Transkrypcja tekstu:
Czy zemsta może mieć pozytywny aspekt? „No przecież zawsze ma pozytywny – odpowie Stefan – kiedy widzę jak cierpi ktoś kto mnie zranił, to jak mawia pan z kabaretu – jakby mi mały Jezusek przez gardło bosą stópką przebiegł”. Światowa i polska literatura są pełne opowieści o zemście – od powieści Mario Puzo, po dzieła Aleksandra Fredry. W filmach widzimy jak Henryk Kwinto mści się na Gustawie Kramerze, czy Denzel Washington na zabójcach swojej przyjaciółki w Equalizerze 2. I kiedy czytamy te książki, oglądamy takie filmy, czy też jesteśmy autorami jakichś naszych życiowych zemst gdzieś z tyłu głowy kołacze się przynosząca ulgę myśl „dobrze im tak”. Anatol Ulman – jeden z moich ulubionych pisarzy, napisał kiedyś, że smak własnej krwi w ustach jest przyjemny, a w każdym razie budzi ochotę na cudzą. To krótkie zdanie zaś definiuje zemstę lepiej od niejednego słownika. Bo zemsta to takie działanie, w którym odpłacamy komuś tym samym lub srożej za jakąś krzywdę, którą od tej osoby doznaliśmy. I kiedy to następuje mamy nadzieję, że nieznośne napięcie krzywdy i upokorzenia zaczynie znikać z systemu. I najgorsze, że wcale nie jest to nasz pomysł – taką strategię otrzymaliśmy w spadku od jaskiniowców i innych rumianych poprzedników – wystarczy sobie przypomnieć sławetne „oko za oko, ząb za ząb!” Kiedy zaś zanurzamy się w kulturze i tradycji gloryfikującej słodycz zemsty nawet nie zauważamy, jak destrukcyjne jest to dla nas samych. Już Konfucjusz nas przestrzegał: „zanim wyruszysz drogą zemsty wykop dwa groby”. Jedne dla twojego wroga, drugi dla ciebie. Bo zemsta z czysto psychologicznego punktu widzenia, to jeden z najbardziej destrukcyjnych mechanizmów, który serwujemy sami sobie. A dzieje się tak nie dlatego że się mścimy i chcemy wyrównać rachunki. Dzieje się tak wyłącznie dlatego że czynimy to źle. W zemście zabijamy siebie, bo po prostu nie umiemy się porządnie i prawidłowo mścić. I dzisiaj proponuję naukę zemsty, w jej prawidłowej formie, ale zanim zaczniecie ostrzyć noże i szykować się do walki musimy się jeszcze przyjrzeć temu co na poziomie emocjonalnym dzieje się w nas kiedy dokonujemy zemsty. Otóż w powszechnym przekonaniu dokonanie zemsty ma przynieść nam rodzaj katharsis, uwalniającej ulgi w poczuciu, że dokonała się sprawiedliwość, a sprawca czy sprawcy jakiejś krzywdy zostali ukarani oraz wyedukowani na przyszłość, by więcej nam krzywdy nie robić. Niestety jest dokładnie odwrotnie, co udowodniły badania tak zwanego paradoksu zemsty – doktorzy Daniel Gilbert z Harwardu oraz Timothy Wilson z Uniwersytetu Virginia w 2008 roku. W serii eksperymentów utworzyli oni ze studentami trzy grupy inwestycyjne, po czym w dwóch z nich umieścili podstawionych pomagierów, których zadaniem było doprowadzić do inwestycyjnego fiaska. Oczywiście w tych dwóch grupach zysk okazał się dużo mniejszy niż w grupie bez sabotażysty. Następnie w jednej z grup umożliwiono finansowe ukaranie winnego. Spodziewano się, że tam gdzie pojawiła się możliwość zemsty po stracie pojawią się po jej wykonaniu dużo bardziej pozytywne zmiany w samopoczuciu, co zresztą deklarowali sami studenci we wszystkich grupach – a mianowicie, że możliwość zemsty poprawi nastrój tym, którym dane było jej dokonać. Kiedy jednak po fakcie w specjalnej ankiecie zmierzono poziom pozytywnych emocji we wszystkich grupach to okazało się, że w grupie, w której dokonano zemsty były one najniższe z wszystkich. A to wskazuje, że my jedynie