Samowspółczucie

Fałszywe poczucie winy
15 grudnia 2023
Mój były/moja była to…
29 grudnia 2023

Transkrypcja tekstu:
Wyobraźmy sobie taką eksperymentalną sytuację. Oto badamy reakcje pewnej grupy ludzi, będącej reprezentacją społecznych statystyk pod względem płci, wieku, wykształcenia, miejsca zamieszkania i wielu innych podobnych czynników. Grupa ta wykonuje swoje codzienne obowiązki przez określony czas, po którym następuje narzucony odgórnie okres odpoczynku, który należy odpowiednio celebrować. Przez co rozumie się dokładne wysprzątanie miejsca, w którym się mieszka, zadbanie o odpowiednio kolorowy wystrój, w którym migoczące światełka są mile widziane, przyrządzenie odpowiedniej ilości niecodziennych potraw itd. Na ten narzucony odpoczynek od pracy wyznaczono trzy dni, po których wszystko ma wrócić do normy. Jak się będzie zachowywała badana grupa? Otóż istnieje spore prawdopodobieństwo, że na kilka czy kilkanaście dni przed wyznaczonym terminem przymusowej przerwy w pracy dostaną zakupowego szału i będą biegać w gorączce i z rozbieganymi oczyma starając się wyrobić w czasie z wszystkimi planami. To spowoduje, że staną się dużo bardziej wyczerpani niż normalnie, więc niczym w samospełniającym się proroctwie, zakładany trzy dniowy odpoczynek rzeczywiście będzie im potrzebny. Problem w tym, że kiedy już dotrwają do pierwszego dnia tej zakładanej laby dorzucą sobie jeszcze dodatkowy wianuszek zajęć pod postacią wizyt, odwiedzin, spotkań i ceremoniałów, by swój odpoczynek godnie uczcić. Do tego ogólnie mówiąc po pierwsze będą zbyt zmęczeni by odpocząć, a po drugie zamiast skupić się na odpoczynku będą się obżerać i oglądać te same filmy, te same historie i tych samych bohaterów, tyle że granych już przez kolejne pokolenia aktorów. Generalnie mówiąc tym odpoczynkiem tak się zmęczą, że przez kolejne dni – te w których mieli już normalnie funkcjonować – będą niespecjalnie do użytku. Wiadomo więc, że przez co najmniej najbliższy tydzień w prowadzonych przez nich urzędach niczego nie da się załatwić, w biznesach nie będzie co liczyć na żadne wiążące decyzje, podobnie jak w dowolnych instytucjach. Prawdopodobnie dopiero wtedy będą odpoczywać powoli rozkręcając koła swojej codziennej aktywność, by po tych trzech dniach narzuconego odpoczynku jakoś dojść do siebie. A w zamierzeniach te trzy dni miały być dniami wyciszenia, refleksji i spokoju, by nabrać nieco dystansu do siebie, do swoich spraw i swojego życia. No cóż tym razem się nie udało, ale może uda się podczas kolejnych trzech ustawowo wolnych od pracy dni? Czy tym zmyślonym eksperymentem nie zdefiniowaliśmy właśnie świąt. I to niezależnie od tego, w co się wierzy, co się wyznaje i jakie tradycje pielęgnuje. Ogólnospołeczny szał nie oszczędza nikogo, bo trzeba by się było na te trzy dni zamknąć w lodówce by tego nie doświadczyć, a po wyjściu z lodówki i tak się podlega prawu poświątecznej inercji, na przykład jako urzędowy petent, biznesowy kontrahent czy instytucjonalny klient. No dobra, ktoś powie, ale co w takim razie zrobić ze sobą, żeby nie tylko przetrwać to ogólne szaleństwo i nie tylko bardziej się nie zmęczyć, ale rzeczywiście na tym czasie skorzystać? Na pewno zaraz usłyszymy, że najlepiej by było te trzy bite dni siedzieć i medytować? Nie, chociaż, to wcale nie takie złe rozwiązanie. Tym razem jednak proponuję rozważyć coś, co rzadko kiedy pojawia się jako opcja pracy z sobą, a co z drugiej strony – jak pokazują badania – może mieć niezwykle pozytywny skutek w naszym życiu. To tajemnicze coś to tzw. samowspółczucie. I tutaj najpierw sięgnijmy do podstawowych badań odpowiadających na pytanie czym tak naprawdę jest samowspółczucie. Na to pytanie odpowiedzi udzielili psycholodzy z Uniwersytetu Teksańskiego w swoim słynnym opracowaniu z 2010 r. Czytamy w nim o trzech składowych. Pierwszą stanowi otwartość i wrażliwość na własne zmagania z życiem, wliczywszy w to zarówno niepowodzenia, jak i cierpienie. To również doświadczenie troski i życzliwości wobec samego siebie z jednoczesną nieoceniającą postawą wobec własnych niedoskonałości. Drugą składową jest rozpoznanie, że nasze doświadczenia, niezależnie od tego jak bolesne czy trudne, są częścią wspólnego doświadczenia ogółu ludzi i mimo, że odczuwamy je jako osobiste i wyjątkowe, w rzeczywistości inni ludzie również je dzielą. A to oznacza, że w naszych zmaganiach z rzeczywistością nie jesteśmy sami i nie jesteśmy też jedyni, którzy zmagają się z problemami, których doświadczamy. Trzecią składową jest podjęcie na tyle zrównoważonej perspektywy trudnych sytuacji, by pogrążenie się w towarzyszących tym sytuacjom emocjach nie przesłoniło nam racjonalnego oglądu rzeczy. To rodzaj zachowania uważności, bez popadania w emocjonalne wzburzenia na skutek zaistniałych dyskomfortowych, nieprzewidzianych czy wręcz krytycznych sytuacji.
