Imperatyw posiadania #96

Nieświadomy partner #95
1 lutego 2019
Status: regulacja zewnętrzna i wewnętrzna #97
22 lutego 2019

Transkrypcja tekstu:

Kilka dni temu otrzymałem maila od jednego z widzów mojego kanału. Pozwolę sobie przeczytać jego fragment: „Przeczytałem wszystkie Twoje książki, obejrzałem 90 filmów na kanale youtube, ale brakuje mi jednego… Pewnie było to wielokrotnie omawiane, ale wydaje mi się – nigdy wprost: Dlaczego pożądamy – domu, samochodu, pozycji… itp. Czy mamy to w genach, że prawdziwy mężczyzna powinien mieć okazałego „rumaka” i „zamek”? Dlaczego pożądamy rzeczy pomimo iż na zdrowy rozsądek to się nam nie kalkuluje? Gdybyś szukał inspiracji – chętnie obejrzę co masz do powiedzenia na ten temat :)”
No cóż – przyjrzyjmy się zatem posiadaniu. A właściwie jego imperatywowi czyli wewnętrznej sile pchającej nas do poczucia własności. Prawdą jest to co pisze autor maila – w wielu przypadkach własność nam się po prostu nie kalkuluje – jest ekonomicznie nieuzasadniona. Kiedy wynajmujesz dom, to psujący się w nim kran jest kłopotem właściciela, od którego oczekujesz w takiej sytuacji reakcji. Kiedy dom jest twój – zepsuty kran jest wyłącznie twoim problemem. Wynajęte mieszkanie nie wiąże cię na stałe z miejscem zamieszkania – w każdej chwili możesz wypowiedzieć umowę i przenieść się do innej dzielnicy, innego miasta czy kraju. W przypadku posiadania domu i do tego w trzydziestoletnim kredycie siłą rzeczy jesteś skazany na… co najmniej trzydziestoletnie trwanie w tym samym miejscu. Firma, dzięki której otrzymujesz dochody pozwalające ci na spłacanie raty może przestać istnieć w ciągu najbliższych dwóch, trzech lat – przecież rynek jest pod tym względem bardzo dynamiczny. Trzydziestoletnie spłacanie rat nie bierze tej dynamiki pod uwagę – po prostu trzeba płacić – czy cię będzie na to w przyszłości stać, czy też nie.
Autor maila pisze o rumaku i zamku, co siłą rzeczy zwraca naszą uwagę na przeszłość, bo gdzieś podświadomie czujemy że właśnie tam musi skrywać się źródło tego imperatywu. I słusznie, ponieważ imperatyw posiadania jest naszą cechą dziedziczną i to zarówno w rozumieniu kodu DNA z zapisanymi informacjami z czasów jaskiniowych, jak i przekazu rodzinno kulturowych wzorców który socjalizowaliśmy w dzieciństwie nie tylko przy rodzinnym obiedzie. Przyjrzyjmy się najpierw pierwszemu źródłu, czyli czasom, w którym nasi owłosieni przodkowie walczyli o przetrwanie. Wówczas zgromadzone na zimę zapasy żywności i ubrań, dostęp do źródła wody, czy lokalizacja na obszarze obfitym w zwierzynę, którą można upolować i zjeść decydowały o przeżyciu. Posiadanie zasobów było równoznaczne ze wzrostem szansy na przetrwanie. To zaś nie tylko wpływało na nasze poczucie bezpieczeństwa, ale również w konsekwencji na nasz status. Podobnie jak to, czy było się w posiadaniu partnerki, czy partnera. W posiadaniu potomstwa, czy też jaskini stanowiącej ochronę przez aurą i dzikimi zwierzętami. Im zaś stan posiadania wzrastał, tym rósł również nasz społeczny status. Mówiąc inaczej – mieliśmy wówczas w stadzie czy plemieniu po prostu więcej do powiedzenia, co otwierało możliwość decydowania nie tylko o sobie, ale też o innych. A to już stanowi przecież przedsionek władzy. Mamy zatem przed sobą prosty ciąg przyczynowo skutkowy – posiadanie powodowało wyższy status, ten zaś wiązał się z władzą.
