Kiedy „niemożliwe” staje się „możliwe”

Iluzja pogoni za szczęściem
12 stycznia 2024
Przegrani, którzy nie akceptują przegranej
26 stycznia 2024

Transkrypcja tekstu:
Minęły już trzy tygodnie od noworocznych postanowień, z których – no ktoś to musi powiedzieć na głos – jak zwykle niewiele wyszło. Za chwilę siłownie zaczną pustoszeć, a firmom dostarczającym diety pudełkowe niestety spadną obroty. Możliwe że niektórym nie starczyło zapału i determinacji, niektórym wyobraźni i racjonalnej oceny możliwości a jeszcze inni po prostu wybrali na metody zmiany takie, które się dobrze sprzedają pod postacią poradników, influencerskiej promocji czy społecznościowych reklam, ale ze skutecznością nie mają wiele wspólnego. I to samo dotknęło Stefana, który obiecał sobie i Grażynie zmianę w wielu obszarach – od wagi, przez zmianę podejścia do życia i większą tolerancję dla innych, aż po solenne postanowienie pozbycia się kilku demonów przeszłości, które potrafią znacznie uprzykrzyć ich stefanowo grażynowe pożycie. Oczywiście Stefan już się zorientował, że po raz kolejny w okolicach końca stycznia oczekiwane zmiany nadają się już tylko do przytaczania w dowcipach, więc postanowił tym razem zabrać się do tego naukowo. W tym celu pożyczył od szwagra, mało już przez niego używaną drukarkę 3D, zainstalował sobie program do tworzenia przestrzennych obiektów i zaczął z zapałem projektować. Wprawdzie Grażyna usiłowała mu zaglądać przez ramię, ale Stefan dzielnie strzegł swojego naukowego sekretu. W końcu nadszedł dzień końca prac i drukarka, ku uldze Grażyny, wróciła do swojego właściciela. Stefan zasiadł za stołem i zawołał Grażynę. Kiedy ta usiadła obok domyślając się, że nie będzie łatwo, Stefan postawił na stole plastikową figurkę. Grażyna aż przetarła oczy ze zdumienia, bo zorientowała się, że figurka to mała replika samego Stefana – nawet czapeczkę miała w tym samym kolorze. Jedyną różnicą było to że figurka była znacznie szczuplejsza niż jej pierwowzór. „Czy to jesteś ty?” – nieśmiało zapytała Grażyna. „Nie – stanowczo zaprzeczył Stefan – to jest propozycja mnie a teraz patrz” i po tych słowach postawił na stole kolejną figurkę – tak samo ubraną, nieco mniej szczupłą niż poprzednia, ale wciąż szczuplejszą od siebie i ustawił ją pomiędzy sobą, a figurką pierwszą. „A ten to też ty?” zapytała Grażyna. „Nie – ponownie zaprzeczył Stefan – to, jest możliwość mnie. A teraz będzie najlepsze” – zapowiedział Stefan i zaczął ustawiać na stole kolejne figurki o różnych rozmiarach brzucha i ustawiać je w wianuszku na stole. „To kolejne możliwości. Jedne są dalej ode mnie, drugie bliżej, ale najważniejsze że jest ich sporo.” „Ja już wiem co ty kombinujesz – westchnęła Grażyna – to przecież teoria Markus Nurius i to sprzed prawie czterdziestu lat. Też mi odkrycie!” „Tak, to teoria – odpowiedział Stefan – którą po wielokrotnych porażkach zmiany postanowiłem wprowadzić w życie”.
