partnerów odmiennej czy tej samej płci, należy uzyskać określone uprawnienia. Rodzaj dyplomu, który można zdobyć wykazując się konkretnymi kompetencjami i którego posiadanie uprawnia do wejścia w związek. Wiem, że to absurdalne założenie, ale przyjmijmy je wyłącznie na chwilę na potrzeby niniejszego mini-wykładu. W końcu, skoro żeby łowić ryby, czy prowadzić samochód trzeba zdobyć odpowiedni papierek, to w przypadku związku możemy również uruchomić naszą fantazję, by na te kilka minut przyjąć takie założenie. Następnie wyobraźmy sobie dwie osoby – tu celowo nie podam płci żadnej z nich – które wybrały się na wspólną wycieczkę w góry. Początek wycieczki jest fantastyczny – dużo śmiechu, radości i zapomnienia o pozostawionej za sobą rzeczywistości. Istnieje tylko góra, piękne błękitne niebo z nielicznymi obłokami, słońce, śpiew ptaków i radosna wspinaczka łagodną, ale nieco krętą ścieżką wśród drzew. Jednak po jakimś czasie jedna z tych osób zaczyna odczuwać coraz to większe zmęczenie, którego dyskomfort znacznie obniża jej samopoczucie. Radość powoli znika, bo zastępuje ją coraz to większe wyczerpanie. W końcu zmęczona osoba – nazwijmy ją A, siada na pieńku tuż obok ścieżki i nie ma, przynajmniej w tej chwili, najmniejszej ochoty by się dalej męczyć. Osoba B zatrzymuje się na ten widok i rozkładając ze zdziwienia ręce mówi: „No co z tobą, przecież mieliśmy iść na wycieczkę!” Teraz osoba A nie wytrzymuje i wybucha: „Dobrze ci się mówi, ale to ja niosę plecak z tym cholernie ciężkim aparatem fotograficznym. Teraz żałuję, że tu jestem. To wszystko twoja wina. Ciekawe jak teraz wybrniesz z tej sytuacji?” Na to odpowiada osoba B: „Trudno się było spodziewać że tak szybko wymiękniesz! Nie ma to jak mieć pełną gębę frazesów i zapewnień o swojej kondycji, a potem okazać się taką fają. Ja też mam plecak z twoimi prowiantami. Nie dość że muszę dźwigać te ciężary, to jeszcze wąchać jak cuchną”. Teraz osoba A zaczyna wrzeszczeć: „Cuchną to fajki i przekurzone zasłony twojej matki”. „Moja matka – odwrzaskuje osoba B – przynajmniej nie wstrzykuje se w gębę botoksu, po którym już wygląda, jak by mogła odsysać ciekłą stal w Nowej Hucie”. „Trzeba było mnie od razu uprzedzić – tu A przechodzi już do wściekłości – że jesteście ze wsi. To dlatego skaczesz po tych Himalajach jak kozica!”
No dobrze – zostawmy już tę parę amatorów gór samym sobie. Może jak się wywrzeszczą to im przejdzie. My tymczasem spróbujmy odpowiedzieć sobie na dwa pytania. Po pierwsze czy ta para uzyskała by nasz zmyślony dyplom uprawniający do tworzenia romantycznego związku? I drugie pytanie – na czym tak naprawdę polega ich zachowanie i gdzie tkwią jego źródła. O ile odpowiedź na pierwsze pytanie jest brutalnie krótka i brzmi: nie! O tyle już odpowiedź na drugie pytanie musi być nieco bardziej obszerna. Żeby zaś jej udzielić przyjrzyjmy się tej górskiej sytuacji raz jeszcze i zastanówmy co jest głównym mianownikiem tej zażartej wymiany zdań. Otóż jest nim wsparcie, a dokładnie mówiąc dwa procesy z nim związane. Pierwszy to poszukiwanie wsparcia, zaś drugi proces to jego oferowanie. Bo przecież zmęczona osoba A oczekuje wsparcia od osoby B, tyle że nie potrafi ani się do tego przyznać, ani w odpowiedni sposób o nie poprosić. Osoba B zaś została postawiona przed koniecznością udzielenia wsparcia, ale nie potrafi lub nie chce go udzielić w prawidłowy sposób. W efekcie obydwie osoby uruchomiły wyłącznie mechanizmy obronne – przerzucanie winy, odpychanie odpowiedzialności, przekierowanie uwagi itd i było tego jeszcze sporo. Zaś to, w jaki sposób w naszych związkach poszukujemy wsparcia w razie potrzeby i również w razie potrzeby takie wsparcie oferujemy jest mierzalnym efektem czegoś, co niektórzy badacze nazywają inteligencją relacyjną, zaś inni kompetencją romantyczną. Ta zaś według dr Davida Luddena, profesora psychologii z Georgia Gwinnett College i autora takich książek jak „Psychologia języka”, czy „Historia nowoczesnej psychologii” składa się z trzech kluczowych umiejętności. Pierwszą jest wgląd, czyli zdolność do przewidywania wpływu własnych zachowań na jakość związku oraz zdolność do refleksji nad wspólnymi przeżyciami. Druga to wzajemność, czyli rodzaj zrozumienia, że relacje dotyczą wzajemnego zaspokajania potrzeb i że każde z partnerów może mieć inne, ale równie ważne potrzeby. Trzecią jest zdolność do regulacji emocji, złożona zarówno z emocjonalnej świadomości, jak i umiejętności zarządzania nimi. Te zaś trzy umiejętności – gdyby oczywiście istniał nasz zmyślony dyplom związkowy – byłyby określeniem trzech końcowych egzaminów, których zaliczenie byłoby niezbędne do otrzymania tego dyplomu.
