Transkrypcja tekstu:
Jakiś czas temu niechcący podsłuchałem rozmowę dwóch młodych dziewczyn. Stałem w kolejce w sklepie, a one stały tuż przede mną i trudno było nie słyszeć o czym mówią, tym bardziej, że ze swoją rozmową jakoś specjalnie się nie kryły. Sama zaś rozmowa dotyczyła powodów, w efekcie których obydwie nie chciały się zdecydować na posiadania dziecka. Nie tylko w najbliższej przyszłości ale w ogóle. Pierwsza mówiła, że napawa ją przerażeniem myśl o tym, na jaki świat swoje potencjalne dziecko miała by zaprosić. Z jednej strony to świat z roku na rok coraz większych problemów klimatycznych i coraz gorszej kondycji ekonomicznej. „Skoro mnie już nie stać na wakacje – mówiła – to tym bardziej moje dziecko takiego słowa jak wakacje, w ogóle nie będzie znało, nie wspominając już o tym, że kiedy byłoby dorosłe to najprawdopodobniej nie będzie już gdzie i po co na wakacje jechać.” Byłem pewien, że druga podchwyci wątek ekonomiczno klimatyczny. Tymczasem powiedziała coś innego: „Ja sobie nie wyobrażam jak będą wyglądały relacje ludzkie za dwadzieścia lat, skoro z każdym rokiem ludzie są coraz bardziej wrogo do siebie nastawieni i niestety coraz bardziej wredni. Kiedy wrogość i wredota będą rosły w tym tempie co do tej pory to za dwadzieścia lat nie będzie już do kogo ust otworzyć”. Po tych słowach wokoło zapadła cisza, bo wszyscy którzy słyszeli tę rozmowę chyba zaczęli się zastanawiać, czy autorka tych słów czasem nie ma racji. Można by oczywiście machnąć ręką i usłyszane argumenty uzna, za fanaberie, fantasmagorie, czy też nie mające większego społecznego znaczenia marudzenie w sklepowej kolejce. Tymczasem wielu badaczy kondycji współczesnych społeczeństw od dłuższego czasu dostrzega problem i bije na alarm. Tyle, że nikt ich nie chce słuchać. Jednym z nich jest Ronald Riggio, profesor przywództwa i psychologii organizacyjnej z kalifornijskiego Claremont Mckenna College. On wprawdzie nie używa słowa wredota, ale zastępuje je chyba bardziej dosadną podłością i stawia tezę, zgodnie z którą z roku na rok stajemy się jako społeczeństwo coraz bardziej niecierpliwi, źli i mniej tolerancyjni wobec innych. Coraz częściej sięgamy po broń by strzelać do siebie nawzajem, coraz częściej poddajemy się aktom drogowej wściekłości, coraz częściej przez nasze niewłaściwe zachowania na pokładzie trzeba zawracać samoloty oraz coraz częściej mamy gdzieś uczucia innych i kierujemy się podłością z każdym kolejnym rokiem uznając, że nie ma w tym niczego czego powinniśmy się wstydzić. I co najważniejsze – wnioski pana profesora nie dotyczą wyłącznie Stanów Zjednoczonych. Bo ten wzrost ludzkiej wredoty ma miejsce na całym świecie. Wg profesora Riggio te zjawiska zaś przybierają na sile i rosną w takim tempie, że najwyższy czas powołać do życia nową gałąź psychologii społecznej, którą nazywa psychologią gniewu, okrucieństwa i nieumyślności.
Dr Nathan Heflick z wydziału psychologii na Uniwersytecie Lincoln w Wielkiej Brytanii wskazuje, że problem z ludzką podłością nie jest zjawiskiem nowym. Wprawdzie gdyby ludzie ze sobą nie współpracowali to żadne społeczeństwo generalnie nie mogło by istnieć, jednak na obrzeżach tego mechanizmu zawsze znajdowały się jednostki skore do krzywdzenia innych. Wg Heflicka wynika to z kilku przyczyn. Na pierwszą wskazuje teoria tożsamości, zgodnie z którą zawsze istniała i będzie istniała konkurencja pomiędzy grupą własną a obcą, w której obcy są postrzegani zawsze mniej pozytywnie niż swoi, co pozwala utrzymać tożsamość grupy własnej i co najważniejsze ochronić w ten sposób poczucie własnej wartości jako członka grupy swoich. Druga przyczyna jest wyjaśniana przy pomocy teorii porównań społecznych, w której akt naturalnego porównywania się z innymi poprawia lub pogarsza nasze samopoczucie. Poprawa samopoczucia zaś następuje częściej kiedy zostaje dokonane porównanie się w dół, czyli kiedy w akcie porównania dana osoba uznaje się za lepszą od tych, do których się porównuje. By więc czuć się lepiej z samymi sobą ludzie poddają się dużo silniejszej tendencji do poniżania innych, czy też takiego ich wartościowania, by nadać innym niższą wartość od samych siebie. Kolejna przyczyna wg. Helficka leży w zagrożeniu ego, które sprawia, że zagrożona