Nieświadomy partner #95

CPS, czyli czego uczyć dzisiaj dzieci…, #94
25 stycznia 2019
Imperatyw posiadania #96
15 lutego 2019

Transkrypcja tekstu:
Co jakiś czas na prowadzonych przeze mnie warsztatach czy szkoleniach pojawia się powracający jak bumerang temat inicjowany przez pytania uczestników. Co zrobić w sytuacji, kiedy partner w związku nie ma wystarczającej wiedzy na temat relacyjnych psychologicznych procesów, zarządzania emocjami, czy w ogóle na temat struktur budowania relacji? Co wówczas, kiedy jedna ze stron interesuje się psychologią relacji, bierze udział w szkoleniach, czyta odpowiednie książki i generalnie posiada odpowiednią wiedzę, podczas gdy druga strona relacji nie dość ,że takiej wiedzy nie posiada, to jeszcze ją neguje jako bzdety nie warte zachodu? Mamy wtedy klasyczny konflikt – jeden z partnerów chcąc dokonać odpowiedniej poprawy relacji natrafia po drugiej stronie na mur obojętności, niezrozumienia, a czasem po prostu ignorancji. Jedna strona nie dość że dostrzega potrzebę zmiany to jeszcze wie jak ją wspólnie przeprowadzić, ale druga strona stawia opór wynikający z jej niewiedzy lub braku zainteresowania i na wszelkie próby podjęcia rozmowy o związku reaguje w podobny sposób: „Nawciskali ci do głowy tych szkoleniowych bzdur, naczytałaś się robiących wodę z mózgu książek i na siłę próbujesz próbujesz mi je wciskać”. No cóż, taki konflikt to zalążek potężnego problemu. Im większy rozwój osobisty, intelektualny i zdobywanie wiedzy nastąpi po jednej stronie tym większy opór i ignorancja będzie królowała po drugiej. Prędzej czy później w tej rozwijającej się i inwestującej w psychologiczną czy duchową wiedzę stronie dojdzie do frustracji i poważanego przewartościowania zasadności tej relacji. To wówczas w głowie pojawiają się wątpliwości: „czy jest sens dalej ciągnąć ten związek?”, „czy on nie byłby szczęśliwszy, czy ona szczęśliwsza z kimś innym, kto również podzielałby ten sam pogląd i brak potrzeby rozwoju i samopoznania?”, „czy z biegiem czasu nie będziemy się od siebie odsuwać coraz to dalej tak naprawdę tracąc na siebie nawzajem czas, podczas gdy udając się w swoją własną stronę każde z nas mogłoby sobie ułożyć inaczej i co tu dużo mówić, dużo szczęśliwiej życie?” To przecież naturalne w związku, że kiedy jesteśmy po lekturze ciekawej książki czy wracamy z inspirującego warsztatu mamy potrzebę podzielenia się z partnerem naszymi przemyśleniami, wnioskami czy po prostu fascynacją konkretnym tematem, czy dziedziną wiedzy. Pamiętam jedną z klientek indywidualnego procesu, która zaczęła dostrzegać w sobie rosnącą frustrację po każdym powrocie z pracy, czy szkoleniowego wyjazdu do domu. Tam bowiem czekał na nią partner, który i owszem świetnie gotował, ale jego jedyną intelektualną rozrywką było oglądanie serialu „Malanowski i partnerzy”. Oczywiście niczego nie mam zamiaru ujmować temu fascynującemu arcydziełu kryminalistyki, ale przyznacie, że od czasu do czasu jakaś książka w rękach partnera też by się przydała. I dokładnie takie samo zdanie miała klientka z którą pracowałem. Z każdym zanegowaniem, czy też brakiem zainteresowanie jej partnera tym. Czym interesowała się ona – sama w efekcie takiej sytuacji zaczęła tracić zainteresowanie swoim partnerem. Potrzebowała intelektualnego towarzysza rozmowy a takowemu zadaniu on z kolei nie potrafił sprostać. I to nie dlatego, że był intelektualnie nieogarnięty, ale dlatego, że świat jego przekonań kazał mu sądzić, że książki i szkolenia z zakresu inteligencji emocjonalnej wyłącznie mogą zrobić komuś wodę z mózgu. Ta historia skończyła się niestety rozstaniem, co w konsekwencji najprawdopodobniej wyjdzie na dobre obu stronom.