Co więcej – jak trafnie zauważa Rock David w znakomitej książce „Twój mózg w działaniu” „status to istotny motor naszego zachowania w pracy i wielu innych życiowych okolicznościach. Jeśli mamy poczucie, że nasz status podnosi się nawet niewiele, to uruchamia się nasz układ nagrody. Gdy mamy poczucie, że nasz status obniża się, to uruchamia się układ zagrożenia.” Ale status jest związany nie tylko z pobudzaniem ośrodka przyjemności. Ma on związek również ze zjawiskiem hipergamii – której źródła leżą również w czasach jaskiniowych, sam jednak mechanizm działa z taką samą siłą we współczesnych czasach. Co to takiego ta hipergamia? Otóż wyobraźmy sonie parę młodych ludzi o tym samym statusie: Zosię i Janka. Są identyczni w kontekście stratyfikacyjnym, co oznacza, że oboje mają taki sam dostęp do dóbr i zasobów, ten sam intelektualny potencjał i wywodzą się z tych samych struktur społecznych. Logiczne więc się wydaje, że w kontekście łączenia się w pary w celach prokreacyjnych Zosia będzie zainteresowana Jankiem, zaś Janek Zosią. Przecież tak wiele ich łączy, prawda? Niestety tutaj właśnie wkrada się zjawisko hipergamii, na skutek którego Janek pozostaje poza zainteresowaniami Zosi. Zosia bowiem będzie poszukiwała partnera zawsze o statusie wyższym niż własny, a co za tym idzie jednocześnie wyższym niż status Janka. I Zosia tego nie robi dlatego, że jest wredna i wyniosła, ale dlatego, że podświadomie jej społeczny instynkt każe jej rozglądać się, za potencjalną najlepszą z dostępnych konfiguracją związku biorącą pod uwagę przyszłe bezpieczeństwo i oczywiście status swój własny i potencjalnej gromadki dzieci. Zosia więc podświadomie zawsze dużo większym zainteresowaniem będzie darzyła potencjalnego partnera o wyższym statusie niż własny. Bo podniesienie swojego statusu poprzez związek z partnerem przekłada się na lepsze, prostsze i zasobniejsze życie. I tutaj znowu wracamy do ośrodka nagrody, który właśnie w ten sposób w mózgu Zosi jest stymulowany. Ten mechanizm – czy nam się to podoba, czy też nie – potwierdzają liczne badania. Dwóch antropologów Levy i Towsend przed prawie trzydziestu laty opublikowali wyniki swych badań, w których kobiety miały określić skalę swojego potencjalnego zainteresowania randką, przygodnym kontaktem seksualnym czy też zamążpójściem oglądając prezentowane im zdjęcia mężczyzn. Tam gdzie na zdjęciach mężczyzna był ubrany w roboczy uniform jednej z sieci fastfoodów zainteresowanie nim kobiet było dużo mniejsze, niż w przypadku zdjęć, na których mężczyzna miał na sobie markowe ciuchy, a na ręku zegarek Rolexa. W tym drugim przypadku kobiety deklarowały dużo większe zainteresowanie, niż podejrzewali badacze. Problem jedynie w tym, że na wszystkich zdjęciach był ten sam mężczyzna.
Inne sławetne badania w tym względzie przeprowadził zespół amerykańskiego psychologa Davida Bussa. Projekt badawczy objął aż 10 tys. osób w 37 krajach. Okazało się, że „niezależnie od rasy i religii kobiety uważały zasoby materialne partnera za dwukrotnie ważniejsze niż mężczyźni”. Wychodzi na to, że status mężczyzny jest najlepszym afrodyzjakiem dla kobiet. I to od zarania dziejów.
Wróćmy zatem do Janka. Kiedy weźmiemy pod uwagę uwarunkowania hipergamii Janek chcąc zdobyć Zosię ma tylko jedne wyjście – musi podnieść swój status. A najprostszą drogą do osiągnięcia tego celu jest zdobywanie dóbr. Im więcej więc osiągnie pod tym względem Janek, tym większe stwarza sobie szanse na zdobycie nie tylko Zosi ale zainteresowanie sobą również innych partnerek. A mówiąc inaczej: im wyższy status Janka tym więcej Zoś zwróci na niego uwagę.
Mamy tutaj odpowiedź na to gdzie jest źródło atawistycznego imperatywu gromadzenia dóbr. Jednak w naszej kulturze to nie jest jedyne źródło. Drugie – równie ważne – zostało nam sprezentowane w spadku po poprzednim pokoleniu. Naszych dziadków i babć, a czasem też jeszcze rodziców. Wynika to z ich egzystencji w systemie, który reglamentował dobra powodując, że były one stosunkowo trudne do zdobycia. Dzisiaj kupienie telewizora jest przecież proste. Wystarczy mieć pieniądze, pójść do sklepu i kupić. Niestety we wcześniejszym systemie samo posiadanie środków nie było wystarczające by zdobyć dobra. I celowo używam tutaj słowa „zdobyć”. Bo co z tego że dziadek z babcią mieli pracę i zarabiali pieniądze kiedy za nie nie sposób było zdobyć niczego o odpowiedniej wartości, bo albo tego po prostu nie było na rynku, albo też było zarezerwowane dla sieci układów i znajomości. To spowodowało, że dziadek z babcią nauczyli się przeceniać wartość rzeczy materialnych. Posiadanie telewizora nie było więc zwykłym posiadaniem materialnego przedmiotu, ale wyznacznikiem statusu. Podobnie posiadanie małego fiata, ogródka działkowego, czy kupionych w Pewexie jeansów. Zaś w drodze socjalizacji, to przewartościowanie zostało wszczepione kolejnemu pokoleniu – to dlatego dzisiejsi czterdziestolatkowie wciąż posiłkują się przekonaniem, że należy koniecznie posiadać na własność dom, samochód czy cokolwiek innego mimo, iż z ekonomicznego punktu widzenia taniej wychodzi kiedy zamiast posiadania, te artefakty po prostu się od kogoś wynajmuje. Zresztą kult własności to nie jedynie domena poprzedniego systemu państw wschodniej Europy. Rozwijał się również na Zachodzie tyle że na skutek innych okoliczności. Dla przykładu pokolenie amerykańskiego konsumpcjonizmu inicjowane tuż po II Wojnie Światowej zaszczepiło w wielu głowach imperatyw posiadania domku na przedmieściach, kuchennego robota, czy rodzinnego samochodu. Wróćmy jednak do samego imperatywu posiadania.