samoocena jest kompensowana wzrostem agresywnych zachowań wobec innych. Powyższe teorie i owszem tłumaczą mechanizmy odpowiedzialne za wrogie nastawienie do innych, ale nie tłumaczą tego, że w ostanim czasie obserwujemy tak wielkie nasilenie tego zjawiska, które wydaje się postępować z każdym kolejnym rokiem. Co zatem stoi za przyśpieszającą i rosnącą w siłę wrogością i wredotą? Odpowiedź pojawia się w pracach wspomnianego wcześniej profesora Riggio. Sugeruje on, że stoją za tym cztery zjawiska. Pierwszym jest coraz silniej się rozkręcająca kultura strachu, która rozprzestrzenia się na coraz więcej obszarów. Notujemy ją już nie tylko w reklamie i marketingu, gdzie za pomocą motywacji lękiem nakłania się konsumentów do określonych decyzji zakupowych. Rozgościła się też na dobre w mediach, gdzie plansze prognozy pogody kapią krwistą czerwienią prezentując temperatury, które jeszcze przed paru laty ilustrowano jedynie kolorem zielonym, co dobrze ilustruje to, w jaki sposób media operując lękiem starają się zdobyć większą oglądalność i klikalność. Jest obecna również w polityce – i to na całym świecie – gdzie cyniczni politycy zorientowali się, że straszenie społeczeństwa dowolnym demonem ułatwia wyścig po władzę. I niestety na tym nie koniec, bo według wielu badaczy tego zjawiska kultura strachu z każdym rokiem opanowuje kolejne społeczne przestrzenie. Im więcej zaś lęku, tym więcej nieufności i niechęci do drugiego człowieka, do odrębności, innych poglądów czy obcych idei. Na drugim miejscu Riggio wymienia powiększającą się przepaść ekonomiczną pomiędzy uprzywilejowanymi grupami władzy, biznesu czy celebryctwa a resztą, w którym to zjawisku notowany jest nieustanny wzrost poczucia niesprawiedliwości psychologicznej, o której opowiadałem w odcinku 275. A to społeczna beczka prochu, której wybuch może zainicjować nawet drobna iskra, który to scenariusz doskonale pokazywał film „Joker” z 2019 r. Trzecie miejsce w tym zestawieniu zajmuje rosnąca polaryzacja, czyli nieustannie podsycany przez polityków i media rozdźwięk pomiędzy grupą „my” a grupą „oni”, który stał się już normą nie tylko na ulicznych protestach czy demonstracjach, ale również – co podkreśla Riggio – podczas rodzinnego wymieniania poglądów przy świątecznym stole. Czwarte zjawisko to zwiększająca się dynamika zmiany norm społecznych zachowań. Najłatwiej to zilustrować prostym przykładem – gdybyśmy dysponowali wehikułem czasu i wysłali samym sobie sprzed dziesięciu laty dzisiejsze fragmenty programów telewizyjnych na przykład prezentujące sceny z udziałem napadających na siebie polityków, to zaledwie przed dekadą bylibyśmy przekonani, że to jakaś parodia, kabaret, czy kiepska ustawka. Tymczasem to nasza dzisiejsza rzeczywistość, która już nawet przestała nas dziwić. To co jeszcze do niedawna było społecznie nieakceptowalne – dzisiaj stało się normą. I to w wielu obszarach – nie tylko polityki, ale też obyczajowości, autopromocji, budowania się na hejcie, czy rozrywki. W tym niestety również w kontekście agresji i niechęci do innych. A każda nowa społeczna norma otwiera drzwi zachęty, by również z niej skorzystać, bo wydaje się bardziej bezkarna i mniej piętnowalna niż do tej pory. Kiedy więc nową promowaną normą staje się zwiększona agresja i niechęć do drugiego człowieka, to trudno się dziwić jak wielu osobom w tym zakresie puszczają hamulce.
Powyższe tezy wygłaszane przez profesora Riggio jednym mogą się wydawać przesadzone, innym zaś za zbyt ostrożne i delikatne. Jednym dwie rozmawiające w sklepowej kolejce dziewczyny wydadzą się naciąganym przykładem, którego nie powinienem używać, bo przecież nie może być reprezentatywny dla całego społeczeństwa, a inni uznają, że sam przykład jest zmyślony, bo gdyby taka rozmowa miała naprawdę miejsce, to musiało by w niej być odpowiednio dużo przekleństw i wulgaryzmów. Jedni uznają, że ten mini-wykład wpisuje się w kulturę strachu a inni że nawet nie dotknął rzeczywistego problemu. I cóż to będzie oznaczało? Niestety wyłącznie to, że profesor Riggio ma rację. Nie tylko wówczas, kiedy zauważa rosnącą wrogość ale również wówczas kiedy cytuje słowa Franklina Delano Rooswelta mówiącego, że tak naprawdę nie mamy się czego obawiać poza samymi sobą.
Pozdrawiam