Tego typu przykłady można mnożyć. Co więcej to zjawisko jest o tyle częste o ile nasze relacje nie zostały na odpowiednim poziomie zakontraktowane i w których kontraktowanie nie jest co jakiś czas solidnie i uczciwie aktualizowane. Na czym polega relacyjny kontrakt? Otóż to aktualizowana na bieżąco świadomość obu stron relacji dotycząca m. in. potrzeb oraz wartości po własnej stronie oraz potrzeb i wartości po stronie relacyjnego partnera. Jeśli ich nieaktualizujemy, to w istocie nie zdajemy sobie sprawy nie tylko z tego w jaki sposób zmieniają się po naszej stronie, ale też z tego jakie zmiany w tej materii zaszły po stronie naszego partnera. Im dłużej taki nieaktualizowany związek trwa tym istnieje większe prawdopodobieństwo powstania coraz to większych rozbieżności w tym względzie. Finalnie mamy do czynienia ze związkiem dwojga, coraz to bardziej obcych sobie ludzi. Jeśli teraz z tego związku znikną wspólne zobowiązania – jak na przykład wychowanie dzieci, bo te dorosły i opuściły dom, czy kredyty, bo te zostały w końcu spłacone – to tak naprawdę nie będzie istniało już najmniejsze połączenie relacji. To zaś oznacza, że ustanie powód do bycia razem i prędzej czy później ten smutny fakt zostanie sobie uświadomiony przez jedną ze stron. Zazwyczaj tę, którą jest bardziej świadoma jakości relacji, systemów emocjonalnych, które w niej uczestniczą, czy w ogóle procesów psychologicznych zachodzących w naszych głowach. Wówczas przychodzi czas na podjęcie trudnej decyzji i zakończenia relacji. I tutaj skrywa się część odpowiedzi na pytanie dlaczego w ostatnim czasie najwięcej rozwodów przybywa wśród małżeństw o dwudziestoletnim stażu. Do tego dochodzi jeszcze zmiana społecznego piętnowania osoby samotnej – dwadzieścia lat temu mówiliśmy o samotnej kobiecie stara panna, dzisiaj mówimy singielka. Pierwsze określenie było negatywne, a drugie już takie nie jest, prawda? Dochodzi do tego jeszcze jeden fakt, otóż dzisiaj powiedzmy że pięćdziesięcioletnia kobieta (pod warunkiem odpowiedniego zadbania o zdrowie, kondycję i atrakcyjny wygląd) nie znajduje się już po za rynkiem seksualnego zainteresowania, a to oznacza, że ma duże możliwości zbudowania kolejnego, szczęśliwego związku. Powyższe zjawisko można by było ująć w prosty przekaz – ludzie coraz częściej orientują się, że ich relacje nie spełniają określonych oczekiwań i na skutek tej świadomości coraz częściej podejmują decyzję o ich zakończeniu.
Wróćmy jednak do początków relacji. Mamy więc przykład zainteresowanej własnym rozwojem i psychologiczną wiedzą partnerki i negującego zasadność jej zainteresowań partnera. Póki co zaś jeszcze nie pojawił się koncepcja zakończenia relacji – w jej miejsce trwają poszukiwania sposobu rozwiązania tego problemu. I tutaj nasuwają się trzy wyjścia. Pierwszy to standardowe wyjście pod oklepaną nazwą „ja go zmienię”, czyli takie, które zakłada możliwość procesu edukacyjnego. To sytuacja, w której bardziej świadomy partner bierze się za trudną sztukę uświadomienia drugiego wiedząc, że będzie musiał się zmierzyć z ignorancją, oporem i buntem na pokładzie. To oczywiście możliwy, ale niezwykle długi, wyczerpujący i pracowity proces i trzeba wyjątkowej konsekwencji i samozaparcia, by w jego efekcie nastąpiła oczekiwana zmiana. Jednak znam takie związki, w których to się udało. Pamiętam na przykład gościa, który nie dość że negował wiedzę przynoszoną z warsztatów prowadzonych przez pewnego znajomego, to jeszcze oficjalnie i wszędzie gdzie się dało wyśmiewał prowadzącego. Jego żonie proces edukacji zajął kilka ładnych lat, ale po podśmiechujkach nie zostało ani śladu, a mąż dzisiaj jest w wielu przypadkach inicjatorem udziału w ciekawych warsztatach, zamawia nowe książki o interesującej ich oboje tematyce i stał się interesującym partnerem do długich wieczornych rozmów, które obojgu sprawiają wiele przyjemności. Drugi sposób wydaje się dość bezduszny. Polega nie na edukacji, ale na wykorzystywaniu braku świadomości partnera i takim umiejętnym konstruowaniu relacji, by z korzyścią dla jej jakości realizować własne, przemyślane cele. Moglibyśmy na pierwszy rzut oka postawić tu zarzut o manipulację niczego nie podejrzewającym naiwniakiem, ale wcale tak to nie musi wyglądać. Można bowiem wykorzystywać własną wiedzę i świadomość w taki sposób, by przynosiło to pożytek nie tylko samej relacji, ale by na tym mógł również skorzystać nieświadomy partner.
