Czepianie się

Toksyczna odpowiedzialność
18 sierpnia 2023
JOMO, czyli radość z przegapiania
1 września 2023

Transkrypcja tekstu:

Kiedy widzimy długotrwałą relację, którą oceniamy jako udaną i spełnioną zazwyczaj stawiamy ją sobie za wzór. I niekoniecznie chodzi tu o relacje romantyczne, ale też rodzinne, przyjacielskie czy inne o dużym poziomie bliskości. Zdajemy się podziwiać ludzi, którzy są ze sobą przez wiele lat, znają się od podszewki i tworzą rodzaj niezwyciężonej drużyny, która potrafi pokonać wszelkie przeciwności losu trzymając się niepodzielnie razem. Publikujemy memy, na których dwoje staruszków trzyma się za ręce podczas wspólnego spaceru z podpisem mającym dokumentować, że tak właśnie powinien wyglądać relacyjny cel: być z sobą po kres swoich dni udzielając sobie wzajemnego wsparcia, obdarzając się niesłabnącym zaufaniem i dzieląc się bliskością. Kiedy jednak stawiamy takim relacjom zasłużone pomniki nie zawsze zdajemy sobie sprawę z tego jaki koszt został po drodze do tego słodkiego obrazka zapłacony, ile trzeba było pokonać ziejących ogniem smoków i jak bardzo walczyć ze sobą w wyprawie po relacyjne złote runo. Dzisiaj przyjrzymy się jednemu z takich potworów stojących na drodze do szczęśliwego zakończenia, który według badaczy pojawia się w większości związków romantycznych i to nawet po wielu latach wspólnego życia, a ja ze swojego doświadczenia w pracy z ludźmi dopowiem, że to nie tylko kwestia związków romantycznych, ale też wszystkich pozostałych, w których dwoje ludzi pozostaje w długotrwałej relacji. Tego potwora nie da się zamieść pod dywan, zostawić samemu sobie czy przemilczeć, bo wówczas rozwali związek. I to nie koniecznie w sposób, który spowoduje zerwanie relacji, ale również w sposób, w którym dalej wspólnie będą egzystowali zupełnie obcy sobie i tak naprawdę nieznoszący się ludzie.
Stephen Betchen, dr psychologii z Uniwersytetu Pensylwania i autor książki „Magnetyczni partnerzy” nazywa to zjawisko mało eleganckim psychologicznie terminem „czepianie się siebie nawzajem” i przy tym terminie proponuję pozostać. By to pokazać użyjmy przykładów – jednak tym razem takich, których sam byłem świadkiem i to zaledwie w ciągu ostatniego tygodnia. Obydwie sceny miały miejsce podczas zakupów w dwóch różnych hipermarketach. Pierwsza para to najprawdopodobniej małżeństwo – oboje w okolicach sześćdziesiątki. Stali tuż za mną w kolejce do kasy. Ona pchająca wózek, a on wykładający zakupione towary na kasową taśmę. Ona krzyczy na niego i się bardzo denerwuje. On patrzy na nią ze wściekłością i tylko wstyd przed innymi ludźmi powstrzymuje go od równie dynamicznie negatywnej odpowiedzi. Ona go karci za to jak układa zakupy na taśmie, więc przez sklep przebiegają rącze okrzyki w stylu: „po co to tak kładziesz”, „przesuń to inaczej”, „och jak ty jesteś niezdarny”. On z zaciśniętymi ustami ciska na ladę towary z coraz większą wściekłością i widać, jak się w nim wszystko gotuje i aż strach pomyśleć jak wybuchnie, kiedy tylko zostaną sami. Generalnie on według niej wszystko robi źle, ona zaś według niego przynosi mu wstyd itd w nieskończoność. Nerwy, zaczerwienione ze wściekłości twarze, jazgot i awantura. Druga scena innego dnia w innym sklepie. Tym razem również zdaje się że małżeńska para, ale sporo młodsza. Jakieś okolice czterdziestki, może pięćdziesiątki. Weszli