Transkrypcja tekstu:
Zwróciliście uwagę na coraz większą popularność ogólnoświatowej mantry, którą wyśpiewują krewni i znajomi królika i która zawsze zaczyna się od słów: „Mój były, moja była to…” i tutaj w zależności od miejscowych wzorców kulturowych padają albo oskarżenia albo też wyzwiska. Pochwały należą do rzadkości, co jest logiczne bo przyznanie, że nasz wcześniejszy relacyjny partner czy partnerka byli świetni stawia nas w odrobinę złym świetle, bo skoro byli świetni, to co przeskrobaliśmy, że są „byli”. Ponieważ na tym kanale często i gęsto zajmujemy się moim ulubionym przedmiotem, czyli socjologią relacji tym razem również rozumienia relacji nie będziemy zawężać jedynie do tych romantycznych, ale wszystkich – w tym rodzinnych, przyjacielskich, zawodowych i oczywiście również relacji, które budujemy sami z sobą.
A gdybyśmy tak zadali sobie pytanie, czy wchodzimy w relacje na zasadzie przyciągających się podobieństw, czy też przyciągających się przeciwieństw, to orientujemy się, że odpowiedź na nie może nieść ze sobą wiele konsekwencji, z których nie wszystkie mogą się nam spodobać. Weźmy przykład pierwszy z brzegu, z którym akurat dziwnym trafem spotykam się ostatnio dość często a mianowicie z westchnieniem „mój były, czy moja była to narcyz”. No więc skoro narcyz (nie tylko jako dawny małżonek, ale też na przykład dawny szef czy współpracownik) pojawił się jako bliski relacyjny obiekt, to czy przyciągnęło go przeciwieństwo, czy też podobieństwo? W tym pierwszym przypadku od razu nasuwa się podejrzenie syndromu ofiary lub na tyle zamglonego ekscytacją wzroku, że konstatacja „widziały gały co brały” trochę traci sens. No bo jak mogły widzieć, skoro widok przesłaniała mgła czaru, bombardowania zainteresowaniem, czy też wizja świetlanej przyszłości wspólnej hodowli jednorożców. W drugim przypadku sprawa wydaje się mieć jeszcze gorzej, bo jeśli przyciągnięte zostało podobieństwo, to czy aby na pewno możemy z pełnym przekonaniem założyć, że relacja nie przetrwała nie tylko dlatego, że narcyz znajdował się po jednej jej stronie, ale często po dwóch? A to dopiero pierwszy z brzegu przykład. Kiedy wejdziemy odrobinę głębiej do tego bajorka pojawią się kolejni delikwenci – co wówczas kiedy „ten” czy „ta” po drugiej stronie relacji okazał czy okazała się psychopatą, manipulatorem, sadystą czy kimś jeszcze gorszym? Odpowiedzi zaś pytanie nie ułatwiają dwa fakty. Po pierwsze znamy przecież przykłady zarówno bliskich relacji ludzi, którzy wykazują zespoły podobnych cech, jak i takie, w których relacyjni partnerzy są tak różni od siebie, że trwanie ich relacji jesteśmy skłonni tłumaczyć wyłącznie tym, w jak wielu obszarach wydają się nawzajem uzupełniać. Po drugie zaś: trzeba niestety tutaj pochylić się nad niedostatkiem nauk psychologicznych, które jak do tej pory – przynajmniej według mojej wiedzy – nie znalazły dominującej wykładni, która badawczo bez cienia wątpliwości udowadniała by przewagę przyciągania podobieństw nad przyciąganiem przeciwieństw czy odwrotnie. Nie mamy też wiążących dowodów, że któryś z tych modeli rokuje dłuższe trwanie relacji, a drugi krótsze. Ba nie mamy również specjalnie przekonujących dowodów, że nasze relacje są zerojedynkowe – czyli tylko takie w których występują wyłącznie podobieństwa lub takie, w których występują wyłącznie różnice. Skoro więc nie istnieją co do tego uzasadnione naukowo wzorce, to warto może odpuścić ich poszukiwanie i zająć się czymś o wiele ważniejszym. A mianowicie tym, czy w naszych relacjach w ogóle jesteśmy tych podobieństw czy różnić świadomi i co z tej świadomości lub jej braku może wynikać. I tutaj warto przyjrzeć się wynikom ostatnich badań opublikowanych w czerwcu 2023 r. w których zestawiono satysfakcję z relacji wobec istnienia w niej cech z pod znaku Mrocznej triady i to u obydwu partnerów. Przebadano ponad 200 par w wieku od 18 do 56 lat pozostających ze sobą w związku średnio sześć lat. Badanie to zorganizowano w taki sposób, że najpierw każdy z badanych wykonywał testy mające wykazać poziom posiadania cech którejś z osobowości Mrocznej triady, a następnie te same testy wypełniał dla swojej partnerki czy partnera. Dzięki temu zabiegowi naukowcy otrzymali wyniki nie tylko testów własnych, ale też cech jakie partnerzy w relacjach przypisują sobie nawzajem. To pozwoliło ustalić z jednej strony poziom występowania cech Mrocznej triady po obydwu stronach relacji, a z drugiej strony to, w jaki sposób partnerzy oceniają siebie pod tym względem jako podobnych, czy też różnych od siebie. Finalnie zmierzono również deklarowany poziom oceny relacji w sześciu obszarach: zaufania, satysfakcji, intymności, zaangażowania, pasji i miłości. Badacze przyjęli wydawałoby się logiczne i poprawne założenie, według którego im wyższy poziom cech Mrocznej triady, tym związek powinien być oceniany