Emocjonalny muppafone

Dlaczego ludzie są coraz bardziej wrogo nastawieni i… wredni
4 sierpnia 2023
Toksyczna odpowiedzialność
18 sierpnia 2023

Transkrypcja tekstu:

Mam nadzieję, że pamiętacie Muppet Show, bo do zilustrowania tematyki dzisiejszego odcinka niestety nie znalazłem lepszego i bardziej precyzyjnego przykładu. W tym celu musimy sobie przypomnieć niebieskiego ziomka Marvina Suggsa z krzaczastymi brwiami i obłędem w oczach. Pojawił się po raz pierwszy w odcinku 105, gdzie na swoim instrumencie muppafone miał zagrać pewną melodię. Muppafone to instrument, na który składają się kolorowe puchate i przerażone kulki, z których dźwięk wydobywa się za pomocą walenia ich młotkiem, w czego efekcie wydają krótki okrzyk bólu. Wystarczy je odpowiednio poustawiać, żeby nutki się zgadzały i można rozpocząć grę, jak na tradycyjnym ksylofonie. Co ciekawe zespół Jima Hensona twórcy muppetów z biegiem czasu ulepszył puchate kulki powiększając im oczy, by spotęgować efekt przerażenia podczas oczekiwania na uderzenie młotkiem. Trochę makabryczne, ale tak się składa, że to właśnie w ten sposób moje pokolenie żegnało lata siedemdziesiąte i wkraczało w osiemdziesiąte, bo Muppet Show był emitowany od 1976 do 1981 roku. W każdym razie dla nas kluczowy jest sam instrument muppafone oraz oczywiście Marwin wywijający pałeczkami lub młotkiem. Działanie tego instrumentu można by przełożyć na psychologiczną sekwencję samopoczucia. Wówczas była by ona następująca: nigdy nie wiesz, kiedy dostaniesz młotkiem w łeb, ale z pewnością nastąpi to na tyle szybko byś nie zdążył się przyzwyczaić do dobrego samopoczucia. Teraz pozostawiwszy z tyłu głowy pamięć o muppafonie przejdźmy do przykładów. Oto Monika, która właśnie sobie uświadomiła, że jak tak się dobrze zastanowić i wszystko podliczyć, to można by stwierdzić, że jak dotąd zrealizowała wszystkie swoje plany na ten rok: w domu układa się wszystko po jej myśli, a w pracy jak dotąd sprawy idą w dobrym kierunku. Ze zdrowiem i relacjami też wszystko ok. I to nie żadne toksycznie pozytywne pierdololo tylko naprawdę nie ma na co narzekać. Po tej konstatacji Monika czuje jak jej nastrój zaczyna się przyjemnie zaokrąglać, a z twarzy zaczyna znikać standardowa maska bitch face ustępując miejsca uśmiechowi. I dokładnie w tym momencie – jakby w efekcie tej kiełkującej radości pojawia się silne uczucie niepokoju, wrażenie że coś musi być nie tak, że to jakaś niezasłużona ściema, która i tak za chwilę zostanie wyjaśniona przez kogoś lub coś, co przywróci normalny stan systemu czyli psychicznego doła. Monika jednak jest zawziętą obserwatorką swojego systemu emocjonalnego i usiłuje odkryć, co tak naprawdę spowodowało ten gwałtowny spadek nastroju. Być może wylazło spod dywanu jakieś wspomnienie czy refleksja że wcale nie jest tak fajnie jak wygląda. Może coś się w międzyczasie wydarzyło, pojawiła się jakaś negatywna informacja, która wszystko zmienia. Jednak emocjonalne śledztwo Moniki utyka w miejscu – nic się nie wydarzyło, nic się nie przypomniało, nie zaistniał żaden powód, który by wyjaśniał to, że kiedy na moment poczuła się dobrze ze sobą, to błyskawicznie potem poczuła się źle. Dużo gorzej niż wcześniej sprzed epizodu radości. A zatem to musi oznaczać, że powodem dla którego poczuła się źle jest samo to, że przez chwilę poczuła się dobrze. Drugi przykład: teraz wchodzimy do głowy Jacka, ostro zaiwaniającego