Transkrypcja tekstu:
Zacznijmy od przykładu: oto towarzyszymy Julii, która właśnie na swoim nowym, wymagającym stanowisku w firmie stoi przed jeszcze bardziej wymagającym wyzwaniem. Julia bardzo chce udowodnić, że jej awans był zasłużony – w końcu walczyła o niego od dłuższego czasu – więc wie, że zadania, które jej powierzono nie może schrzanić. Ale wie to również firma, bo tak się akurat składa, że od efektów jego wykonania zależy los premii całego wydziału. „Z jednej strony fajnie, że Julka jest taka zawzięta – mówi do swoich koleżanek na przerwie Aśka – ale jak da ciała, to będzie po premii, a tego byśmy raczej chyba nie chcieli”. W efekcie tych słów delegacja koleżanek udaje się do Julki z ofertą wsparcia. „Wiemy, że jesteś nie do zarąbania – mówi więc delegatura zatroskanych – ale to ważna akcja i my bardzo chętnie zostaniemy po godzinach, żeby ci w tym zadaniu pomóc”. Jednak Julka odrzucę tę ofertę. Kiedy po kilku dniach już wiadomo, że ekstra kasa przeszła załodze koło nosa w firmie przestaje być wesoło.
Przykład drugi: teraz śledzimy małżeństwo Wieśka i Ireny, w którym co tu dużo mówić nie układa się najlepiej. Wiesiek prowadzi jednoosobową działalność co w dzisiejszych czasach oznacza połączenia pływania w kisielu z balansowaniem na wiotkiej linie skręconej z papieru. Dodajmy: z piętrzących się papierów zaległych faktur. Irena już po raz kolejny przekonuje Wieśka, że jedynym sposobem na uratowanie ich źródła dochodów jest to, by wzięli się do roboty razem, bo tak jak w surwiwalu w dżungli – trzymanie się razem zwiększa szanse na przetrwanie. Jednak Wiesiek uznaje, że firma to wyłącznie jego odpowiedzialność, jego brocha i jego zmartwienie, przez co goni w piętkę zawalając nawet najbardziej oczywiste kontrakty, co powoduje, że powiększający się chaos jeszcze dolewa oliwy do ognia. „Naprawdę uważasz – pyta Wieśka Irena, że mając w domu bezrobotną zawodową księgową wciąż lepiej jest wynajmować zewnętrzne biuro rachunkowe?” Na co zawsze słyszy te samą odpowiedź: „nie wtrącaj się, ja to ogarnę, a ty się zajmij swoimi sprawami”.
Dr psychologii Anna Tanasugarn specjalizująca się w psychoterapii wczesnych traum wskazuje, że poziom naszej dorosłej niezależności jest efektem parentyfikacji i można go podzielić na trzy rodzaje. Pierwszy to deficyty niezależności, czyli sytuacja, w której ludzie są uwikłani w uzależnienie od innych co jest finalnie destrukcyjne dla naszego poczucia własnej wartości ale też często staje się podłożem trwałego niepokoju. Drugi rodzaj to zdrowa niezależność, którą moglibyśmy nazwać rodzajem harmonii pomiędzy umiejętnością radzenia sobie samodzielnie z przeciwnościami losu ale też umiejętnością przyjęcia wsparcia w sytuacjach, które tego wymagają. Trzecim rodzajem jest hiperniezależność, w której przyjęcie jakiegokolwiek wsparcia z zewnątrz nie wchodzi w grę, co często przynosi fatalne skutki i staje się destrukcyjne dla nas samych, bo odbywa się kosztem utraty efektów, które na zdrowym poziomie niezależności są łatwe do zdobycia i często oczywiste. Problem w tym, że w hiperniezależności sam fakt bycia niezależnym od nikogo i niczego staje się ważniejszy od skutków działań, racjonalnej oceny sytuacji czy po prostu zdrowego rozsądku, co w efekcie może prowadzić do tego, że by utrzymać hiperniezależność jednocześnie potrafimy zrujnować sobie życie – zarówno zawodowe, jak i prywatne. Wg. badań dr Tanasugarn oraz jej doświadczeń w pracy z pacjentami, hiperniezależność najczęściej pojawia się jako konsekwencja destrukcyjnej parentyfikacji. Zanim przejdziemy dalej musimy najpierw nieco rozjaśnić ten termin. W olbrzymim skrócie możemy powiedzieć, że to mechanizm, w którym role rodzica i dziecka zostają odwrócone, a więc dziecko przejmuje atrybuty zachowań rodzica wobec własnego rodzica. Przyjmuje się, że głównie dzielimy parentyfikację na instrumentalną oraz emocjonalną. W tej pierwszej dziecko przejmuje fizyczne zadania rodzica w rodzinie – na przykład fizycznie opiekuje się chorym rodzicem, wykonuje działania za rodzica, który na przykład na skutek problemów z alkoholem nie jest w stanie ich realizować – takie jak płacenie rachunków, przygotowywanie dla rodziny posiłków czy przejęcie opieki nad młodszym rodzeństwem. W parentyfikacji emocjonalnej dziecko przyjmuje na siebie rolę emocjonalnego katalizatora regulującego emocjonalne energie – na przykład przejmując na siebie potrzebę rozwiązania rodzinnych konfliktów, powiernika problemów, czy mediatora. Staje się jedyną osobą w