Transkrypcja tekstu:
Zacznijmy od przykładu: oto Karolina, która właśnie odkryła, że ludzie wokół niej nieco mniej ją cenią, niż była o tym przekonana. Właściwie to miała być niewinna szkoleniowa zabawa, której zadaniem było wprowadzenie nieco rozluźnienia i oddechu pomiędzy kolejnymi modułami warsztatów z wdrożenia nowego systemu. Gra polegała na tym, by biorąc pod uwagę zmyślone sytuacje wskazać tę osobę, która w różnych okolicznościach mogła by przejąć ster nad zachowaniem całej grupy. Coś w stylu – kiedy będzie pożar to uratuje nas Agata, a kiedy będziemy grali w rzutki przeciwko innemu wydziałowi to kapitanem drużyny będzie Elka, a kiedy w zawody grillowaniu bananów to tylko pod wodzą Zdziśka. Zabawa trwała dość długo i wydawało się, że w końcu i Karolina zostanie przez grupę swoich koleżanek i kolegów uhonorowana miejscem lidera w dowolnym czymś, ale tak się jednak nie stało. Zabawa, zabawą, ale zapiekło do żywego. Kiedy Karolina wróciła ze szkolenia do domu – walnęła torebką o ziemię i od razu zabrała się do odkorkowywania pękatej butelki wina z bojowym okrzykiem na ustach: „Ja tym złamasom jeszcze pokażę”. Przykład drugi: teraz obserwujemy wkurzonego Sławka, który właśnie dowiedział się, że jego zgrana ekipa przyjaciół spędziła ostatni weekend na dobrej wspólnej zabawie, tyle że bez niego. Nikt się nawet nie zająknął żeby go zaprosić na ubaw, mimo że jak się okazało towarzystwo ustawiało tę wspólną imprezę już od jakiegoś czasu. Cóż tu dużo mówić – taka akcja to jak nóż wbity w Sławkowe plecy, bo przecież do tej pory sądził, że jest jednym z nich. Przecież trzymali się razem jeszcze od zakończenia szkoły i wielokrotnie przed innymi znajomymi przechwalał się zgraną i nigdy się ze sobą nie rozstającą paczką przyjaciół, super teamem rozumiejącym się bez słów a tu nagle taki zonk. Im dłużej o tym myślał tym w większym stopniu bólowi odrzucenia zaczynał towarzyszyć gniew, by nie powiedzieć wściekłość. Tym większe im bardziej przypominał sobie jak wiele energii i lojalności poświęcił przez lata tej paczce znajomych mimo, iż różnie przecież w życiu bywało. „Ale skoro tak – Sławka aż roznosiło ze złości – to ja im jeszcze pokażę”. Tu miał być trzeci przykład, ale zdaje się, że u Stefana i Grażyny właśnie ma miejsce rozmowa sprowokowana wysłuchaniem dwóch poprzednich przykładów. „Ale tak się przecież nie mówi” – obruszyła się Grażyna, kiedy Stefan zaproponował własną wersję tytułowej groźby. „A właśnie że się mówi – odparował Stefan – skoro ja tak mówię, to się mówi”. „No przecież słyszałam wyraźnie – nie dawała za wygraną Grażyna – jak było powiedziane „ja im jeszcze pokażę” a nie jak ty to teraz mówisz…” „Ja sobie jeszcze pokażę – dokończył za nią Stefan”. „Ale przecież to w ogóle nie o to chodzi – Grażyna usiłowała zawzięcie wytłumaczyć Stefanowi pomyłkę. „Przecież Karolina i Sławek w tych przykładach mówią, że im pokażą. Tym co ich odrzucili.” „E tam… machnął ręką – takie tam przykłady z czapy. Mi bardziej leży wersja <>” i zobaczysz, jak gość zaraz wytłumaczy, że to lepsza wersja.”