do sklepu w tym samym momencie co ja, więc mogę śledzić całą akcję od samego początku. Zapomnieli przed wejściem o wózku. Krótka wymiana spojrzeń i lecą pierwsze oskarżenia: „Czemu nie wzięłaś wózka” pyta on zdradzając brzmieniem głosu, że ta kwestia go zasadniczo wnerwia. „Ja przykładałam kartę do czytnika, ty powinieneś wziąć” odparowuje ona raczej zaczepnie niż spolegliwie, po czym dodaje „znowu wszystko na mojej głowie” i odwraca się na pięcie by wyjść ze sklepu po wózek. W tym czasie on zauważa wózek, który stoi pusty obok alejki z regałami i przyciąga go do siebie ignorując to, że może ktoś ten wózek zostawił tylko na chwilę, by zaraz umieścić w nim przyniesione z regałów w rękach zakupy. Mimo, że ona jest już kilkanaście metrów dalej on krzyczy: „Regina gdzie leziesz, mam wózek”. Regina jednak się nie zatrzymuje a jedynie odwraca i również krzyczy: „Zostaw to, to nie nasz wózek”. On już z wściekłością się drze: „Regina wracaj”. Regina już tylko macha ręką i wychodzi ze sklepu, na który to widok, on z wściekłością popycha wózek w regały. Dalszej części tej sceny już nie widziałem, ale aż strach pomyśleć co się między nimi wydarzy, kiedy Regina wróci do sklepu z drugim wózkiem. Zwróćmy uwagę, że w obydwu tych z życia wziętych przykładach ci ludzie pokłócili się o kompletne pierdoły. Drobiazgi, które tak naprawdę w ich życiu nie mają najmniejszego znaczenia. Ale istota problemu tkwi w tym, że i owszem czepianie się zazwyczaj dotyczy właśnie drobiazgów, natomiast same czepianie się już relacyjnym drobiazgiem nie jest. Dr Betchen wskazuje, że ten relacyjny efekt pojawia częściej niż rzadziej, a nie zwracamy na niego uwagi, bo „czepianie się siebie nawzajem”, nie pojawia się nagle i znikąd, ale jest efektem innego, dużo mniej drastycznego zjawiska, które Betchen nazywa narzekaniem na partnera i które stało się już na tyle powszechnie akceptowaną społecznie normą, że zaczęliśmy je traktować jako stały element dynamiki relacji. Nawet komicy w swoich występach, czy to w naszym rodzimym kabarecie, czy też w stand upach właśnie na narzekaniu na partnera budują swoje komediowe narracje. Śmiejemy się w więc z wytykanych przywar, cech charakteru, nieporozumień itd. A kiedy się śmiejemy to niepostrzeżenie oswajamy narzekanie jako coś, co w naturalny sposób towarzyszy bliskiej relacji, czy wręcz jest jej konsekwencją. Jednak od dowcipnych opowieści w stylu „nie uwierzycie co odwaliła moja dziewczyna” lub „ostatnio mój facet już naprawdę przegiął” do związkowego czepiania się droga jest krótsza niż by się mogło wydawać. Bo rzeczy, które na początku relacji wydają się nawet śmieszne, zabawne i służą jako fundament towarzyskich opowieści z biegiem czasu stają się irytujące i są wytykane partnerowi czy partnerce wprost, tyle że już bez cienia dowcipu. W koncepcji wynikającej z psychologicznego doświadczenia Betchena czepianie się pojawia się wówczas, kiedy jeden z parterów relacji zaczyna atakować wiele aspektów osobowości drugiego partnera i to, tutaj zacytujmy: „w większości przypadków z bezsensownym, nieodpowiednim i rosnącym wigorem”. Zaś – co najczęściej okazuje się dopiero po czasie, kiedy część z tych par decyduje się na terapię – pod spodem czepiania się znajduje się tak naprawdę jakiś rodzaj niezadowolenia z samego siebie, co jest powodem rosnącego z wiekiem