rodzinie, na której spoczywa brzemię radzenia sobie z emocjami, z którymi nie radzą sobie jego rodzice. Od czasów wydanej przed dwudziestu pięciu laty książki amerykańskiego psychologa Gregorego Jurkovica „Utracone dzieciństwo” badawcze zainteresowanie parentyfikacją przyciągnęło uwagę również wielu innych naukowców, co poskutkowało odkryciem kolejnych poziomów parentyfikacji. Warto tu wspomnieć chociażby parentyfikację narcystyczną, w której dziecko przyjmuje na siebie wyidealizowaną projekcję rodzica, czyli mówiąc innymi słowy zamiast realizować własne życie realizuje cechy rodzicielskiego ideału by stać się ucieleśnieniem rodzicielskich zawiedzionych oczekiwań w stosunku do własnego życia. Niestety późniejsze koszty tego mechanizmu już w dorosłym życiu dawnego dziecka są dużo większe niż można by przewidywać, a spectrum ich wpływu jest naprawdę olbrzymie. Uznaje się, że najczęściej pojawiają się pod postacią zmniejszonych kompetencji społecznych, podwyższonego ryzyka depresji, niepokoju, niskiej samooceny, czy nawet myśli samobójczych. Jednak badacze wymieniają tutaj najczęściej efekt utraty dzieciństwa, poświeconego na przyjęcie na siebie zbyt dużej, obciążającej odpowiedzialności za dorosłych, czemu towarzyszy brak wsparcia i uznania innych. I co istotne ten efekt pojawia się na skutek destrukcyjnej parentyfikacji a nie jej wersji adaptacyjnej, która według Jurkovica w swojej naturalnej formie sprzyja rozwojowi dziecka. Przy czym warto dodać że adaptacyjna parentyfikacja tym różni się od destrukcyjnej, że pojawia się w życiu dziecka rzadko i nie trwa długo, bo na przykład jest efektem zdarzeń losowych, ale co najważniejsze temu typowi parentyfikacji towarzyszy wsparcie i szacunek innych. Jednak w jej destrukcyjnej formie dziecko zdane jest tylko na siebie i ten właśnie model funkcjonowania zostaje przenoszony w dorosłe życie pod postacią hiperniezależności. Gdybyśmy się więc w naszych przykładach mogli cofnąć się w czasie i przyjrzeć dzieciństwu Julii i Wieśka niechybnie odkrylibyśmy destrukcyjną parentyfikację, której doświadczyli w dzieciństwie i która teraz tak naprawdę dyktuje im to w jaki sposób się zachowują czy tworzą relacje z innymi. I to jednocześnie czyni ich po prostu nieszczęśliwymi, bo jak pokazał ostatni raport dotyczący poczucia szczęścia jego poziom czy w ogóle występowanie w naszym życiu są ściśle związane z występowaniem społecznego zaufania i poczuciem wsparcia. W przypadku ofiar parentyfikacji ani o zaufaniu do drugiego człowieka ani też o wsparciu nie ma mowy. I nie dzieje się tak dlatego, że już w dorosłym życiu osoby godne zaufania czy też gotowe do udzielenia wsparcia się nie pojawiają, ale dlatego, że dawna ofiara parentyfiakcji odrzuca taką możliwość jako nie pasującą do przyjętej przed laty strategii funkcjonowania. I tutaj wróćmy do dr Tanasugarn, która twierdzi, że destrukcyjna hiperniezależność nie jest wyrokiem wydanym na ofiary parentyfikacji, z którym muszą się zmagać do końca życia. Istnieje bowiem furtka, którą można wydostać się z tego potrzasku. Światełko w tunelu pojawia się wtedy, kiedy Julia i Wiesiek zorientują się i będą potrafili przed samymi sobą przyznać, że ich strategia hiperniezależności tak naprawę przynosi im więcej szkody niż pożytku – niweczy plany zawodowe, niszczy relacje i powoduje, że sprawy zaczynają podążać w złym kierunku. Mówiąc inaczej to zorientowanie się co do tego, że wypracowana w dzieciństwie strategia niezależności i owszem wtedy była jedynym możliwym mechanizmem przetrwania ale już w dorosłym życiu stała się nie tylko nieaktualna i nieadekwatna do obecnej rzeczywistości i na domiar złego jest rodzajem więzienia, na które skazuje przyjęta w dzieciństwie rodzicielska rola. Można to przyrównać do sytuacji, w której usiłujemy przy zmianie komputerów na coraz nowsze wciąż korzystać w nich z systemu Windows 95 i wkurzamy się, że po podłączeniu do komputera nowego smartfona te dwa urządzenia nie chcą ze sobą współpracować i nawet się nie widzą. Jedynym sposobem na rozwiazanie problemu jest uaktualnienie oprogramowania, by było kompatybilne z resztą współczesnego sprzętu. Dokładnie to samo dzieje się w relacjach czy w ogóle funkcjonowaniu osób z hiperniezależnością wypracowaną w efekcie destrukcyjnej parentyfikacji z dzieciństwa. Po prostu trzeba zaktualizować strategię, a pierwszy potrzebnym krokiem do uruchomienia tej procedury jest zorientowanie się, że dotychczasowa strategia nie tylko nie działa, ale niestety też szkodzi.
Pozdrawiam