Torschlusspanik

Mój były/moja była to…
29 grudnia 2023
Iluzja pogoni za szczęściem
12 stycznia 2024

Transkrypcja tekstu:
Zacznijmy od przykładów: oto Edward, pięćdziesięciolatek z zaokrąglonym brzuchem o ustabilizowanej sytuacji życiowej. Praca biurowa, żona, dorastające dzieci, raz w roku wakacje, dwa razy w roku ostra bania raz na urodziny szwagra, raz na własne i na tym w sumie kończą się rozrywki. Jak rano zwleka się z łóżka to go boli wszędzie, a do roboty wlecze się bez entuzjazmu pokasłując dokładnie tak samo jak jego wysłużony passerati. Pewnego dnia Edzio mija na ulicy grupę roześmianych dziewczyn w przykrótkich szortach i postanawia rzucić swoje dotychczasowe życie w diabły. Zaczyna się szajba: siłownia, farbowanie brody i poszukiwania chirurga plastycznego, który by jakoś odmłodził tę nieznośną gębę. Passerati zostaje wystawiony na OLXie, a Edzio nabywa sportowy wózek od szwagra, rzuca pracę, żonę i dzieci i teraz już ma znowu dwadzieścia pięć lat. Tak przynajmniej mu się wydaje, bo w nowych, zbyt obcisłych ciuchach bez cienia wątpliwości mógłby służyć za wzorzec dzidzi piernik. Ale Edzio dumnie kroczy nową drogą w poszukiwaniu utraconego czasu podrygując w klubach do obcej sobie muzyki w nadziei, że przygoda z przykrótkimi szortami w końcu stanie się triumfem odzyskanej młodości. Przykład drugi: oto Iwona, która codziennie zmaga się z lękiem, czy aby na pewno zdąży? Na co i gdzie chciałoby się zapytać, ale odpowiedź zawsze jest taka sama. Na wszystko. Kiedy ma jakieś zadanie do wykonania w robocie, to motywuje ją lęk oddania pracy w wyznaczonym terminie. Kiedy widzi koleżankę chwalącą się na fejsbooku zdjęciem słodkiego niemowlaka martwi się, czy jeszcze zdąży jakoś ogarnąć się zawodowo na tyle szybko, by założyć rodzinę i też móc się takimi słodziakami w pieluchach w internetach chwalić. Kiedy rozmawia w święta z babcią, która już generalnie rozgląda się za tym żeby wreszcie opuścić ten łez padół Iwona boi się, czy na pewno zdążą sobie opowiedzieć odpowiednio dużo historii, by później nie żałować zmarnowanej szansy na odpowiednie pożegnanie. Przykład trzeci: oto Marek, który kurczowo trzyma się swojej posady mimo, iż w firmie od dawna przebąkuje się o nieuchronnej reorganizacji, w której pracę ma stracić spora część personelu. Ale z miesiąca na miesiąc jakoś cudem udaje mu się pozostać przy swoim biurku i kiedy przychodzi kolejny miesiąc jego myśli zaprząta obawa, czy aby na pewno dotrwa do końca, by wziąć chociaż jeszcze jedną całą wypłatę. Kiedy ostatnio z żoną oglądali po raz setny przygody Indiany Jonesa, przy scenie z zamykającą się ścianą, kiedy Indiana ostatnim zrywem sięga jeszcze po kapelusz Marek się rozpłakał. Bo to sięganie po kapelusz w ostatnim momencie przypomina mu całe jego zawodowe życie. Przez cały czas jakaś ściana się zamyka i pojawia się loteria czy i tym razem uda się chwycić kapelusz i piętnastego wyjść z firmy z kolejną wypłatą.
Co łączy trzy powyższe przykłady? To rodzaj trwałej paniki pojawiającej się w obliczu nękającego system i nieznośnego pytania, które brzmi: „czy ja na pewno zdążę skorzystać z szansy, która wydaje się topnieć z każdym kolejnym dniem”. Niemcy ukuli tutaj nawet specjalne słowo obrazujące ten stan, to „torschlusspanik” oznaczające strach przed przegapieniem najważniejszego momentu. Kiedy rozbierzemy to słowo na jego trzy składowe to otrzymamy bramę, zamknięcie i panikę. Całość zaś pochodzi z czasów średniowiecznych grodów, kiedy to bramy miejskie zamykano o zmierzchu. Jeśli więc na czas nie wróciło się z wycieczki, to oznaczało to konieczność spędzenia nocy poza miejskimi murami, na którą to okazję czekały nie tylko okoliczne drapieżniki, ale też zbójcy. Kiedy więc zaczynało się ściemniać, a do bram miejskich zostawał jeszcze spory kawałek drogi wędrowcom włączała się panika, która jak się okazywało była najlepszym motywatorem do pognania koni czy też średniowiecznych biegów przełajowych z metą ustawioną dokładnie w miejscu bezpardonowo zamykającej się miejskiej bramy. Później ten termin bywał wykorzystywany do strachu przed staropanieństwem, czy starokawalerstwem i sądząc po obecnym jego wykorzystywaniu właśnie w tych kontekstach znajdziemy go najczęściej. Ale w rzeczywistości ten stan napięcia związanego z przegapieniem szansy ma dużo szerszy zasięg niż jedynie obawa przez nalezieniem sobie partnera na czas. Maggie Rowe, autorka bestsellerowej książki „Grzesz odważnie. Rozprawa o duchowym nieposłuszeństwie” zwraca uwagę na ten szerszy kontekst torschlusspanik, który to stan pojawia się wraz z dręczącą świadomością uciekającego czasu, którego wydaje się być wciąż za mało, by wykorzystać