jako mniej satysfakcjonujący. No bo przecież wiemy, że związek z psychopatą, manipulatorem czy narcyzem i to w dowolnej konfiguracji płciowej to powinno być piekło na ziemi. Tymczasem w wynikach badań pojawiła się niespodzianka. Tam gdzie występowanie takich cech związanych z Mroczną triadą jak zaniżony poziom empatii, agresja, emocjonalna impulsywność, potrzeba podziwu, poczucie wielkości, nadreprezentacja uprawnień, skłonność do manipulacji, wykorzystywanie itd pojawiało się u obojga partnerów poziom satysfakcji w związku miał się całkiem dobrze, w przeciwieństwie do par, w których tylko jedna strona relacji wykazywała wymienione cechy. Okazuje się więc, że o ile na przykład wspomniana wcześniej relacja podsumowywana mantrą „moja była czy mój były to narcyz” jest dla nie narcyza wyniszczająca, o tyle już relacja narcyza z narcyzem może trwać dłużej niż moglibyśmy się spodziewać i dawać obu jej stronom przyzwoitą satysfakcję. Podobnie ma to się z innymi mroczno triadowcami: psychopatą i manipulatorem. Susan Krauss Whitbourne, była profesor psychologii Uniwersytetu Massachusetts Amherst i autorka wielu psychologicznych bestsellerów wyjaśnia ten fenomen następującą tezą: w związkach o współwystępowaniu badanych cech partnerzy widzą świat poprzez podobnie zniekształcone okulary co powoduje, że trudności w dogadywaniu się wydają się być zrównoważone, czyli po prostu psychopata z psychopatą łatwiej się dogada niż z niepsychopatą – będą ich satysfakcjonowały te same strategie, to samo będzie ich nakręcać i tak samo będę mieli innych za gorszych od siebie. To zaś powoduje, że poziom konfliktów w takiej relacji wydaje się mieć mniej punktów zapalnych, a te które powstają jest im łatwiej opanować, przez co są ze sobą w stanie dłużej wytrwać. Związki osób nie wykazujących mrocznych cech z osobami, które jej wykazują są na tyle niesatysfakcjonujące i destrukcyjne, że kiedy tylko okazuje się, kto tak naprawdę stoi po drugiej stronie relacji, to po jasnej stronie mocy rozpoczyna się proces poszukiwania możliwości zakończenia relacji i uwolnienia się z wpływów przedstawiciela mocy mrocznej. Jeśli jednak dana relacja trwa sobie w najlepsze przez lata, po czym nagle jedna strona odkrywa, że dłużej z ciemnotriadowcem nie da się wytrzymać, to te wcześniejsze satysfakcjonujące lata sporo nam o tej osobie mówią, prawda? I nie mówimy tu o sytuacjach, w których ktoś pozostaje w destrukcyjnej relacji, bo z różnych powodów nie może lub nie potrafi się z niej wyrwać, ale o sytuacji trwania w takiej relacji przez kilka lat głosząc światu jej wspaniałość. Co, przypomnijmy, dotyczy nie tylko relacji romantycznych, ale też zawodowych, rodzinnych czy przyjacielskich. Nikt przecież nie wykazuje nagle mrocznych cech: większość badaczy i autorów przedmiotowych książek wskazuje, że takie cechy widać w relacji od samego jej początku.
Co to jednak oznacza dla możliwości udzielenia odpowiedzi na pytanie, czy w relacjach przyciągamy osoby o cechach podobnych czy też przeciwnych? Czy wyniki przytoczonych badań rewidują nasze zdanie w tym zakresie? Otóż nie, bo powodów przyciągania jednych do drugich może być nieskończenie wiele i mogą one wynikać nie tylko z wykazywanych cech, ale też doświadczeń przeszłości z dzieciństwem na czele. Jednak podobieństwa i przeciwieństwa pozostające ze sobą w miarę bliskiej relacji mogą być dla jej składowych bezcenną wskazówką. Swoistym papierkiem lakmusowym sprawdzającym to, czy dana relacja w dłuższej perspektywie będzie satysfakcjonująca, czy też zabierze nam jedynie energię pozostawiając nas z psującą każdą pogawędkę mantrą „mój były to, a moja była to tamto”. Problem bowiem nie w tym, co nas wcześniej przyciągnęło (a przynajmniej nie jest to problem dzisiejszego obszaru tematycznego), ale w tym, byśmy byli świadomi zarówno podobieństw, jak i przeciwieństw. Bo zarówno jedne, jak i drugie mogą nam nie tylko podpowiedzieć, czego możemy się w danej dynamice relacyjnej spodziewać, ale również tego jacy jesteśmy my sami i czy aby na pewno nie mamy niczego za własnymi uszami. Bo w tym co podobne, jak i w tym co nie spełnia tego warunku nie muszą się znajdować same cudowności, rogi obfitości i gwiazdka z nieba. Skrywa się tam rownież czasem mrok. Świadome odkrywanie podobieństw i przeciwieństw w naszych relacjach jest zaś jedną z najlepszych ścieżek do odkrycia tego co w nas mroczne i do czego tak bardzo nie chcemy się przyznawać. A to jedyna droga, by przejąć nad tym kontrolę i zacząć uzdrawiać relacje w tych wypadkach, w których jest to możliwe i energetycznie uzasadnione i kończyć relacje w tych wypadkach, w których łudzenie się nadzieją na zmianę przynosi jedynie coraz więcej strat?
Pozdrawiam
Link do badań:
Cechy ciemnej triady i satysfakcja z relacji: analiza odpowiedzi diadycznych
https://onlinelibrary.wiley.com/doi/10.1111/jopy.12857