Transkrypcja tekstu:
Zacznijmy od hipotetycznego eksperymentu. Oto wyobraź sobie, że jesteś policjantem czy policjantką i pojawiasz się na miejscu samochodowego wypadku. Dookoła miejsca zdarzenia stoi grupa kilkudziesięciu dorosłych osób różnej płci i wieku, którzy byli świadkami tego co zaszło. Widzisz dwa zmasakrowane samochody i pokiereszowanych uczestników zdarzenia. Żyją, ale są pokrwawieni, roztrzęsieni i biegają po ulicy krzycząc na siebie nawzajem i gwałtownie gestykulując. Oczywiście wymagają natychmiastowej opieki medycznej, więc pojawiający się na miejscu ratownicy mają pełne ręce roboty. Ty zaś chcesz jak najdokładniej ustalić co się stało, więc z notatnikiem w ręku przepytujesz po kolei wszystkich świadków zdarzenia i każdego z nich prosisz o to by opowiedział co widział z maksymalną liczbą szczegółów. Ponieważ zaś jesteś nie tylko stróżem prawa, ale też przy okazji pasjonatem psychologi więc dzielisz kartkę w notatniku na dwie połowy, by stworzyć dwie listy relacji i nad jedna z nich wpisujesz tytuł: „reakcje fizyczne”, a nad drugą „reakcje emocjonalne”. Kiedy kończysz zapisywać te kilkadziesiąt szczegółowych wypowiedzi świadków przyglądasz się swoim notatkom i teraz odpowiedz, na której z list udało ci się zgromadzić więcej informacji. Na tej, która była przeznaczona na reakcje fizyczne, czy też na tej przeznaczonej na reakcje emocjonalne? Wystarczy przeprowadzić ten eksperyment wyłącznie w wyobraźni by się zorientować, że z dużym prawdopodobieństwem lista reakcji i zdarzeń fizycznych, będzie o wiele dłuższa, by nie powiedzieć wielokrotnie większa od listy relacji emocjonalnych. Psycholożka kliniczna, dr Geneviève Beaulieu-Pelletier, adiunkt na Uniwersytecie w Quebecu w Montrealu wyjaśnia ten fenomen nawykową i nieuświadomioną tendencją do stosowania mechanizmów obronnych w kontekście rozpoznania, klasyfikacji i obsługi trudnych emocji, które w tym względzie stosuje większość ludzi. Jedną z wypracowanych na planie życia strategii radzenia sobie z trudnymi i uciążliwymi emocjami jest osłabienie towarzyszącego im napięcia poprzez unikanie, odrzucenie, tłumienie czy wyparcie. Taki zabieg chroni naszą świadomość przed naładowaną emocjonalnie treścią, z którą nie potrafimy sobie poradzić. Kiedy przez lata stosujemy ten osłonowy mechanizm lub kiedy nauczyliśmy się go stosować kopiując w dzieciństwie strategie naszych opiekunów, którzy również nie radzili sobie z trudnymi emocjami przyzwyczajamy się do omijania bodźców lub osłabienia reaktywności, które system rozpoznaje jako powiązane z tym, czego akceptacji staramy się uniknąć. Przypomina to trochę spacer przez las, w którym kiedyś na jednej ze ścieżek potykając się o konar boleśnie zraniliśmy się w nogę. W kolejnych spacerach instynkt samoobrony podpowiada nam by omijać te ścieżkę. Można to też zobrazować metaforą lornetki, za pomocą której podziwiamy na wakacjach tylko piękne widoki i jednocześnie nie kierujemy jej na rzeczy, które nam te piękno zaburzają. Kiedy więc przed nami znajduje się wysypisko śmieci, czy cokolwiek co nie pasuje do wakacyjnej idylli tak manewrujemy lornetką by nie musieć tego widzieć i by nic nie mogło zaburzyć nam westchnienia: „och jakżesz tu jest ślicznie!” Jak twierdzi dr Beaulieu-Pelletier „Ta tendencja do unikania bodźców emocjonalnych może wpłynąć na to, w jaki sposób jednostki angażują się w informacje obciążone emocjonalnie i je pojmują, podkreślając potencjalne reperkusje nawykowych strategii unikania emocji.” To zaś powoduje, że zaczynamy się adaptować do świata, w którym to, co emocjonalnie uciążliwe jest z czasem pomijane nie tylko świadomie, ale również na poziomie nieświadomym. Wtedy ten mechanizm obronny, który w swoim założeniu miał nas chronić przed uciążliwym zmaganiem się z niechcianymi emocjami zaczyna nam organizować życie. W tym przede wszystkim niestety też nasze relacje. Wyobraźmy sobie oś interakcji w relacjach, na której jednym końcu znajduje się responsywność, czyli taki system zachowań, w którym w prawidłowy sposób reagujemy na drugą stronę relacji, odpowiadamy wsparciem na potrzeby, potrafimy zachowywać się empatycznie i wykazywać szczere zainteresowanie emocjami drugiej osoby. Na drugim końcu osi znajduje się zaś interakcyjna indyferentość, czyli po prostu przeciwność responsywności, a więc brak wrażliwości emocjonalnej na drugiego człowieka i tendencje do braku odwzajemniania uczuć, wrażliwości czy reakcji na potrzeby. W im większym stopniu naszym życiem, a więc i zachowaniem zarządza mechanizm obronny wypierania, czy unikania trudnych emocji, tym bardziej na tej osi odsuwamy się od responsywności zmierzając w kierunku indyferentności, a to powoduje, że przestajemy być atrakcyjnymi partnerami. I chodzi tu nie tylko o związki romantyczne, ale o wszystkie możliwe relacje – rodzinne, zawodowe, czy przyjacielskie. Im dalej od responsywności, tym inni są po prostu mniej nami zainteresowani i wykazują mniejszą chęć by się z nami przyjaźnić, wchodzić w we wzajemne interakcje, czy też romantycznie wiązać. Ale to nie koniec katastrof. Jeśli w takiej sytuacji jesteśmy opiekunem czy rodzicem dziecka, to zgodnie z modelem teorii uczenia społecznego Bandury stajemy się negatywnym wzorcem modelowanym przez obserwujących nas podopiecznych, którzy na podstawie obserwacji tego w jaki sposób my omijamy trudne emocje uczą się również je omijać. W ten sposób tworzymy nowe pokolenie osób indyferentnych, które będą miały spory problem by już w dorosłym życiu budować satysfakcjonujące relacje. Ale nie dość tego – podopieczni poddani takiej edukacji utracą odporność emocjonalną, a to oznacza, że już jako dorośli nie będą sobie w stanie poradzić nie tylko z bardzo trudnymi emocjami, ale staną się bezbronni i bezradni wobec bardziej intensywnych, ale już niekoniecznie negatywnych emocji. W ten sposób powstaje rozchwiany system emocjonalny, który z biegiem czasu przestanie sobie radzić z najprostszymi wyzwaniami: będzie aspołeczny, samowyizolowany i o dużym poziomie poczucia osamotnienia, żyjący w przekonaniu, że życie jest zbyt trudne, by mogło być w najmniejszym stopniu radosne. Dr. Priya Nalkur autorka książki „Potykając się o przyłączenie” dowodzi, że tak zaburzony system emocjonalny wyklucza osiągnięcie psychologicznej kongruencji, jednego z filarów dobrego psychicznego samopoczucia, czyli równowagi i zgodności pomiędzy wszystkimi elementami tworzącymi naszą istotę. Ta niezgodność zaś pojawia się wówczas, kiedy wychodzą na jaw różnice pomiędzy tym co myśli głowa, a tym jak reaguje ciało. To na przykład sytuacje, w której – proszę wybaczyć banalność przykładu – na imieninach u cioci w podniosłej atmosferze jej czcigodnego jubileuszu zmuszeni jesteśmy udawać, że potrawa, którą tak naprawdę uważamy za obrzydliwą bardzo nam smakuje. Umysł więc stara się ze wszystkich sił pokazywać, że zajadamy się tymi pysznościami, ale ciało wzdryga się z obrzydzenia. Podobnie się dzieje, kiedy żyjemy w niezgodzie z własnymi wartościami – umysł swoje, a cały system emocjonalny swoje. Brak lub zaburzenia w psychicznej kongruencji na dłuższą metę są dla naszego systemu po prostu wyniszczające. I dokładnie tak samo się dzieje, kiedy usiłujemy przepychać się przez życiowe trudne chwile jednocześnie kierując naszą emocjonalną lornetkę jedynie w tę stronę, która pozwala nie dostrzegać tego, z czym emocjonalnie nie potrafimy lub nie chcemy sobie poradzić. Jak przekonuje dr Beaulieu-Pelletier z czasem skutki psychologiczne takich strategi zaczną zbierać coraz większe żniwo i będą coraz bardziej widoczne w naszej aktywności. Pochodzące z mechanizmów obronnych emocjonalne zabezpieczenia staną się zautomatyzowane i to właśnie spowoduje, że dostęp do kluczowych informacji pochodzących z trudnych emocji stanie się utrudniony lub wręcz odłączony. A to z kolei sprawi, że kiedy się przytrafią, taka osoba nie będzie wiedziała w jaki sposób się zachować, jak daną sytuację obsłużyć emocjonalnie i jak z niej wyjść. Do tego dochodzi ryzyko błędnej interpretacji emocjonalnej zarówno emocji własnych, jak i innych ludzi. To wówczas stajemy się emocjonalnie nieczuli – ktoś w naszym towarzystwie płacze, a my mówimy, że to nie łzy, tylko krople deszczu, bo przecież pada. Zaczynamy bagatelizować czyjś smutek, cierpienie, depresję, bo nie wykształciliśmy odpowiednio silnego aparatu poznawczego by wiedzieć, jak kogoś wesprzeć w takiej sytuacji. Ale na tym nie koniec koszmaru – nawykowe stosowanie strategii unikania, tłumienia lub zmiany treści emocjonalnych na mniej trudne powoduje stałe wyczerpywanie ego. To tak, jakby obrona twierdzy była utrzymywana w pełnym pogotowiu od świtu do zmierzchu przez siedem dni w tygodniu. Prędzej czy później nie będzie już w stanie ustać na nogach bo wyczerpanie stanie się większe niż możliwości regeneracyjne zapewniane przez sen. Czyż to nie paradoks, że próbując unikać trudnych emocji, które wydają się nam wyczerpujące, tak naprawdę skazujemy się na jeszcze większe wyczerpanie.
Cóż zatem zrobić w sytuacji, w której zauważamy u siebie oznaki takich właśnie unikowych emocjonalnych strategii lub też kiedy orientujemy się, że właśnie to stało się podstawą naszej edukacji emocjonalnej w dzieciństwie. Otóż jedynym sposobem jest uświadomić to sobie i przestać uciekać. Życie nieustannie serwuje nam trudne emocje, wiec jest na czym ćwiczyć. Ale to co najważniejsze: tak naprawdę nie da się uciec przed samym sobą i kiedy się co do tego zorientujemy i zaczynamy z sobą zaprzyjaźniać – również w tych najtrudniejszych chwilach pojawia się akceptujące samopoznanie. I dopiero wtedy pojawia się prawdziwa ulga.
Pozdrawiam