Pułapka bezwarunkowej akceptacji

Toksyczny wstyd
28 stycznia 2021
Kompetencje do wchodzenia w związki
10 lutego 2021

Transkrypcja tekstu:

Często słyszymy, że jednym z warunków naszego rozwoju jest bezwarunkowa akceptacja, oznaczająca pogodzenie się z rzeczami, na które nie mamy wpływu i których nie możemy zmienić. Temu poglądowi lubią wtórować romantyczne porady spod znaku bezwarunkowej miłości, czy też bezwarunkowej akceptacji w relacjach. Idąc więc tym tropem należało by przyjąć, że najszczęśliwsze i najbardziej trwałe relacje – nie tylko romantyczne, ale też przyjacielskie, rodzinne czy nawet zawodowe – to takie, w których każda ze stron bezwarunkowo akceptuje drugą stronę. Czyli niejako kupuje ją z całym pakietem inwentarza – zaletami i wadami, cechami pozytywnymi i tymi drugimi, z odmienną wizją świata, przekonaniami i wartościami. Aż by się chciało powiedzieć – normalnie relacja oświecona, w której wszyscy popylają w uśmiechniętych podskokach ze świetlistymi aureolami nad głową. A jak to wygląda w praktyce? No niestety tak: oto zaglądamy do kawiarni. Pod jedną ścianą stolik z trzema przyjaciółkami, po drugiej stronie sali stolik z trzema kumplami. W stoliku żeńskim koleżanka Aśka właśnie oznajmia swoim psiapsiółkom, że poznała Arka. Zarąbisty koleś, normalnie spoko, tylko jest parę rzeczy do przepracowania: gość generalnie jest czuły, męski i zadbany. Ma dobrą pracę, ale tak naprawdę cały czas marzy o karierze rockmena więc wiecznie popołudniami piłuje te swoje gitary aż uszy puchną, bo talentu w nim za grosz. „Weź mu te gitary przy kaloryferze na noc zostawiaj – radzi Aśce jedna z kumpel – ja tak z moim zrobiłam, aż uznał, że nie ma drygu do grania i odpuścił”. Druga z kumpel dodaje: „Jak nad nim odpowiednio popracujesz to go zmienisz, pamiętaj na brak seksu nie ma mocnych”. I teraz następuje w tej gromadce dyskusja, w której lajtmotivem jest zmiana niedoszłego gitarzysty we wzorowego męża i ojca. Teraz przenieśmy się na drugą stronę sali. Tam również trwa narada po tym, jak Piotrek oznajmił, że poznał Karolinę, ale coś u niej ze zmianą to niespecjalnie idzie. Twarda sztuka. „No weź, nie odpuszczaj – namawia go jeden z kumpli – przecież może jakoś się ją uda urobić i dopasować”. „No ale nie wiem czy mi się aż tak chce – szczerze wyznaje Piotrek – bo w sumie, jakby ją dopracować, to byłaby idealna”
Co łączy dwa powyższe przykłady? Otóż zarówno Aśka, jak i Piotrek kombinują nad potrzebą zmiany swoich potencjalnych partnerów, żeby wyeliminować wszelkie zgrzyty i niedoróby i w ten sposób stworzyć sobie partnera idealnego. Czy tego typu imperatyw dotyczy tylko związków romantycznych. A co powiemy na to, kiedy przy trzecim stoliku pomiędzy dwoma kolegami z pracy odbywa się rozmowa, w której jeden z nich mówi o ich wspólnym szefie: „Byłby naprawdę świetny, gdyby nie ten jego problem z ego”, a stolik obok jedna przyjaciółka mówi do drugiej: „Moja matka, jak wpada w tryb prokuratora poszukującego winnych jest nie do zniesienia. A szkoda, bo to przecież cudowna osoba, gdyby tylko zechciała tę jedną przywarę zmienić.” Czy i tutaj mamy do czynienia z tym samym mechanizmem, w którym element relacji – nazwijmy go A, wnioskuję potrzebę zmiany elementu B, by dopasować go do swoich potrzeb. A co ze zmianą elementu A, w taki sposób by go dopasować do potrzeb elementu B? Tutaj następuje cisza, bo wszystkie wymieniowe