Wolność jako warunek rozwoju

Haj „wiyncyj”, czyli przyśpieszony kurs autodestrukcyjnej obsesji
6 października 2023
Breadcrumbing
27 października 2023

Transkrypcja tekstu:

Wyobraźmy sobie uczniów w dwóch różnych szkołach. Żeby nas nie kusiły porównania umieśćmy szkołę A na planecie A w niewidocznej gołym okiem galaktyce, zaś szkołę B w galaktyce dokładnie po drugiej stronie wszechświata. Szkoła A działa w systemie otwartego nauczania, w którym na podręczniki, przekaz nauczycieli, czy program nauczania nie ma wpływu żadna ze znanych ideologii, perspektyw widzenia rzeczywistości czy wierzeń. A to oznacza, że uczniowie obserwowanej przez nas szkoły mają dostęp do pełnego spektrum przekonań, a wybór którą ze ścieżek chcą w swym edukacyjnym życiu kroczyć został pozostawiony ich decyzji, która następnie jest szanowana przez ich szkolnych opiekunów na wszystkich szczeblach. Dla odmiany w szkole B (o miliony lat świetlnych dalej) programem nauczania zarządza jeden wybrany system przekonań, a inne są albo pomijane, albo deklasowane. We wszystkich przedmiotach podkreśla się więc dominującą wizję świata, przekonania i wiarę i jednocześnie wyśmiewa i umniejsza znaczenie innych, uznając je za błędne i niewłaściwe. To z kolei oznacza, że uczniom nie jest pozostawiany wybór, ponieważ możliwość zdobywania wyników promujących do kolejnego szczebla edukacji jest uzależniona od zdobywania takiej wiedzy, która potwierdza zasadność obowiązującej wykładni. Przekładając to na nasze ziemskie przykłady moglibyśmy to zobrazować za pomocą takiej sytuacji, w której w szkole A uczniowie sami decydują w jakiej medycynie chcą się specjalizować ale mogą uczyć się jednocześnie medycyny zachodu, chińskiej, ajurwedyjskiej itd, bo żadnej się nie klasyfikuje jako dominującej, zaś uczniowie w szkole B uczą się wyłącznie medycyny zachodniej i jednocześnie inne tradycje medyczne są uznawane za szamanizm i wyszydzane. Albo inny przykład do zobrazowania tej różnicy – mogliśmy powiedzieć, że uczniowie w szkole A uczą się historii na podstawie obiektywnych faktów historycznych, które nie wybielają żadnej ze stron i gdzie nie ukrywa się żadnych, nawet najbardziej niewygodnych historycznych zdarzeń. Tymczasem w szkole B uczniowie uczą się wyłącznie historii napisanej przez zwycięzców, czyli przodków dzisiejszych decydentów, którzy tworzą podręczniki historii według swojej wykładni – nie ważne że nieprawdziwej, ważne że pasującej do obowiązującej i promowanej narracji. Oczywiście takich przykładów można by mnożyć, ale pora już wrócić do naszych galaktycznych szkół. Teraz spróbujmy sobie odpowiedzieć na pytanie, czy i w jaki sposób obydwa systemy będą miały wpływ na proces rozwoju w obydwu szkołach, czyli mówiąc inaczej, którą ze szkół opuszczą w finale swojej edukacji bardziej rozwinięci i inteligentni absolwenci? Odpowiedź wydaje się niezbyt trudna, bo gdzieś z tyłu głowy tli się jakiś rodzaj przekonania, że światełko oświaty w szkołach ideologicznie otwartych pali się jaśniej niż w pozostałych. Jednak w rzeczywistości odpowiedź na to pytanie jest nieco bardziej skomplikowana co pokazały ostatnie badania. Ale zanim przejdziemy do omówienia ich nieco zaskakujących wyników, najpierw spróbujmy odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego uważamy że w kontekście rozwoju swoich podopiecznych szkoła A zanotuje wyższe wyniki niż szkoła B. Najprawdopodobniej odpowiedzi na to pytanie udziela teoria samostanowienia sformułowana w ubiegłym wieku przez Edwarda Deci i Richarda Ryana. Według niej, za motywację do działania odpowiedzialne są między innymi: potrzeba autonomii oraz kompetencji. W tej pierwszej zawarta jest swoboda wyboru, dzięki której rośnie prawdopodobieństwo, że człowiek zaangażuje się w rozwój kompetencji w tych obszarach, które go najbardziej interesują i których eksploracja dostarczy mu najwięcej satysfakcji i przyjemności. I ten wybór nie tylko poprawia samopoczucie i utrzymuje je w procesie edukacji na niesłabnącym wysokim poziomie ale również powoduje, że sam proces uczenia stanie się szybszy i bardziej efektywny. Wtedy też pojawia się wewnętrzna motywacja odpowiedzialna między innymi za poziom skuteczności, która ułatwia osiąganie wytyczonych sobie zamierzeń. Zatem wychodzi na to, że im więcej damy komuś autonomii tym wyższy stopień kompetencji osiągnie. Niestety nie działa to w ten sposób, bo – co po latach pokazują badacze weryfikujący teorie samostanowienia – sama autonomia, czyli wolność wyboru nie tworzy kompetencji. Czy zatem nie jest tak, że jedynie znacznie wzmacnia kompetencje już istniejące pozwalając się rozwinąć najbardziej uzdolnionym i utalentowanych jednostkom, a w przypadku tych pozbawionych uzdolnień raczej