Przegrani, którzy nie akceptują przegranej

Kiedy „niemożliwe” staje się „możliwe”
22 stycznia 2024
Pułapka obrony przed samym sobą
2 lutego 2024

Transkrypcja tekstu:

Zacznijmy od przykładu: oto rozmawiasz ze znajomym, który twierdzi, że w przestrzeni społecznej, ma miejsce zjawisko X, na przykład opowiada, że ludzie przestali kupować pewien proszek do prania, bo opłacane przez konkurencję producenta media celowo ludźmi manipulują i robią im wodę z mózgu. W dopowiedzi na taki pogląd wyciągasz tablet, łączysz się z internetem i pokazujesz swemu rozmówcy kilkanaście różnych artykułów, z kilkunastoma różnymi badaniami dowodzącymi, że ten proszek nie tylko nie pierze ubrań, ale na dokładkę pozbawia je kolorów. A zatem w przestrzeni społecznej nie zachodzi zjawisko X, tylko Y, czyli ludzie nie kupują tego proszku bo po prostu jest do niczego. Wydawało by się, że twój rozmówca bo konfrontacji z faktami zmieni zdanie. A on tymczasem swoje zdanie wzmacnia i zaczyna wykrzykiwać, że wszystkie te media oraz przeprowadzający na proszku badania naukowcy są w zmowie i uczestniczą w procesie prania konsumenckich mózgów. Co więcej, on teraz jest pewien że i ty należysz do tej zmowy, co tylko utwierdza go w przekonaniu, że to on dysponuje jedyną słuszną i niepodważalną racją. Weźmy inny przykład. Teraz śledzimy losy burmistrza małej, egzotycznie odległej ale dynamicznie się rozwijającej wioski, który tymże burmistrzem został po wygraniu wyborów jakieś dwadzieścia lat temu i od tego czasu cały czas deklasuje w kolejnych wyborach swoich kontrkandydatów. Właśnie kończy się kolejna kampania wyborcza i tuż przed ogłoszeniem wyników burmistrz jest tak pewny swego, tak doskonale wie, jakie dzielnice wsi jak głosują i jaka jest standardowa frekwencja w jakich wioskowych klanach, że nagrywa zwycięskie przemówienie, nastawia je na odtworzenie w wioskowej telewizji tuż po północy, czyli już po ogłoszeniu wyników, a sam idzie spać, bo coż tu zaskakującego może się wydarzyć. Rankiem jednak budzi go telefon asystenta z informację, że tym razem burmistrz wybory przegrał. I tu zaczyna się jazda: wściekłość, zacietrzewienie, pisanie pozwów sądowych i protestów do komisji wyborczej, bo przecież ktoś musiał przy tych wyborach majstrować. „O, ja tak łatwo się nie poddaję – wykrzykuje burmistrz w gaciach i bamboszkach – jeszcze zobaczą kto tu rządzi, ja sobie ich teraz wszystkich wypożyczę. Ja im teraz zrobię taką demokrację jakiej jeszcze nie widzieli.” Na popołudnie tego samego dnia burmistrz zwołuje wielką demonstrację swoich zwolenników, żeby póki co zablokować ratusz, a potem się zobaczy. Niestety na demonstrację przychodzą jedynie, ci którym kazano przyjść pod groźbą wywalenia z pracy i ci, którym asystent burmistrza wlał w gardła na tyle dużo taniego rumu, by nie wiedzieli po co tu przyszli. Burmistrz zaś do tej gromadki wygłasza płomienne przemówienie powtarzając co chwila, że teraz musimy być jeszcze silniejsi i zdeterminowani niż kiedykolwiek.