Koncepcja badań nad połączeniem pomiędzy poznaniem a motywacją w kontekście reprezentacji wyobrażeń jednostek na temat tego, kim mogą się stać, kim chcieliby się stać i kim boją się stać została opracowana przez dwoje psychologów Uniwersytetu Waszyngtońskiego Hazela Markusa i Paulę Nurius w 1986 r. W tej koncepcji odróżnia się pojęcia „ja” proponowanego, od „ja” możliwego, zwracając uwagę na to, że ich dynamika poznawcza wykazuje się specyfiką formy, znaczenia, organizacji oraz kierunku, które wynikają z takich składników jak nadzieja, lęk, cele i zagrożenia. Ale to co chyba najistotniejsze zapewniają inny kontekst wartościujący i interpretacyjny dla bieżącego poglądu na siebie. Wprawdzie koncepcja ta pokazuje wiele form tzw. przyszłościowego „ja” na użytek dzisiejszego tematu uprościmy ją jedynie do dwóch podstawowych. Pierwszym jest „ja proponowane”, czyli to główne „ja” którym chcielibyśmy się stać, kiedy stoimy u progu zaprojektowania zmiany. Drugie to „ja możliwe”, czyli takie, którego specyfika wynika z zasięgu możliwości zmiany na ten moment, w którym oceniamy siebie. Oczywiście „ja proponowane” jest również jednym z możliwych „ja”, ale dzieli je różnica oceny prawdopodobieństwa, lęku, aspiracji czy dużego celu, który jest projektowany do osiągnięcia. Mimo więc tej niedoskonałości lingwistycznej pozostańmy wiec przy tym rozróżnieniu i zanim przejdziemy dalej pokażmy te koncepcję na przykładzie. Wyobraźmy sobie zatem kogoś, kto podejmuje pracę w wysoko schierarchizowanej firmie, w którym jedną z motywacyjnych zachęt do realizacji wyników jest otwarta ścieżka awansowa. Innymi słowy już na pierwszym spotkaniu ze swoim szefem delikwent jest czarowany wizją możliwości zrobienia w tejże organizacji błyskawicznej kariery i dojścia na sam szczyt menagementu, o ile będzie się mocno starał i wypruje sobie żyły w odpowiednio widowiskowy sposób. Wizja zostania jednym z szefów firmy, kiedy zaczyna się w niej pracę od poziomu „przynieś, podaj, pozamiataj” jest jedną z wersji proponowanego ja. Nęcącą i budzącą spore emocje – w tym zarówno nadzieję, jak i lęk. Nadzieja dotyczy potężnej zmiany statusu społecznego, która jest przedstawiana jako będąca w zasięgu, zaś lęk dotyczy wątpliwości, czy delikwent będzie w stanie udźwignąć wysiłek warunkujący to osiągnięcie. Teraz wyobraźmy sobie, że po wyjściu z rozmowy z szefem nasz delikwent spotyka szatniarza, który w zaufaniu go informuje że i owszem ścieżka kariery w tej firmie jest otwarta ale w rzeczywistości polega na tym, że jeśli przy czynnościach „podaj, przynieś, pozamiataj” wykaże się odpowiednią starannością i przy okazji da się poznać jako ktoś bystry i ogarnięty, to istnieje spora szansa na to, że po miesiącu awansuje do obsługi ksero. „A co potem?” pyta nasz delikwent. „Na tym etapie nie ma żadnego potem – łap za miotłę i zaiwaniaj!”. Proszę wybaczyć ten drastyczny i być może rozczarowujący przykład, ale dosyć precyzyjnie ilustruje on ten koncept. By to złapać wystarczy w tym przykładzie podmienić firmę na twój wewnętrzny system zarządzania sobą a ścieżkę awansową na proces dokonywania projektowanej zmiany. Kiedy dokonujemy takiej podmiany i zastanowimy się nad sobą szybko wychwycimy różnice, a jest ich naprawdę sporo. Nie tylko tych oczywistych, jak zmiana prawdopodobieństwa dokonania zmiany, stopień trudności jej osiągnięcia czy poziomy nadziei i lęku, które będą jej towarzyszyć. Różnica polega na tym, że rozszerza się pole celu. Kiedy bohater naszego firmowego przykładu projektuje osiągnięcie pozycji jednego z wiceprezesów firmy, to pole jest dosyć wąskie, bo jest ich raptem trzech. Kiedy jednak projektem zostaną objęte pozycje stojące wyżej od „przynieś, podaj, pozamiataj” to paleta możliwości staje się olbrzymia. Tak samo dzieje się w naszym wewnętrznym systemie. „Ja proponowane” jest zazwyczaj jedyne, zaś „ja możliwego” może być nieskończona ilość. „Ja proponowane” jest trudno uchwytne i rozmazane w mgle przypuszczeń, życzeń i