Jak to zrobić najlepiej ilustrują ostatnio ogłoszone badania, które przeprowadziła psycholog Bat-Hen Shahar z izraelskiego uniwersytetu w Beer Sheba. W badaniu wzięło udział 140 par, które podzielono na trzy grupy. W każdej z grup w każdej konkretnej parze dokonano podziału na świadomych oraz nieświadomych partnerów. Świadomym udzielono instrukcji, którą z technik regulacji emocji ma stosować w rozmowie z partnerem na temat najbardziej „gorącego” tematu stanowiącego potencjalne zarzewie konfliktu w ich związku. Te trzy techniki regulacji emocji to odpowiednio: dystansowanie emocjonalne, tłumienie ekspresji i integracyjna regulacyjna. Pierwsza technika polega na zdystansowaniu się od własnych emocji, przyjęcie pozycji bezstronnego obserwatora, który w pełni nie doświadcza emocji, a jedynie jest ich istnienia świadomy. Druga technika polega na ukrywaniu swych prawdziwych uczuć przed partnerem – to rodzaj przeżywania ich wyłącznie we własnym wnętrzu, bez najmniejszej ekspozycji zewnętrznej. W trzeciej technice korzystamy z uważności – jesteśmy świadomi emocji, w pełni akceptujemy to czego doświadczamy, przyjmujemy emocje takimi jakimi są, niezależnie od tego czy uznajemy je za przyjemne czy też nie. Jesteśmy świadomi, że bez naszego zaangażowania równie szybko jak się pojawiły w naszym systemie rownież go opuszczą. Co więcej w tym podejściu uznajemy, że emocje dostarczają nam bezcennych informacji, zatem ich pojawienie się traktujemy źródło wiedzy na temat samych siebie, sytuacji w której się znaleźliśmy czy też poziomu jakości zbudowanej przez nas relacji.
W kolejnym kroku przeprowadzonych badań, już po trudnej rozmowie z partnerem o podłożu konfliktowym zmierzono poziom stresu zarówno po stronie tzw. „świadomego” partnera, jak i tego, który nie był świadomy, że jego partner korzysta z jakiejś emocjonalnej techniki. Okazało się, że najbardziej pozytywne skutki przyniosło stosowanie trzeciej techniki przez „świadomego” partnera. Wprawdzie u niego samego zanotowano nieco podwyższony poziom stresu, ale najprawdopodobniej wynikał on z przejmowania się tym czy dobrze odegra swoją rolę, bo z każdym kolejnym takim doświadczeniem ten poziom powinien maleć. Jednak w efekcie tego eksperymentu w trzeciej grupie zanotowano najwyższe zadowolenie „nieświadomego” partnera ze sposobu rozwiązania konfliktu. A to oznacza, że integracyjny system regulacji emocjonalnej może doskonale działać nawet wówczas, kiedy tylko jeden z partnerów jest świadomy wykorzystywanej techniki a drugi nie ma o tym najmniejszego pojęcia. Wynik powyższych badań wskazuje zatem, że można połączyć to co nazywamy „nauką” drugiej osoby, z tym, co zazwyczaj uchodzi za „wykorzystywanie” jej nieświadomości. Jak zatem odpowiedzieć na zawarte w tytule wykładu pytanie – uczyć, zmieniać, czy wykorzystywać? Otóż czynić to wszystko jednocześnie ale zawsze mając na uwadze zarówno dobro związku, jak i dobro naszego partnera. I uzbroić się w cierpliwość. Wiem, że w wielu przypadkach efekty po jakimś czasie pojawią się same. A jeśli nie? No cóż – powtarzam to do znudzenia, ale powtórzę jeszcze i tym razem. Nie wszystkie związki są na całe życie. Na cale życie są związki wyłącznie szczęśliwe. Pozdrawiam