No cóż, wersję Stefana promuje tym razem nie psycholog czy socjolog, ale znana pisarka bestsellerów Caroline Leavitt – której takie hiciory jak „Szczęście w twoich oczach”, czy „Kim jesteś Jimmy” znamy również z polskich księgarń i która bryluje na liście bestsellerów New York Timesa, za powieści „Picture of you” czy „Is this tomorrow”. Tym razem jednak Leavitt pojawiła się na łamach Psychology Today z esejem na temat znanej ogólnoświatowej mantry „ja wam jeszcze pokażę”, gdzie zwraca uwagę na to jak zwodnicze może być takie właśnie mantrowanie. Przyjrzyjmy się mu zatem. Kiedy rozbierzemy tę pogróżkę na czynniki pierwsze, to zauważymy, że zawsze – niezależnie od konfiguracji, w której występuje zawiera dwa podmioty: narratora, czyli autora groźby oraz jakichś docelowych innych, umieszczanych w drugiej lub trzeciej osobie liczby mnogiej. To zawsze jacyś „wy” lub jacyś „oni”. Mamy tam też słowo „jeszcze”, które sygnalizuje jakiś ciąg dalszy dotychczas niezbyt udanej relacji oraz operat czasu, który wskazuje, że narrator zamierza się rozprawić ze wspomnianymi innymi w jakiejś nieokreślonej, ale pewnie życzeniowo niedalekiej przyszłości. Jedak pisarka Leawitt zauważa, że istnieje tam jeszcze jeden ukryty element: to ocena, jakiś rodzaj osądu który występuje tam nie jeden, ale w zasadzie dwa razy. Pierwsza dotyczy tego, jak według narratora został on oceniony przez owych „innych” i jak ta ocena jest dla niego nieakceptowalna, niesprawiedliwa czy też mylna. Ta pierwsza ocena prowokuje więc narratora do podjęcia działań niejako w zemście, by w ich efekcie mogła powstać druga ocena, w której narrator również zostanie oceniony przez innych, ale tym razem już według niego właściwie, co ma zostać udowodnione w realizacji zamierzeń narratora, które do ponownej oceny mają doprowadzić. Zdaje się że już teraz nie tylko Stefan dostrzega absurd tego mechanizmu. Ale to co w nim najgorsze to systemowe wzmocnienie uzależnienia własnej wartości od oceny innych, bo w pierwszej ocenie najpierw inni, jako oceniający są punktem odniesienia tego co się nie udało i co w zemście chcemy zmienić. Zaś w drugiej ocenie efekt zmiany ma być również uzależniony od innych – narrator „wyjdzie na swoje” pod warunkiem, że innym oko zbieleje z podziwu, a więc również oceny, tyle że życzeniowo pozytywnej. W ten sposób powstaje koncept udowodnienia swojej wartości, w którym sędziami są zawsze inni – ci sami, którzy najpierw tej wartości nie docenili. Przy czym – co podkreśla Leawitt – tak naprawdę cała akcja spod znaku „ja wam jeszcze pokażę” osadza się na fundamencie spełnienia oczekiwań, co zawiera w sobie spory ładunek spełniania zewnętrznych norm czy wytycznych pochodzących z zewnątrz. W efekcie tego procederu ma się pojawić uznanie w oczach innych, jako najważniejszy miernik wartości, a jednocześnie poczucie własnej autentyczności siłą rzeczy schodzi na drugi plan. Własna ścieżka staje się coraz mniej widoczna, bo zostaje zadeptana przez odciski stóp zmierzających tam, gdzie kieruje nas potrzeba akceptacji.