napięcia, które zostaje strategicznie regulowane, poprzez atak na druga osobę. Taka strategia pozwala zagłuszyć dyskomfort potrzeby mierzenia się z własnymi niedoskonałościami. Koncept Betchena możemy jednak znacznie rozszerzyć, bo niezadowolenie z siebie i konieczność przyznania się do niedoskonałości nie są jedynym powodem czepiania się. To również napięcia wynikające z rozczarowania z życia, zawiedzionych oczekiwań, nieradzenia sobie z własnymi emocjami, czy żalu o to, że sprawy przybrały niewłaściwy obrót i nie da się już ich biegu odwrócić. Wówczas znajdujący się pod ręką partner staje się łatwym celem na wylanie własnych frustracji, co pozwala przekierować gniew, by uniknąć bolesnej samodeprecjacji. Czepianie się działa więc tutaj jak magiczna pigułka przeciwbólowa, po której zażyciu już nie bolę siebie ja, bo teraz bolisz mnie ty. W takiej sytuacji projekcja porażki, wady, czy niedoskonałości chroni projektora, który rozdrażniony partnerem czy partnerką może na chwilę zapomnieć, jak w rzeczywistości drażni sam siebie. Jednak ta strategia działa jak obosieczny miecz. Po stronie projektora nie rozwiązuje problemu, a jedynie na chwilę uśmierza ból, co nie sprawia że problem nie zaczyna z czasem narastać. Po stronie ofiary projekcji wprowadza przekonanie, że jakaś część zarzutów jest prawdziwa, a więc zostaje przyjmowana jako część własnej tożsamości. To z kolei buduje dokładnie taką samą frustrację, jak te opisane wyżej, których napięciowe negatywne konsekwencje są łagodzone przez – te samą strategię, czyli czepianie się partnera. Wtedy pojawia się projekcyjna pętla: jedna strona relacji by zagłuszyć dyskomfort własnych irytacji projektuje ich powody na drugą stronę relacji. Ta strona przyjmuje część tych projekcji jako potwierdzenie własnych irytacji, i by je zagłuszyć projektuje je na partnera, który w ochronie własnej stosuje te samą strategię i tak trwa ten taniec czepiania się bez końca zamykając obydwie strony w szaleńczej matni, której jedynym efektem jest nieustannie rosnąca niechęć do drugiej strony. Finał tego makabrycznego mechanizmu zazwyczaj może być dwojaki. W pierwszym przypadku partnerzy się w końcu rozstają, bo nie są w stanie dłużej wytrzymać tej energetycznej degradacji systemu emocjonalnego. I to się niestety dzieje rzadziej. Częściej para dalej zostaje parą, tyle że obcych i nienawidzących się nawzajem ludzi. Żaden z tych scenariuszy nie jest optymistyczny, prawda? Czy istnieje trzecie wyjście? Tak, ale jest wyjątkowo trudne, bo wymaga od partnerów przyznania przede wszystkim przed samymi sobą, że powód czepiania się nie leży w zachowaniu czy komunikatach partnera, ale czymś, czego nie potrafią zaakceptować w sobie. By to zrobić trzeba pokonać własne ego, trenowane przez lata w przeświadczeniu, że najlepszą obroną jest atak i tym, że wystarczającym sposobem na to by śmieci nie kłuły w oczy jest zamiecenie ich pod dywan. Bo zaufania w relacjach nie zdobywa się za pomocą konceptu „ty zrób coś z sobą, by przestać mnie wkurzać”, tylko za pomocą konceptu „moje irytacje to przede wszystkim mój problem i potrzebuję twojego wsparcia by sobie z nim poradzić”. I dopiero wtedy na horyzoncie pojawia się zrazu nieśmiałe światełko nadziei, że kiedyś to my staniemy się staruszkowymi bohaterami rozczulających memów ze szczęśliwym zakończeniem w tle.
Pozdrawiam