wyobraźni. Dobrze dobrane „ja możliwe” może być na wyciągnięcie ręki. A zatem różnica pomiędzy „ja obecnym” tym, które staje się punktem wyjścia w procesie zmiany, a rozsądnie wybranym „ja możliwym” jest widoczna, realna ale jednocześnie mała, a więc taka, której osiągnięcie dużo łatwiej kontrolować. Zaś żeby dokonać odpowiedniego wyboru należy zrobić dokładnie to samo co Stefan z reprezentującymi go figurkami, tyle że wystarczy nam do tego wyobraźnia i kartka papieru. Punktem wyjścia zaś jest świadome „ja obecne” oraz to co w zmianie już funkcjonuje w naszym systemie czyli życzeniowe proponowane „ja”, którym przecież chcieliśmy się stać – inaczej nie projektowalibyśmy zmiany. „Ja” możliwych szukamy pomiędzy „ja” obecnym, a tym dużym trudno osiągalnym ja proponowanym i namierzamy wszystkie te, które jesteśmy tam w stanie umieścić oceniając prawdopodobieństwo i realność ich osiągnięcia. To nie powinno być trudne, bo skoro nie udało nam się dokonać zmiany innymi metodami, to wiemy już jakie prawdopodobieństwo i jaka realność pozostają tak naprawdę poza naszym zasięgiem. Kiedy zaś już wybierzemy sobie jakieś łatwo osiągalne i krótko zasięgowe możliwe „ja”, staje się ono naszym jedynym celem do osiągnięcia i nową motywacją. Oczywiście ta metoda pracy w dokonywaniu zmiany siebie przypomina Kaizen, jednak jest tutaj dość poważna różnica. W metodzie małych kroków przyjmujemy założenie, że trzeba wykonać małe, najlepiej bezwysiłkowe, ale konsekwentne kroki, które powoli będą nas przybliżać do dużej zmiany. W metodzie opartej o „możliwe ja” nie projektuje się, ani nie przewiduje się żadnej dużej zmiany. Liczy się tylko to najbliższe „możliwe ja”, a dopiero po jego osiągnięciu można ruszyć w dalszą drogę ku kolejnemu najbliższemu „możliwemu ja”.
Dr John Maier, terapeuta i jednocześnie filozof z Cambridge zwraca uwagę na to, co jest podstawą skuteczności koncepcji zmiany z wykorzystaniem „możliwych ja”. Otóż kiedy pytamy samych siebie, czy w pobliżu istnieją jakieś „możliwe ja”, to zmienia się wachlarz emocji, którymi zaczynamy obsługiwać proces zmiany. Wraz zaś ze zmianą emocji obsługujących te zmianę, zmienia się cała struktura naszego podejścia do zmiany, która stanowi motywacyjną podstawę. By ująć to w skrócie obierając to z naukowych terminów: po prostu zmiana poprzez koncept „możliwych ja” jest o wiele łatwiejsza do osiągnięcia i mniej stresująca. Wystarczy się do niej jedynie dobrze przygotować, które to przygotowanie przypomina trochę ustawianie figur na szachownicy przed rozpoczęciem rozgrywki. Tyle że szachownica reprezentuje zasięg naszych możliwości, biorący pod uwagę, naszą obecną zdolność do wysiłku, odporność, determinację i energię. Figury zaś to nasze „możliwe ja”, z których wybieramy jedną – tą która reprezentuje najbardziej dla nas korzystny balans pomiędzy możliwością osiągnięcia zamierzeń, a wysiłkiem, który na tę chwilę naprawdę jesteśmy zdolni podjąć. Kiedy zaś dokonujemy takiego wyboru pozostałe figury znikają z szachownicy – przynajmniej do czasu, kiedy ten pierwszy etap nie zostanie zakończony i z pełną konsekwencją i możliwościami nie będziemy zdolni do kolejnego.
Dr. Maier trochę narzeka, że koncepcja „możliwych ja”, mimo iż znana jest już od tak dawna nie doczekała się odpowiednio dużego zainteresowania badawczego, mimo iż jego zdaniem (i dodajmy nie tylko jego) może być świetną alternatywą dla wszystkich tych, którzy projektując zmiany w swoim życiu wciąż nie doczekali się ich realizacji. I co najważniejsze – to metoda na zmianę nadająca się do zastosowania w najprzeróżniejszych obszarach zmiany naszego życia. Od potrzeby redukcji wagi, przez uzdrowienie naszych pogarszających się relacji po możliwość zarówno własnego rozwoju, jak i ścieżki kariery. Jeśli więc borykacie się z chęcią zmiany, która wciąż pozostaje poza waszym realizacyjnym zasięgiem może warto wypróbować coś nowego. Zdaje się, że nie zaszkodzi, a a wielu przypadkach naprawdę może pomóc.
Pozdrawiam