Czy rzeczywiście wydawałoby się całkiem niewinne powiedzenie „ja wam jeszcze pokażę” jest w rzeczywistości aż tak groźne i wyniszczające dla nas samych. We wspomnieniach pisarki czytamy, że zaczęła sobie zdawać sprawę, jak w istocie wyczerpujące były każde nawet najmniejsze zwycięstwa, które zawsze dotyczyły tego, co ktoś inny miał o niej myśleć i wiedzieć, a nie tego, co czuła i wiedziała o sobie. Czy czasem nie mamy tutaj do czynienia z nieustanną walką o przynależność i udowadnianie innym swojej wartości? Życie w dyktacie „ja wam jeszcze pokażę” niezauważenie wpycha nas w ramiona przeniesienia odpowiedzialności za to jak się czujemy z sobą na to, w jaki sposób inni uznają, że możemy się czuć z nimi. Jak świat długi i szeroki w imię konceptu „udowodnię ci jak jestem wartościowy” ludzie popełniali niezliczone głupoty i grzęźli w coraz bardziej wyczerpującym marszu po uznanie. Problem jednak w tym, że kiedy implementujemy do systemu ten sposób myślenia to jednocześnie skazujemy się na wyścig, który nie kończy się nigdy, bo zawsze znajdą się tacy, którym wciąż będzie mało naszych starań. Co więcej w tym pościgu stajemy się łatwo manipulowalni, bo dla manipulatora zwrot „ja wam jeszcze pokażę” jest jednocześnie sygnałem otwierającym możliwości prostego sterowania delikwentem, do którego nawet nie trzeba przechodzić przeszkolenia obsługi konsoli sterującej. By to pokazać przyjrzyjmy się pewnemu przykładowi: oto wycieczka szkolna we wczesnych latach osiemdziesiątych, zorganizowana przez szkołę żebyśmy my dzieciaki z jednego miasta mogli zobaczyć jak wygląda miasto inne. Zatem nuda, że hej. I pośrodku tej nudy i przy okazji wokół miejskiej fontanny zebrała się grupa cwaniaków dyskutująca o tym, jak stalowe nerwy i odwagę trzeba mieć, żeby w takiej jesiennej zimnicy zażyć fontannowej kąpieli. Dyskusja stawała się tym ostrzejsza im bardziej kolega Heniek, znany ze swego towarzyskiego brylowania i usiłowania robienia wrażenia na płci pięknej na każdym kroku jej się przysłuchiwał. W końcu kiedy już zostało ustalone, że zanurzenie się w fontannie wymaga hartu ducha superbohatera dyskusja zmieniła nieco tory i tym razem zaczęła dotyczyć tego, że nie każdy znalazłby w sobie tyle odwagi, siły woli i charakteru i tak dalej,. Im bardziej Heniek się interesował tym silniej była akcentowana kwestia rzadkości występowania takich cnót wśród normalnych ludzi. I w końcu banda złoczyńców postanowiła sfinalizować ten festiwal manipulacji zwracając się bezpośrednio do Heńka: „Ty na przykład Heniek, to nie dałbyś rady”. I jak się można spodziewać w niecałą minutę później Heniu już siedział w lodowatej wodzie po szyję, gdyż okazało się, że fontanna była głębsza niż zakładano. Czy na pewno ta, zapamiętana z dzieciństwa historia nie ma nic wspólnego z udręką, jaką potrafimy sami sobie zgotować przekonując siebie, że trzeba coś komuś udowodnić?
Jak zatem sobie poradzić z tym fantem, kiedy aż nas wyrywa żeby obserwująca nas gawiedź wreszcie miała powód do zebrania szczęk z podłogi? Najlepszym sposobem, jest strategia Stefana polegająca na zamianie drugiego podmiotu z drugiej lub trzeciej osoby liczby mnogiej, na pierwszą osobę liczby pojedynczej. Bo wówczas, jeśli już koniecznie chcemy cokolwiek komuś pokazywać i udowadniać, to najlepiej zrobić to samemu sobie. Dzięki temu zabiegowi możemy zmienić punkt naszych odniesień, porównań i ocen na siebie samego. Wyzwanie „ja sobie jeszcze pokażę” jest rzucane sobie i uniezależnia nas od oceny innych czy zdobycia ich uznania i nie musi oznaczać konieczności zrezygnowania z podążania własną ścieżką. Więc jeśli już musimy rywalizować, to najzdrowiej jest robić to z samymi sobą.
Pozdrawiam