przewidujemy, że zemsta przyniesie nam satysfakcję, jednak w rzeczywistości po fakcie wcale nam jej nie przynosi. Ale na tym nie koniec – w 2020 r. Brad Bushman z Uniwersytetu Stanowego Ohio odkrył w badaniach, że wyładowanie swego gniewu w zemście oprócz iluzji poczucia ulgi ma jeszcze jeden ukryty faktor – otóż podnosi poziom agresji u mściciela, w efekcie czego jest on zdolny do zadania dużo większych krzywd temu, na którym się mści niż by to wynikało z prostego rachunku sprawiedliwości. Wyładowanie więc agresji wcale nie usunęło jej z organizmu, a wręcz ją umocniło. To zaś powoduje, że często zemsta zamiast stłumić wrogość niejako wydłuża działanie dyskomfortu doznanej krzywdy. W efekcie czego zemsta okazuje się nie adekwatna do krzywdy i często nie jednorazowa. Na co z kolei sprawca czynu również reaguje chęcią odwetu i wówczas mamy do czynienia z nigdy nie kończącym się mstliwym zapętleniem, w którym po jakimś czasie co poniektórzy już nawet zapominają co było przyczyną pierwotnej zemsty. Ważne staje się wyłącznie to, by w coraz to większym stopniu zadawać coraz to mocniejsze ciosy swojemu wrogowi. Bo w pogoni za ulgą i lepszym samopoczuciem czujemy się jedynie coraz gorzej. To rodzaj grobowca, który sobie konstruujemy za życia – dokładnie tak, jak nas przestrzegał Konfucjusz.
No dobrze, ale jak ma się do tego to co powiedziałem wcześniej? To że nie umiemy się prawidłowo mścić i pora się tego porządnie nauczyć? Przyjrzymy się prostemu przykładowi. Oto wracają na mini-wykładową scenę Stefan z Grażyną. Nie widzieli się ładnych kilka lat i teraz spotykają się przypadkiem na ulicy. Przez te lata Stefan stracił nieco włosów i obecnie jego wysokie czoło już delikatnie przechodzi na plecy. Natomiast Grażyna nie zwykła była słuchać przestróg przed pączkami i zażerania stresów czekoladkami, więc się jej nieco przytyło. No dobra, całkiem spore nieco – na oko dobre dwadzieścia kilogramów, przez co kiedy stoją razem ze Stefanem już na pierwszy rzut oka nie wiadomo, które z nich połknęło piłkę lekarską a które plażową. Jedno się w nich jednak nie zmieniło, otóż Stefan tradycyjnie ciężko jarzy i tak jak dawniej śmieje się z usłyszanego dowcipu dopiero dziesięć minut później, kiedy już rozmowa dotyczy czegoś zupełnie innego. I tym razem Stefan więc nie zajarzył i wskazując wystający brzuch Grażyny zadaje jej następujące pytanie: „O, a który to miesiąc?” Ups… nastaje złowroga cisza, którą wykorzystamy by wprowadzić dwa alternatywne scenariusze reakcji dyszącej potrzebą zemsty Grażyny. W pierwszym scenariuszu Grażyna wali w łeb Stefana i kiedy ten pochyla się oszołomiony zasadza mu tęgiego kopniaka prosto w orzeszki, co już na pewno Stefan zajarzy od razu. Następnie Grażyna biegnie do domu, odnajduje na starym pen drivie zdjęcia gołego Stefana, z którym kiedyś w zamierzchłych czasach usiłowała kręcić pornola i wrzuca do sieci z komentarzem „w ogóle wtedy nie było zimno”, żeby ewentualne przyszłe seksualne partnerki Stefana mogły się zorientować, że nie ma się co po nim spodziewać cudów. W drugim scenariuszu… No właśnie, czy Grażyna może wykorzystać tę siłę i motywację, którą czuje w sobie chcąc się zemścić na Stefanie w zupełnie inny sposób? Tutaj otrzymujemy podpowiedź od dr Ilisy Kaufman, amerykańskiej psycholog, specjalisty od zaburzeń obsesyjno kompulsywnych i twórczyni sławetnych bransoletek stosowanych w terapii zapobiegania reakcji na ekspozycję. Otóż dr Kaufman podpowiada, że potrzeba zemsty jest