nie przyniesie jakichkolwiek efektów? Ten dylemat usiłowano rozstrzygnąć w badaniach, których wyniki ogłoszono we wrześniu tego roku i które zostały przeprowadzone przez zespół badawczy Uniwersytetu im. Radbouda w Holandii. W trakcie badania grup studentów, u których wcześniej zmierzono poziom kompetencji w konkretnych obszarach, manipulowano dwiema zmiennymi – trudnością wykonywanych zadań oraz możliwością dokonywania swobodnego wyboru ich obszaru. W efekcie okazało się, że w tych przypadkach, w których początkowy poziom kompetencji był niski wolność wyboru traciła swój korzystny wpływ zarówno na efektywność odpowiedzi, jak i na nas proces zapamiętywania. Jedna z autorek badań podsumowała to w następujący sposób: „Jeśli brakuje Ci kompetencji, wolność wyboru traci swój korzystny wpływ, ponieważ nie możesz w pełni nauczyć się tego, czego pragniesz. Zaś zaleta posiadania opcji wyboru naprawdę rozkwita, gdy już posiadasz pewien poziom umiejętności w danej aktywności”. Przełóżmy to teraz na rzeczywiste znaczenie na naszym przykładzie dwóch międzygalaktycznych szkół. Otóż szkołę A, tę która oferuje pełną wolność wyboru nie opuści finalnie więcej przyszłych inżynierów, lekarzy, czy innych specjalistów niż szkołę B, czyli tę promującą edukację bez możliwości wyboru opcji. Jednak ci specjaliści, którzy będą absolwentami systemu edukacji oferowanego w szkole A, będą po prostu bardziej wybitni, dokonają większych odkryć, stworzą więcej patentów i wynalazków i generalnie to właśnie oni będą się przyczyniali do cywilizacyjnego i naukowego rozwoju społeczeństwa. Absolwenci szkoły B niestety będą raczej przeciętni i dużo mniej możemy się po nich spodziewać. Różnica polega na tym, że system oferowany przez otwartą na różne opcje szkołę A ułatwi niejako wyłowienie z tłumu przeciętności jednostek wybitnych i zaoferuje im najbardziej optymalne warunki rozwoju. Zamknięty ideologicznie system szkoły B nie stworzy wybitnym takich możliwości, chociażby dlatego, że nie będą w takim samym stopniu jak ci ze szkoły A mogli odkryć wszystkich obszarów, w których mogli by rozwinąć kompetencje i finalnie ich po prostu nie rozwinąć. Mówiąc w skrócie – otwarty system szkoły stanowi odpowiednie podłoże do tego, by wybitni mogli swoją wybitność skutecznie rozwinąć. Zamknięty system szkoły wybitnych oraz niewybitnych umieści w tym samym równym rządku, w czego efekcie wybitni staną się tak samo przeciętni jak pozostali często nawet nie odkrywszy tego, czym mogli by się w życiu zająć, do czego mają talent i predyspozycje.
A teraz już wróćmy z międzygalaktycznych podróży do naszej rzeczywistości. Zwróciliście uwagę, jak często słyszy się opowieści o przykładach ludzi, którzy dopiero za granicą rozkwitają jako wybitni specjaliści. Po sieci krążą zdjęcia nerdów, których w rodzimych okolicznościach pokazywano sobie jako przykład obciachu, a po latach te niby nerdowskie obciachy robią kariery w świecie nauki zajmując się na swoich zachodnich uniwersytetach i firmach technologiami, które u nas wywołują jedynie opad szczęki. Często wskazuje się w tych przykładach, że dzieje się tak za sprawą wyłącznie pieniędzy, które są tam przeznaczane na naukę, badania czy wynalazki w dużo większych kwotach. To z pewnością ma znaczenie, ale holenderskie badania których wyniki przywoływałem wcześniej dowodzą, że to nie tylko kwestia pieniędzy. To kwestia otwartości systemu edukacyjnego, w którym podręczniki nie są pisane przez ideowych aparatczyków, ale przez rzeczywistych fachowców w danej dziedzinie. Systemu, w którym przedmiotem nauki są obiektywne odkrycia i ustalenia, a nie jej wizja spreparowana w taki sposób, by odpowiadała na przykład religijnym fundamentalistom i to spod sztandaru dowolnej religii. Systemu, który oferuje otwartość zainteresowań i nie przekreśla konkretnych obszarów wiedzy tylko dlatego, że ich pojawienie się w oficjalnym naukowym paradygmacie wiązało by się z naruszenie zmurszałej uniwersyteckiej struktury, która bardzo pilnuje, by nowe odkrycia czy idee nie stały się przyczynkiem do wyrzucenia do kosza wielu książek i przekonań. I dotyczy to wielu dziedzin: od psychologii po archeologię. To czy zapewnimy przyszłym pokoleniom edukację w trybie otwartego czy zamkniętego systemu będzie miało decydujący wpływ na to, czy przez kolejne dziesięciolecia będziemy podziwiać jedynie rodzimych naukowców robiących karierę gdzieś za granicą, czy też sami skorzystamy z tego, że mieliśmy szczęście, że na naszej ulicy, w naszej szkole opatrzność zesłała nam odpowiednio utalentowaną osobniczkę czy osobnika. Bo to, który z tych systemów finalnie zwycięży w naszej edukacyjnej rzeczywistości jest kwestią wyłącznie naszych decyzji. Naszych wyborów.
Pozdrawiam