Od razu wyjaśniam: przykład burmistrza wobec przegranej w wyborach, w którą nie może uwierzyć i której nie akceptuje pochodzi z artykułu profesora psychologii z Uniwersytetu Stanowego w Nowym Jorku, Glenne Gehera i dotyczy fikcyjnej Gubernator Smith, stworzonej przez pana profesora by pokazać zjawisko, którym się dzisiaj zajmujemy. Efekt ten możemy nazwać – tu zastosujmy również termin użyty przez profesora Gehera „podwójnym wzmocnieniem” swoich przekonań, osądów, czy wnioskowania o otaczającej sytuacji, wobec pojawiających się faktów, które tym przekonaniom, osądom, czy wnioskom przeczą. Kiedy ilustrujemy ten efekt przykładami takimi jak ten z proszkiem do prania lub wyborami burmistrza, jego mechanizm nie wydaje się tak drastycznie nielogiczny, jak wówczas kiedy pokażemy go na przykładzie gry w karty. Niech toi będzie poker, W tym celu wyobraźmy sobie te samą rozgrywkę ale w dwóch wersjach. W pierwszej gracz otrzymuje w ostatnim rozdaniu trójkę asów czyli kombinację, która wygrywa pod warunkiem, że jego przeciwnik nie dysponuje kombinacją niższą. Wobec takiego rozdania nasz gracz ryzykuje i podbija stawkę, dokładając do początkowych stu złotych drugą stówę. Taki ruch jest ryzykowny, bo prawdopodobieństwo tego, że jego przeciwnik ma słabsze karty jest przecież małe ale możemy wyjaśnić taką decyzję, tym, że nasz gracz nie wie, co ma jego przeciwnik, ale wie co ma sam, a sam ma już przecież asy i to aż trzy. Teraz przyjrzymy się alternatywnej rozgrywce. Nasz gracz również finalnie dysponuje trójką asów, ale jego przeciwnik posiada karetę króli, która bije trójkę. Jednak tym razem karty przeciwnika leżą na stole figurami do góry, więc od razu widać, że są silniejsze od kart naszego gracza. Mimo to jednak nasz gracz… podwaja stawkę i z całym przekonaniem kładzie na stole drugą stówę. Jak to możliwe, że w tak oczywistej sytuacji, w której fakty przeczą możliwości jego zwycięstwa on brnie dalej w swoje przekonanie że ma mocniejsze karty i podwaja inwestycję w przegraną sprawę? Odpowiedź na to pytanie kryje się w dysonansie poznawczym. Początek teorii dysonansu poznawczego sięga prac psychologa Leona Festinera, który w swej książce „Teoria dysonansu poznawczego” z 1957 r. analizował środowiska osób wierzących w koniec świata i to w jaki sposób usiłowali wytłumaczyć to, że światy jednak nie skończył się w tedy, kiedy się tego końca spodziewali. Później przeprowadzono wiele eksperymentów potwierdzających efekt dysonansu poznawczego, z których przytoczmy jeden – ten wykonany przez samego Festinera. Otóż zebrał on ludzi do badań, których zadanie polegała na wykonywaniu szalenie nudnej czynności – obracania kołków na planszy – przez godzinę. Następnie ich zadaniem było przekonać nowych uczestników eksperymentu, że to zadanie – przypomnijmy szalenie nudne obracanie kołków – ich tak naprawdę uszczęśliwia. Za to zaś że podejmą się przekonania kolejnych badanych co do swojego szczęścia Festinger oferował zapłatę – połowie grupy zapłacił 20 dolarów, a drugiej połowie jednego dolara. Następnie, już po wykonaniu zadania, zapytał ludzi jak oceniają swój rzeczywistym poziom szczęścia po tym całym eksperymencie. Można było się spodziewać, że ci od dwudziestu dolców uznają się za szczęśliwszych, bo przynajmniej za tę durną czynność dostali jakąś sensowną zapłatę. Jednak tak nie było. Rzeczywiste uszczęśliwienie deklarowali za to ci od jednego dolara. Bo to oni musieli się zmierzyć z napięciem powstałym pomiędzy tym co robili, a a finalną świadomością, że nie dość że zmarnowali swój czas na bezsensowną czynność, to jeszcze dostali śmiesznego dolca, która to zapłata w żaden sposób nie rekompensuje straconego czasu. Mamy tu więc napiętą sprzeczność pomiędzy działaniem, a faktami potwierdzającymi że to działanie nie miało sensu. By więc poradzić sobie z tym napięciem trzeba