na pracy nad sobą. Jedna terapia, druga, krąg wsparcia i do tego sporo psychologicznych poradników z tysiącem kolorowych zakładek. Wszystko po to, by jakoś nie zwariować i nie poddać się wspomnieniom koszmarnego dzieciństwa i wyniesionego z niego dramatycznie niskiego poczucia własnej wartości. Jego zmagania przypominają nieco jazdę na górskiej kolejce. Po każdym pikowaniu w dół z mozołem wdrapuje się pod górę i kiedy jest na wznoszącej wydaje się że rzeczywiście coraz to lepiej sobie radzi. Głowa wydaje się coraz częściej odpoczywać od biegunki koszmarnych myśli, zaczyna kontaktować się z ludźmi od czego normalnie stroni i wiele wskazuje, że z tego swojego doła będzie wstanie się jakoś wykaraskać. I kiedy wagonik jego kolejki górskiej jest już na samej górze i pojawia się świadomość, że właściwie jest już dobrze, życie opanowane i wszystko zmierza ku dobremu, to nagle i niespodziewanie wagonik rusza z impetem w dół nurkując w beznadziei i deprecjacji własnej samooceny. Jacek wertuje tony swoich poradników i nie znajduje tam wyjaśnienia tej sytuacji. Wygląda na to, że jedynym powodem tego, że wagonik zjeżdża w dół zamiast pozostać na górze jest to, że… się na tej gorze pojawił. A to oznacza, że najprawdopodobniej jedynym powodem że robi się gorzej jest to, że zrobiło się lepiej. Psychoterapeutka Jennifer Lock Oman i autorka wielu publikacji poświęconych radzeniu sobie z trudnymi emocjami mówi, że te zmiany, w których duma z siebie zamienia się w przygnębienie, radość w smutek, poczucie pewności siebie w drastycznie niską samoocenę potrafią się dokonywać w czasie liczonym w milisekundach. Samo zaś ich pojawienie się wydaje się nie mieć swojego źródła i przychodzi znienacka, jakby gdzieś z poza przestrzeni, którą jesteśmy w stanie objąć naszym postrzeganiem. I teraz już się chyba wyjaśniło dlaczego użyłem przykładu muppafonu. Kiedy jesteś puchatą kulką z dużymi oczami wystarczy że uświadomisz sobie swoją rozkoszną puchatość, by nie zdążyć się nią nacieszyć. Bo oto z twojej perspektywy niewiadomo skąd nagle spada na twoją puchatość uderzenie młotem, by ci jej beztroskę odebrać. Z perspektywy puchatej kulki widać tylko własny puch i kulki siedzące z nią na tej samej grzędzie. Nie widać operatora młota, więc wydaje się, że młot spada przypadkowo a jedyne co wywołuje jego pojawienie się, to twoje dobre samopoczucie. Z perspektywy kulki z oczami nie widać, jednak że młotem operuje szalony Marvin Suggs a jego uderzenia nie są przypadkowe, tylko wygrywają melodię, którą ktoś kiedyś rozpisał na symfonię uderzanych młotem kulek. I tutaj się na chwilę zatrzymajmy, bo żeby uderzenia młotem, czyli nagłe zwroty nastroju i nurkowanie w dół były zgodne z tą koncepcją nie mogą się brać z nikąd. Kieruje nimi napisana wcześniej partytura. Pytanie tylko kiedy została napisana i kto jest jej autorem. Trop wskazuje wspomniana wcześniej Jennifer Lock Oman mówiąc, że jedną z przyczyn są przykre doświadczenia z dzieciństwa, w których radość, duma, czy osiągnięcia były deklasyfikowane przez naszych rodziców, opiekunów, nauczycieli lub rówieśników, którzy nie radząc sobie z własnymi trudnymi emocjami regulowali własne napięcie emocjonalne poprzez obniżanie nastroju swoich podopiecznych, To m. in. taki schemat, w którym rodzic komentuje na przykład przyniesioną z dumą ze szkoły piątkę słowami: „Co ci tak wesoło? Zamierzasz osiąść na laurach? Kiedy nic z