Kiedy się nad nimi przez chwilę zastanowimy to okryjemy, że są one przecież podstawowym podłożem udzielania naszemu partnerowi wsparcia, kiedy go potrzebuje oraz zwracanie się do niego z prośbą o wsparcie, kiedy my takowego potrzebujemy. Czemu więc tego tak często nie potrafimy robić? Dr Ludden stawia tutaj śmiałą tezę, według której źródła braku takich umiejętności znajdują się w naszym dzieciństwie, a dokładnie mówiąc w jakości relacji z naszym głównym opiekunem, najczęściej z matką, na podstawie których jako dzieci uczymy się tzw. stylu przywiązania. Kiedy matka reaguje na nasze potrzeby na czas i we właściwy sposób uczymy się zaufania do naszych przyszłych partnerów, w ramach którego uznajemy za naturalne, że wchodzimy w związek m.in. po to by nasz partner czy partnerka byli tam gdzie ich potrzebujemy i zareagowali wsparciem rozwiązującym problem. I to właśnie dzięki temu, czyli wypracowanemu w dzieciństwie stylowi przywiązania czujemy się z partnerką czy partnerem bezpiecznie, bo z góry zakładamy takie zaufanie – dopóki ktoś nas oczywiście w tym oczekiwaniu nie zawiedzie. Ale póki to nie nastąpi po prostu dajemy komuś kredyt zaufania w tym względzie i jesteśmy też gotowi odwzajemnić takie wsparcie, czyli wywiązywać się z pokładanego w nas zaufania. Jeśli jednak w dzieciństwie nauczyliśmy się niepewnego stylu przywiązania – na przykład w sytuacji, kiedy matki nie było na czas, nie znalazła się w odpowiednim miejscu żeby nas wesprzeć, czy wręcz takiego wsparcia nam odmówiła, to kształtujemy później dorosłą intuicję opartą na fundamentalnej nieufności do innych, co będzie wywierało negatywny wpływ na każdy związek w naszym dorosłym życiu. W efekcie wykształcamy w sobie szereg reakcji – od obwiniania innych za brak wsparcia aż po wycofanie się i lizanie własnych ran, zamiast o takie wsparcie poprosić. Takie osoby, jeśli nie przepracowały tego już w dorosłości, nauczyły się po prostu błędnej dynamiki relacyjnej, w konsekwencji czego nie będą zdolne do zdania egzaminu właśnie z takich przedmiotów jak wgląd, wzajemność czy regulacja emocji. W kontekście zaś wsparcia będzie je cechowało z jednej strony negatywne poszukiwanie wsparcia oraz negatywne ofiarowanie wsparcia zamiast pożądanych w związku pozytywnych aspektów wsparcia zarówno po stronie poszukiwania, jak i oferowania.
Jak pokazują badania opublikowane w 2020 roku w Journal of Social and Personal Relationships i przeprowadzone przez zespół badaczy z Uniwersytetu Brook rodzaj udzielanego wsparcia jest kluczowym spoiwem lub destruktorem naszych związków. Przebadano 89 par dopiero rozpoczynających związki, czyli w średnim wieku oscylującym wokół dwudziestu lat. Grupę tę dobrano celowo, by zapewnić sobie osoby o świeżych, a więc silnych związkowych emocjach. Najpierw przedstawiono im serię hipotetycznych związkowych sytuacji i poproszono o wskazanie rodzaju swojego zachowania oraz motywacji, która nim kieruje. Na tej postawie ustalono poziom kompetencji romantycznych dla każdego z partnerów w parze. Następnie zaaranżowano w każdej z par dwie rozmowy – w każdej z nich jeden z partnerów miał się zwrócić o wsparcie w dokonaniu jakiejś ważnej zmiany po swojej stronie, a drugi zdecydować w jaki sposób takiego wsparcia może udzielić. Całość rozmów zaś rejestrowano i następnie poddano ocenie zespołowi specjalistów. Okazało się, że w rozmawiających parach pojawiły się dwa mechanizmy poszukiwania wsparcia – pozytywny i negatywny oraz dwa mechanizmy oferowania wsparcia – również pozytywny i negatywny. W pozytywnym poszukiwania wsparcia pojawiło się proszenia o pomoc z odpowiednim szacunkiem, z wyrażaniem pozytywnych uczuć i równie pozytywnym odpowiadaniem na sugestie czy pytania. W negatywnym poszukiwaniu wsparcia obecne było narzekanie i marudzenie, życzeniowość, żądanie pomocy oraz mechanizmy obronne. W pozytywnym oferowaniu wsparcia miało miejsce potwierdzanie uczuć, zachęcanie do dyskusji, przedstawianie konkretnych sugestii, czy dbanie o fizyczny komfort. W negatywnym oferowaniu wsparcia natomiast pojawiło się obwinianie, krytykowanie, brak zaangażowania czy zmiana tematu na siebie. Wynik zaś całości badań pokazał niebudzącą wątpliwości zależność: im większe kompetencje romantyczne, tym bardziej pozytywne zarówno poszukiwanie wsparcia, jak i jego oferowanie. Im zaś bardziej pozytywne wsparcie zarówno po stronie poszukiwania, jak i oferowania, tym bardziej szczęśliwy, spełniony i rokujący nadzieję na przyszłość związek. Czy to czasem nie skłania nas do refleksji i odpowiedzenia sobie na pytanie, w jaki sposób w naszym związku ostatnio poszukiwaliśmy wsparcia i jaką ofertą reagowaliśmy, kiedy takiego wsparcia poszukiwała nasza partnerka czy partner? Albo postawmy sobie to pytanie inaczej: czy zdalibyśmy te trzy egzaminy ze sztuki wglądu, sztuki wzajemności i relacyjnej inteligencji emocjonalnej, by otrzymać dyplom? Pozdrawiam