zmienić jeden z elementów napiętego układu. Nie byli w stanie zmienić wysokości wypłaty do dwudziestu dolarów jak pozostała grupa, co pozwoliłoby zrekompensować stracony czas wysokością wynagrodzenie, więc do zmiany w celu pozbycia się napięcia pozostawał tylko jeden, ten drugi element. A to oznacza, że napięcie znikało jeśli sami sobie zaczęli tłumaczyć, że to wcale nie był zmarnowany czas, bo to kręcenie kołkami rzeczywiście ich uszczęśliwia. A zatem moglibyśmy powiedzieć, że redukcja napicia w dysonansie poznawczym może przybrać obrót takiej operacji na jednym z elementów, które się ze sobą nie zgadzają, by wyjść z twarzą przed samym sobą. To oczywiście spore uproszczenie, ale na tyle wystarczające, byśmy mogli zrozumieć zachowania ludzi z początkowych przykładów – zarówno gościa od proszków, jak i domniemanego burmistrza. Mimo, iż z perspektywy zewnętrznego obserwatora ci ludzie zachowują się irracjonalnie, to z ich wewnętrznej perspektywy wykonują zabieg zmniejszenia napięcia w dysonansie poznawczym, który jest jedynym sposobem na odczucie ulgi wobec sytuacji, w której dotychczasowe silne przekonanie zderza się z rzeczywistością, która zaczyna dowodzić, jak mylne jest to przekonanie. Zaakceptowanie tego faktu było by zaś dla systemu dużo bardziej bolesne niż redukcja napięcia za pomocą dodatkowego wzmocnienia swego poprzedniego przekonania. Ludzie wybierają więc mniej bolesną dla siebie drogę, co pozwala im – jak już wspomniałem – zachować twarz przed samymi sobą. Problem jednak w tym, że nie da się tego robić w nieskończoność, bo im dalej w las tym więcej drzew pod postacią przeczących przekonaniu faktów. Z każdym kolejnym dniem wybory nie staną się mniej przegrane, a w przypadku proszku do prania pojawi się coraz więcej dowodów na jego niekorzyść. A zatem kiedy się idzie w zaparte, dostarcza się sobie jedynie doraźnej ulgi jednocześnie skazując na tym boleśniejszy upadek im bardziej odwleka się go w czasie. Przypomina to bieg ku nieuchronnej przepaści, w którym wiedząc, że przepaść i tak tam czeka zamiast hamować zaczyna się przyśpieszać. Profesor Geher wyjaśnia ten fenomen, w kontekście przekonań społecznych i poglądów politycznych, tym, że ludzie mają często problem z przykładania tej samej miary poznawczej do rzeczywistości społecznej, co do rzeczywistości fizycznej. Postrzegamy rzeczywistość fizyczną, jako określony ciąg przyczynowo skutkowy – na przykład skoro widzimy drzewo, to wyrabiamy w sobie przekonanie, że pod powierzchnią ziemi musi się znajdować jego korzeń. Tak samo kiedy widzimy zachowania dużej zbiorowości ludzi, to uznajemy, że ich motywacja jest taka, jaka byłaby zgodna z naszym systemem przekonań. Tymczasem ludzie mogą się kierować w swoich wyborach wieloma innymi ukrytymi motywacjami, które wydają się sprzeczne z naszym systemem przekonań. W ten sposób tłumaczymy sobie zjawiska społeczne, tak jak widzimy rzeczywistość fizyczną. I to może być niezwykle mylące i sprzeczne z faktami. Kiedy zaś stykamy się z faktami przeczącymi naszym przekonaniom, czyli de facto doświadczamy napięcia w dysonansie poznawczym, by przyjąć te fakty musielibyśmy sami przed sobą przyznać, że nasze przekonania były błędne. To bolesny proces utraty twarzy. Wolimy wiec zmienić inny element układanki, by osłabić tę sprzeczność: podwajamy siłę naszych przekonań i jednocześnie odrzucamy fakty. Tyle że na końcu tej drogi i tak czeka nas nieuchronne i bolesne poddanie się. Chyba, że tak bardzo boimy się poddać faktom, że do końca naszych dni będziemy wykrzykiwać, że cały świat się myli i tylko my mamy rację, a ten kto w to wątpi jest opłaconym i podstawionym przez zły świat wichrzycielem, którego istnienie tylko potwierdza w naszych oczach wymierzony przeciwko nam spisek. Czyż nie jest to najsmutniejszy koniec historii jaki można sobie wyobrazić?
Pozdrawiam