ciebie nie będzie zobaczymy czy ci tak będzie do śmiechu”. To mechanizm, w którym duma z własnych osiągnięć jest gaszona przez szyderstwo opiekunów, bo jest przez nich odbierana jako sygnał nadciągającego zagrożenia ich dominacji. Idealnie pokazujący ten mechanizm przykład to sytuacja, w której Asia z siódmej B wygrywa konkurs miejscowej gazety, w efekcie czego na jej łamach opublikowany zostaje artykuł, którego siódmoklasistka jest autorką. Następnego dnia Asia triumfalnie wkracza na lekcję polskiego by pochwalić się przed klasą swoim osiągnięciem, ale zamiast gratulacji zostaje przez nauczycielkę wyrwana do odpowiedzi i przez pół godziny gnojona przed tablicą, żeby nauczycielka mogła udowodnić, że Asia wciąż nie dorasta jej do pięt. W tych wszystkich sytuacjach – a w różnych konfiguracjach przydarza się ich nam w dzieciństwie całkiem sporo – dziecko uczy się, że z poczuciem dumy, radości czy satysfakcji z osiągnięcia wiąże się niechybna kara. Bo kiedy się pokazuje swój dobry nastrój, nie daj Panie Boże wynikający jeszcze z jakichś osiągnięć, to zawsze się znajdzie ktoś komu to będzie nie w smak. Kto wbije szpilę, kto zgani i przywoła do porządku, kto zdeprecjonuje sukces lub kto się zemścić tylko za to, że jemu samemu się takie osiągnięcie nie przydarzyło. Żeby więc ustrzec się tej kary system uczy się stosować radykalne rozwiązanie, a mianowicie wymierza karę sam sobie. Bo skoro radość naraża na niebezpieczeństwo ukarania, to kiedy zastępujemy ją smutkiem chronimy się przed obcą karą. I w ten właśnie sposób powstaje emocjonalny autosabotaż, w którym już w dorosłym życiu wystarczy by choć na chwilę pojawiła się koncepcja „jest dobrze”, a w jej efekcie natychmiast pojawia się koncepcja „jest źle”, niejako wyprzedzając spodziewaną w systemie nieuchronną karę za koncepcję „jest dobrze”.
Czy istnieje jakieś wyjście z tego szaleństwa? Podpowiedź znajdziemy w przywoływanym wcześniej instrumencie muppafone. Marvin Suggs, który bezlitośnie wali młotkiem w pluszowe puchate kulki jedynie odtwarza partyturę napisaną przez nasze środowisko w mrokach naszego dzieciństwa. A to oznacza, że cios młotkiem w puchową kulkę nie bierze się znikąd – jest zaprogramowaną pamiątką z przeszłości, w której autorami są ludzie, którzy deprecjonowali nasze emocje nie mogąc sobie poradzić z własnymi. My tak naprawdę nie mamy z tym zbyt wiele wspólnego. To rodzaj obcego oprogramowania, które niszczy system jak komputerowy wirus. Sama świadomość tego, że to nie nasza sprawka już sama w sobie jest uwalniająca, bo umożliwia zakończenie obwiniania za przypadłość zwaną emocjonalnym autosabotażem. Ale jest jeszcze druga podpowiedź, którą znajdziemy w przykładzie z muppafonem, tyle że by ją dostrzec musimy w naszym życiowym Muppet Show przesiąść się z widowni za kulisy. Zobaczymy tam, że puchate pluszowe kulki w rzeczywistości poruszają się, bo w każdej z nich znajduje się dłoń lalkarza, animatora przedstawienia. Z tej perspektywy widzimy, że o tym, czy pojedyncza puchata kulka otrzymuje cios młotkiem nie decyduje Marvin, ale właśnie animator i to w jego mocy jest przerwanie tego procederu: by uniknąć uderzenia obcym młotkiem wystarczy że cofnie swoją rękę, prawda? I to właśnie wykonuje najważniejszą robotę. Bo kiedy już wiemy co zrobić, to pozostaje się jeszcze tylko dowiedzieć jak, czyli poznać odpowiednie narzędzia, których naprawdę jest całkiem sporo.
Pozdrawiam