wcześniej elementy A, czyli Aśka, Piotrek, podwładni szefa i córka mamusi przyjmują założenie w myśl którego ich należy zaakceptować bezwarunkowo czyli z całym dobrodziejstwem inwentarza. Dlaczego ten typ oczekiwań z góry skazany jest na porażkę? Spróbujmy to pokazać najprościej jak się da. Jeśli ja chcę, żebyś ty bezwarunkowo zaakceptowała mnie z wszystkimi moimi cechami, zarówno tymi które ci się podobają, jak i tymi które ci się nie podobają, to będziesz zdolna do tego by to zrobić, tylko i wyłącznie w sytuacji, w której w pierwszej kolejności bezwarunkowo zaakceptujesz siebie również z całym bagażem tego, co ci się w tobie podoba, jak i tego, co ci się w tobie nie podoba. Jeśli zaś tego nie zrobisz, to nie mogę oczekiwać, że obdarzysz mnie prawdziwą bezwarunkową akceptacją, a jeśli nawet będziesz taką akceptację deklarowała, to twoje deklaracje będą z gruntu fałszywe i prędzej czy później rozwalą nasz związek. I tutaj właśnie dotykamy paradoksu bezwarunkowej akceptacji i niestety również bezwarunkowej miłości, bo ten system we wszystkich bezwarunkowych relacyjnych interakcjach działa zawsze tak samo. Problem jednak w tym, że kiedy chcemy kogoś zmienić niejako pod siebie, to nie bierzemy tej złotej reguły pod uwagę. Oczekujemy że ktoś się zmieni pod nas, a zatem nie będzie docelowo taki sam jak jest teraz. To zaś oznacza, że oczekując od niego takich zmian, co do których nie jest przekonany, więc nie pała ochotą, jednocześnie blokujemy mu możliwość bezwarunkowej samoakceptacji siebie, w efekcie czego nie będzie w stanie również zaakceptować nas, takimi jakimi jesteśmy, czyli bezwarunkowo. Dowodem zaś na słuszność tej teorii są obserwacje Carla Gustava Junga, który wskazywał, że drażni nas w innych właśnie to, czego sami nie akceptujemy w sobie. A zatem oczekujemy od innych zmiany w tych obszarach, z którymi sami mamy jakiś rodzaj problemu, czy jak mawiał Jung, które stanowią nasz nie winkorporowany cień. Jednak Aśka zamiast przyjrzeć się swojemu własnemu cieniowi, woli w tym zakesie dokonać zmiany w Arku, bo tak jest – z jej punktu widzenia – prościej, prawda? A to oznacza, że im bardziej będzie ogniskowała swoją uwagę na potrzebie dokonania zmiany w Arku tym bardziej będzie zamiatała pod dywan jakiś własny nieprzepracowany element systemu. Im bardziej zaś Arek będzie oporował przeciwko dokonaniu w sobie zmiany, tym bardziej ją będzie drażnił i w tym większym stopniu będzie zawodził jej oczekiwania. Kiedy więc minie pierwszy okres relacyjnej fascynacji, motyli w brzuchu czy ciekawości pojawi się efekt rozczarowania. I niestety rozczarowane sobą będą obydwie strony relacji – zarówno Aśka, kiedy zacznie się orientować, że że zmiany nic nie wyszło, jak również Arek, który blokowany przez potrzebę zmiany narzucaną mu przez Aśkę będzie się jedynie oddalał od samoakceptacji a tym samym coraz trudniej radził sobie z zaakceptowaniem Aśki. Ten system precyzyjnie wyjaśnia dlaczego w naszych relacjach po czasie początkowej euforii przychodzi ostudzenie uczuć i dlaczego zaczynamy wówczas widzieć coraz więcej cudzych wad i dysponujemy coraz to mniejszą na nie tolerancją. A mówiąc inaczej – ten mechanizm wyjaśnia dlaczego ludzie stają się po jakimś czasie dla siebie coraz bardziej irytujący. I to co w swych zamierzeniach miało stworzyć spełniony, wymarzony i cudowny związek przyniosło rozczarowanie i wzajemne pretensje.