wszystkie pojawiające się po drodze szanse i okoliczności. Trochę to przypomina sytuację, w której wybieramy się pozwiedzać jakieś zabytkowe miasto, trzymając w ręku turystyczny przewodnik z tysiącem atrakcji, ale na to zwiedzanie przeznaczyliśmy wyłącznie jeden dzień. Uznajemy więc, że jedynym sposobem na to, by jak najmniej nas ominęło jest poruszanie się po tymże zabytkowym mieście sprintem przez cały czas kontrolując zegarek i martwiąc się czy aby na pewno starczy nam czasu na zobaczenie dwunastu wież widokowych, słynnego miejscowego targowiska ciągnącego się dłużej niż Portobelo Road i dobiegnięcie do muzeum średniowiecznych kaczuszek do wanny zanim nam to muzeum zamkną przed nosem. O kurcze, a przecież jeszcze trzeba kupić pamiątki z wycieczki, wrzucić pieniążek do siedmiu fontann i opublikować kilka selfie na fejsie, żeby nikomu nie umknęło że tu byliśmy. Wszyscy ci, którzy zaliczyli w ten sposób choć jedną wycieczkę w swoim życiu wiedzą doskonale, że takie zwiedzanie jest psu na budę, a jedyne co nam z takich szaleństw zostaje to malujące się nieubłaganie pod skórą początki żylaków na nogach. Efektem jest wyczerpany organizm i mętlik w głowie, podsumowywany szczerym westchnieniem: „po co mi to było?” W zwiedzaniu w biegu niczego się nie zwiedza tylko przelatuje mimo i jeśli w tym wypadku podróże cokolwiek są w stanie wykształcić to jedynie twardość łokci od przepychania się w tłumie. Teraz kiedy w powyższym przykładzie podmienimy zwiedzanie zabytkowego miasteczka na nasze życie, to otrzymujemy w miarę precyzyjną definicję torschlusspanik. Stan doświadczany przez wielu ludzi w wielu rożnych obszarach naszej egzystencji, podgrzewany przez nieustający lęk o to czy starczy czasu na to, by w pełni wykorzystać… czas, którym dysponujemy. Ten lęk zaś staje się nieodłącznym towarzyszem wielu aktywności tak, jakby ich wykonywaniu stale towarzyszył zgrzyt jakiejś niewidzialnej zamykającej się bramy, po której zamknięciu ominie nas coś ważnego i które to ominięcie niechybnie uczyni nas życiowymi frajerami. W ten oto sposób zamiast żyć zapieprzamy. Zamiast koncentrować się na odnajdywaniu szczęśliwych i spełnionych relacji jedynie koncentrujemy się na zamartwianiu czy aby na pewno zdążymy je odnaleźć. Zamiast rozejrzeć się za inną pracą, innym zajęciem kurczowo czepiamy się tego jednego, tej jedynej, mimo iż z miesiąca na miesiąc nie mamy najmniejszej pewności czy uda nam się wytrzymać do kolejnej wypłaty zanim nas wywalą. Zamiast rozejrzeć się za innym życiem, kurczowo trzymamy się tego, w którym biegniemy, by zdobyć środki jednocześnie nie zapewniając sobie czasu, by móc je sensownie wydać, albo też biegniemy w nadziei, że w końcu uda nam się zdobyć środki wystarczające na to, by przynajmniej biec z godnością. Jak się zatem wyrwać z tego szaleństwa? Podpowiedź znajdziemy w samym terminie torschlusspanik, a właściwie w jego pochodzeniu. O ile bowiem opisywało nasze średniowieczne zachowania, o tyle warto zauważyć, że już nie ma średniowiecza. A to oznacza, że metaforę wycieczki poza miasto i panicznego zaiwaniania by zdążyć na zamknięcie miejskiej bramy przed zmierzchem powinniśmy zaktualizować. Przedmiotem zaś aktualizacji jest nie tylko zwiększona ilość bram, ale też zwiększona ilość miast. Bo być może i owszem jakaś brama się właśnie zamyka, ale to nie oznacza, że nie ma innych, które w tym czasie wciąż pozostają otwarte. Myślenie o swoim życiu w kategoriach tylko jednej zamykającej się bramy, jest taką samą iluzją, jak sama brama. To złudne przekonanie, że nie istnieje żadna inna możliwość, które w samo w sobie jest błędem logicznym. Możliwości spełnionego doświadczania życia – nawet w tym samym miejscu, w którym się znajdujemy jest zawsze więcej niż jedno, mimo iż uczepienie się tego jednego stara się nas przekonać, że to którego się właśnie uczepiliśmy jest jedyne. Ta reguła jest zaś dokładnie tak samo szeroka, jak szeroki jest obszar w którym w naszym życiu doświadczamy torschlusspanik. Dotyczy naszych relacji, pracy zawodowej, pasji, odnajdywania spełnień i radości, czy też doświadczania porażek i smutku. Możemy i owszem biec wyłącznie ku jednym by uniknąć drugich, ale to się zawsze kończy żylakami i westchnieniem „po jasną cholerę mi to było?” Pozostaje odpowiedzieć na dwa pytania: gdzie szukać innych bram i jakiego wyboru dokonać. Na żadne z nich nikt za nas nie odpowie, bo nasze życiowe wybory są zawsze indywidualne i własne – w przeciwnym razie nie są nasze. By zaś znaleźć odpowiedź wystarczy się uważnie rozejrzeć po swoim życiu, a im w im większą uważność się uzbroimy tym więcej ścieżek dostrzeżmy i tym trafniej dokonamy właściwego wyboru.
Pozdrawiam