Mamy zatem dwie odpowiedzi na pytanie o imperatyw własności – pierwsza dotyczy statusu i związanych z nim profitów, druga strachu przed utratą czegoś, co w istocie przewartościowujemy posiłkując się przekonaniami odziedziczonymi przez poprzednie pokolenie. Jednak w mailu widza mojego kanału jest jeszcze jedna intrygująca rzecz. Otóż to, dlaczego takiego maila do mnie napisał? A napisał, bo sam czuje, że z tym posiadaniem coś jest nie tak. Że kiedy się poddajemy temu imperatywowi trochę działamy wbrew sobie. Dokładnie tak – bo koncepcja posiadania, czyli stwierdzenie ja posiadam coś, jest tylko połowiczne. Pod spodem bowiem skrywa się jego cień, a mianowicie konstatacja, że za każdym razem kiedy coś posiadasz, to coś posiada również ciebie. Pokażmy to na prostym przykładzie. Oto Karol, który wybiera się na przyjęcie. Jednocześnie Karol spodziewa się ważnej przesyłki i liczy na to, że zostanie ona mu dostarczona dopóki jest jeszcze w domu. Jednak kurier się spóźnia, a Karol nie może już dłużej czekać. Wychodzi z domu i kiedy jest tuż przed wejściem na przyjęcie dzwoni kurier, że ma dla niego tę ważną paczkę. Po krótkiej telefonicznej rozmowie okazuje się, że kurier jest dokładnie na tej samej ulicy co Karol. Postanawia więc odebrać od kuriera paczkę i – no już trudno – pójść na przyjęcie razem ze swoim pakunkiem. Dość sporym pakunkiem. Karol wchodzi wiec na przyjęcie, wyjaśnia gospodarzowi niezwykłą zaistniałą sytuację i kładzie paczkę w przedpokoju udając się na salony. Co się dzieje jednak w jego głowie? Czy na pewno będzie mógł ze spokojem oddać się atmosferze przyjęcia? No nie do końca, bo cały czas z tyłu głowy będą się w nim kołatały myśli: „co tam słychać u mojej paczki?”, „czy jeszcze stoi tam gdzie ją zostawiłem?”, „czy nikomu nie przeszkadza?”, „czy ktoś jej nie wziął za przygotowane do wyrzucenia śmieci i nie wyrzucił?” itd itp. Paczka będzie po prostu zajmowała jego myśli powodując niejako, że poczuje się do niej przywiązany. Tutaj wszyscy się bawią, relaksują i oddają tańcom, a on niestety wciąż zaprzątnięty jest swoją paczką. Które to zaprzątnięcie znacznie potrafi zepsuć zabawę, prawda? A teraz w powyższym przykładzie pod słowo „paczka” wstawmy dowolny materialny obiekt, przedmiot naszego posiadania. Ten system działa zarówno w przypadku naszego telefonu komórkowego, na którego smyczy jesteśmy uwiązani, jak i zakredytowanego domu, czy leasingowanego samochodu. Jednak kiedy się temu uważniej przyjrzymy to okazuje się, że mechanizm uwięzi działa również w przypadku tych artefaktów, w których posiadanie weszliśmy bez jakichkolwiek dodatkowych zobowiązań. Te z zobowiązaniami absorbują nas po prostu na dłużej.
Imperatyw posiadania popycha nas do gromadzenia dóbr, których prędzej czy później stajemy się niewolnikami. Obrastamy nimi przez lata i jedynie w sprzyjających okolicznościach się orientujemy jak bardzo. Taką okolicznością jest na przykład przeprowadzka, bo dopiero wtedy orientujemy się jak wiele zupełnie niepotrzebnych rzeczy zgromadziliśmy i to tylko dlatego, że chcieliśmy je po prostu mieć. Bo jak mówił Kubuś Puchatek – ten balonik tak naprawdę nie jest mi potrzebny, ale bardzo chciany. I my również posługujemy się tą ideą – bardzo chcemy naszych baloników, świecidełek, samochodów i domów. I często nie zdajemy sobie sprawy z tego, że nasze chcenie nie tylko jest irracjonalne, ale tak naprawdę nawet nie nasze, bo sprezentowane nam jako społeczny wdruk przewartościowywania aktu posiadania lub jako atawistyczne dziedzictwo potrzeby podnoszenia statusu. Od potrzeby podnoszenia statusu trudno jednak nam się uwolnić, bo jest uwarunkowana społecznie. Na szczęście gromadzenie dóbr i imperatyw posiadania to nie jedyny sposób by nasz status podnieść. Istnieją inne, dużo sprytniejsze sposoby, o których opowiem w kolejnym odcinku. Pozdrawiam