I od razu też wyjaśnijmy czym samowspółczucie różni się od narcyzmu. Otóż w artykule opublikowanym przez naukowców z poprzednio cytowanych badań, ale rok później czytamy, że akt samowspółczucia nie operuje na podniesieniu samooceny, bo jego celem nie jest dążenie do jej podniesienia. W efekcie tego mechanizmu nie pojawia się ani poczucie wyjątkowości, czy ponadprzeciętności ani też potrzeba rywalizacyjnego porównywania z innymi – a jeśli te aspekty się pojawiają, to nie jest to akt samowspółczucia. Tu nie chodzi o to, by przekonywać siebie, że jest się od innych w czymś lepszy, czy bardziej zasługującym na uwagę i podziw, a dokładnie odwrotnie. Że zmagania, których doświadczamy nie różnią nas w niczym od innych, którzy także ich doświadczają. To wewnętrzna troska kierowana do siebie, a nie pompowanie własnego ego. No dobrze, skoro już wiemy czym jest samowspółczucie to najwyższa pora odpowiedzieć na pytanie, dlaczego namawiam do spróbowania przeprowadzenia z samym sobą tego procesu wykorzystując najbliższe dni, zamiast po raz setny oglądać te same filmy i dokonywać rytualnego obżarstwa, po którym nie da się poczuć dobrze? Właśnie dlatego, by poczuć się ze sobą dobrze. I to nie jest jedynie życzeniowe oczekiwanie, ale fakt potwierdzony kilkoma badaniami. W jednym z nich przeprowadzonym w 2011 r., badacze z uniwersytetu Duke ustalili, że badani, którzy wykazywali wysoki poziom współczucia dla siebie o wiele lepiej od innych radzili sobie z trudnymi sytuacjami i stresem. Osiągali również dużo lepsze wyniki w rozwiązywaniu problemów, a nie w ucieczce od nich oraz byli w dużo mniejszym stopniu podatni na rozproszenia uwagi.
Jak to zatem zrobić? Zawsze warto zacząć od zmiany wewnętrznej narracji. Sposobu w jaki opowiadasz sobie samemu czy samej swoją własną historię. To wychwycenie wszelkich pretensji za nieudane działania czy niespełnione oczekiwania i zamienienie ich w troskę i zrozumienie. Tak, popełniliśmy w życiu sporo błędów, ale zamiast się za nie obwiniać możemy z nich wyciągnąć naukę, by zwiększyć prawdopodobieństwo ich uniknięcia w przyszłości. Tak, wiele rzeczy nam nie wyszło i najprawdopodobniej w większości wypadków nie znajdujemy się w tym miejscu w życiu, w którym przed laty planowaliśmy się znaleźć. To oczywiście generuje bolesne rozczarowania. Ale zamiast zmagać się z tym bólem, udawać że go nie ma, czy też wyrzucać sobie, że zbyt mało zrobiliśmy, czy że okoliczności nie ułożyły się w odpowiednio sprawczej konfiguracji, możemy zaakceptować to kim jesteśmy i gdzie jesteśmy. Bo przecież w tych rozczarowaniach nie jesteśmy sami – inni również się z nimi zmagają. I nie chodzi o to, by odczuwać satysfakcjonującą ulgę że sąsiadowi też ukradli rower, ale by spojrzeć na siebie bardziej życzliwie, z większym zrozumieniem, troską i sympatią. Nie jesteśmy również sami w odczuwaniu wszystkich pozostałych trudnych emocji – tych związanych z porażkami, niedoskonałościami, żalem, zawodem czy wstydem. Ale kiedy zaakceptujemy to, że są towarzyszami naszej życiowej podróży i że pojawiają się w nas szczególnie wówczas, kiedy samo ich pojawienie się potrafi dolać oliwy do ognia i znacznie utrudnić to, co i tak do łatwych nie należy, to sam akt tej akceptacji odbiera im moc i energię i powoduje, że odbieramy im też władzę nad sobą. Dopiero to pozwala na bardziej racjonalny ogląd sytuacji, na perspektywę uważności, w której odkrywamy, że pod obrazem malowanym przez wzburzone emocje znajduje się zupełnie inna rzeczywistość. Tak, która nie jest „nie do ogarnięcia” i wtedy otwierają się możliwości operacyjne. Pojawia się sprawczość i wiele wyjść z sytuacji, które do tej pory nie były widoczne za zasłoną emocjonalnego wzburzenia. Samowspółczucie to praca do wykonania wyłącznie w swojej głowie. Nie potrzebujemy do niej żadnych specjalistycznych narzędzi, kosmicznych technik czy sztabu psychologicznych konsultantów. A czas świąt – niezależnie do tego w co i jak głęboko wierzysz – to idealny moment do tego by chociaż spróbować. To tak nie wiele kosztuje, a może przynieść niewiarygodnie duże profity. Życzę zatem zdrowych, radosnych i przede wszystkim samowspółczujących świąt. I pozdrawiam.