Co zatem zrobić w tak zagmatwanej i wydawałoby się patowej sytuacji? Otóż wyjście jest niezwykle proste w zrozumieniu jego mechanizmu i niezwykle trudne we wdrożeniu w życie. Otóż jeśli Aśka chce zostać bezwarunkowo zaakceptowana przez Arka, to jedyna droga do tego wiedzie poprzez udzielenie mu przez nią wsparcia by mógł w pełni i bezwarunkowo zaakceptować samego siebie, a to oznacza wsparcie go jedynie w takich zmianach, których sam chce dokonać i uszanowanie tych obszarów, w których zmienić się nie chce i nie zamierza. Bo jeśli chcę byś ty bezwarunkowo zaakceptowała mnie, to najpierw powinienem ci pomóc byś równie bezwarunkowo zaakceptowała samą siebie. A to oznacza, że muszę upuścić znaczną część powietrza z balonu moich oczekiwań względem ciebie. Jednak to oczywiście nie znaczy, że nie powinniśmy się w naszych relacjach do siebie dopasowywać, wypracowywać kompromisy koegzystencji czy rezygnować z zachowań uciążliwych dla drugiej strony. Bo proces samoakceptacji nie polega na tym, by akceptować wszystko, a jedynie – od czego zacząłem ten mini-wykład – to na co nie mamy wpływu. Na bycie dobrym dla drugiej osoby przecież mamy wpływ! A bycie dobrym dla drugiej osoby to właśnie między innymi wsparcie jej w samoakceptacji.
Jednak tutaj zazwyczaj napotkamy na podstawową przeszkodę, bo jak definiuje proces bezwarunkowej akceptacji siebie dr Leon Seltzer, psycholog z Uniwersytetu Cincinnati i autor m. in. książki: „Paradoksalne strategie w psychoterapii” polega on na trzech podstawowych psychologicznych aspektach: kultywowaniu współczucia dla siebie, wyzbywaniu się poczucia winy oraz nauki wybaczania sobie. Problem jednak w tym, że zdecydowana większość z nas w naszym – jak mówi Seltzer – powszechnym losie nie wzrastała w środowisku pozytywnych wzmocnień, a raczej tu cytuję: „wszyscy nosimy blizny po miłości warunkowej z naszego dzieciństwa, a więc należymy do chodzących zranionych”. Być może zdanie dr Seltzera jest zbyt drastyczne – powiedzmy więc, że nie wszyscy, ale na pewno bardzo wielu z nas. Uznaje się dzisiaj, że do ósmego roku życia nie dysponujemy odpowiednio wykształconą umiejętnością sformułowania jasnego poczucie siebie, więc posiłkujemy się tym, co otrzymaliśmy od naszych opiekunów: rodziców, nauczycieli czy starszego rodzeństwa. Jeśli więc jakieś nasze zachowania były dla nich nieakceptowalne, to miast pozytywnego szacunku wmontowali nam jedynie silnego wewnętrznego krytyka, który z kolei przekonuje nas, że możemy być przez innych akcpetowani jedynie warunkowo – kiedy jesteśmy grzeczni lub mówimy to, co inni chcą usłyszeć. W tym procesie zaś podświadomie uczymy się, że bezwarunkowa akceptacja nie jest możliwa – zarówno ta płynąca w naszym kierunku od innych, jak i ta, którą ewentualnie moglibyśmy się obdarzyć sami. W ten sposób infekowany nam jest chroniczny wirus zwątpienia, którego w większości przypadków nie pozbywamy się już do końca życia. A dzieje się tak, bo kiedy wyzwalamy się już spod skrzydeł opiekunów zapominamy się certyfikować do samodzielnego dorosłego życia, w którym to procesie powinniśmy zweryfikować co jest nasze, a co cudze w kontekście emocji, przekonań, idei, nawyków, imperatywów, celów i zamierzeń itd. Skoro zaś tego nie robimy to siłą rzeczy pozostajemy zainfekowani zwątpieniem, co powoduje, że te trzy składowe bezwarunkowej akceptacji są naprawdę trudne do osiągnięcia. Tym bardziej więc wielu z nas potrzebuje w tym względzie wsparcia innych: naszych partnerów, bliskich czy przyjaciół. A to dokładna odwrotność konceptu: „ja cię zmienię, byś lepiej pasowała czy pasował do moich oczekiwań!”
Pozdrawiam