w nas tak silna i zakorzeniona, a co za tym idzie wywołuje tak potężną dawkę motywacji, że aż szkoda by było tracić te energię na działania przynoszące komuś krzywdę. Zamiast tego można wykorzystać ten przepotężny potencjał energetyczny by zrobić coś dobrego, pożytecznego czy po prostu korzystnego dla samego siebie. A żeby to mogło mieć miejsce wystarczy obrócić jedynie grot wektora zogniskowania naszej uwagi z osoby, na której chcemy dokonać zemsty, na siebie. Jednak nie po to by mścić się na sobie, ale po to by mścić się na kimś pracując ze sobą. A więc idąc tropem tego rozwiązania w drugim scenariuszu Grażyna w zemście na Stefanie bierze się za pracę nad sobą. Dieta, kosmetyczka, ciuchy, bieganie, by wrócić do dawnej sylwetki, na której widok Stefan zaślini się jak niemowle. I paradoksalnie Grażyna zaczyna robić dla siebie coś, czego główną siłą napędową jest zemsta i chęć sprawienia by Stefan cierpiał uświadomiwszy sobie (a prędzej czy później przecież zajarzy), jak bardzo się pomylił w swojej ocenie. Jednak jest w tym pewien haczyk. Rodzaj kluczowego momentu w całej metodzie, którego przegapienie powoduje, że tak jak w grze w Chińczyka trafiamy na pechowe pole, które nas przekierowuje na początek gry i cały wysiłek na nic. Tym kluczowym momentem jest uświadomienie sobie korzyści, których gatunkowy ciężar przekracza swoją wartością potencjalny zysk z samej zemsty. Pokażmy to na przykładzie: oto mały Jasiu, który przez całe swojej dzieciństwo słyszy od swojego ojca, prowadzącego mały stolarski geszeft, że do niczego się nie nadaje, niczego nie osiągnie i do tego jest leniwy. W chęci udowodnienia ojcu jak się myli, czyli de facto w zemście Jasio zaciska zęby i pracuje w pocie czoła nad swym życiowym sukcesem. Kiedy jest już po trzydziestce jest właścicielem wziętej meblarskiej firmy, której aktywa już wielokrotnie przewyższają cały ojcowski dorobek życia. Jednak dorosły już Jan nie jest spełnionym i szczęśliwym człowiekiem, bo wszystko co robi, robi po to by odzyskać dawno utraconą akceptację ojca. Mści się na nim za jego brak wiary i wszystko w swym życiu podporządkował by udowodnić ojcu jak bardzo się co do niego mylił. I właśnie dorosły Jan ląduje na kozetce psychoterapeuty bo przegapił ten kluczowy moment. Nie zauważył, że korzyść osiągnięta w jego życiu, którą zapoczątkowała energia zemsty już dawno przestała być adekwatna do krzywdy, która stała na początku drogi. A gdyby to zauważył, to zrozumiał by, że wprawdzie rozruch nastąpił z zemsty, ale na pewnym etapie zemsta już przestaje mieć znaczenie. Znaczenie ma to, że już nic nikomu – włączając w to własnego ojca – nie musi w życiu udowadniać. A zatem w tej metodzie zemsta nie jest zwieńczeniem drogi czy jej celem. Zemsta to jedynie rodzaj początkowego zamachowego koła, które dzięki swojej energii nadaje bieg sprawom. I tylko do tego jest nam to koło potrzebne. Bo kiedy system się już rozkręca jego siłą napędową staje się korzyść, którą generuje, a nie krzywdę czy cierpienie które komuś przynosi. Dlatego Grażyna wzięła się za siebie i po jakimś czasie, kiedy odkryła, że dokonuje właśnie czegoś, do czego nie mogła się zmobilizować przez całe życie, to jest jej z tym dobrze. I to świetne uczucie i korzyści dla niej samej, a nowy rodzaj satysfakcjonującej egzystencji staje się na tyle ważny, że Grażyna już nawet nie pamięta Stefana. A zaraz to ten łysy, z brzuchem i obśliniony. Aha, no to niech sobie idzie i cieszy się podróżą.
Pozdrawiam