Transkrypcja tekstu:
W społecznym dość powszechnym i wciąż podsycanym marketingowo strachu przed starością głównymi jego elementami jest wizja niedołężności i schorowania, a przez to rodzaju społecznego wykluczenia. Można by oczywiście analizować przyczyny tego lęku i wskazywać na różnice przebiegające na osi kulturowej, geograficznej czy ostatecznie świadomościowej. Zwróćmy jednak uwagę, że ten rodzaj niepokoju oscyluje zarówno wokół fizyczności, jak i wokół podupadającej na stare lata kondycji psychicznej. O ile jednak boimy się choroby Alzcheimera, otępienia starczego, czy utraty właściwości poznawczych o tyle w naszym strachu pomijamy zazwyczaj podstawowego demona coraz powszechniej dotykającego ludzi w zaawansowanym wieku. A imię tego demona to zgorzkniałość. I co najgorsze – problem z nim taki, że pojawia się w pełnej krasie i bez cienia wątpliwości u osób w dość zaawansowanym wieku, jednak – czego już zdajemy się nie dostrzegać – narasta i okopuje się w systemie dużo wcześniej. Potrafi się pojawić już u bardzo młodych ludzi i wtedy jest społecznie najbardziej groźny, bo rozwija się powoli i niezauważalnie przez nikogo nie niepokojony. Zatem hodujemy zgorzkniałość w sobie często nie zdając sobie nawet z tego sprawy, a więc nie reagując nawet na najsilniejsze znaki rozpoznawcze zapowiadające, że za kilkanaście a może nawet już kilka lat rozwinie się w pełni, a wówczas przegnanie jej z systemu stanowi nie lada problem, a część specjalistów uznaje nawet, że nie jest możliwe. O tym jak duży to społeczny problem najlepiej świadczy fakt, że na świecie już od ponad dwóch dekad trwa dyskusja by rozgoryczenie uznać za zaburzenie osobowości, co spowodowało, że w końcu pojawiło się pod nazwą zespołu pourazowego zgorzknienia, wprawdzie nie w osobnej kategorii zaburzeń, ale kategorii innych reakcji na silny stres. Niezależnie jednak od tego, czy zgorzkniałość będzie klasyfikowanym zaburzeniem, czy nie okazuje się, że stanowi ona dzisiaj bardzo poważny społeczny problem i dotyka – a to bardzo ostrożne szacunki – około 3% całej populacji. Przy czym to diagnoza z USA, więc weźmy poprawkę na polską specyfikę, gdzie możemy uznać, że ten procent jest o wiele większy. Chyba najistotniejszy wkład w nasze dzisiejsze rozumienie zgorzkniałości wniosły prace niemieckiego psychologa Michaela Lindena z 2003 roku, który dość szczegółowo opisał i przebadał to zaburzenie. A to niełatwa sprawa, ponieważ zgorzkniałość jest dosyć złożoną emocją, której składowe rotują w zależności od indywidualnego przypadku, co daje ostatecznego pojawiający się efekt, kiedy w systemie znajdzie się odpowiednia ilości konkretnych czynników. Chyba najzgrabniej scharakteryzował zgorzkniałość Dr Stephen Diamond, psycholog kliniczny i autor kilku książek specjalizujący się w badaniu gniewu. Mówi on, że zgorzkniałość jest przewlekłym i wszechobecnym stanem tlącej się urazy, czyli w jego opinii jedną z najbardziej toksycznych i destrukcyjnych ludzkich emocji. To rodzaj chorobliwej wrogości wobec kogoś lub czegoś albo też samego życia wynikającej z konsekwentnego tłumienia gniewu, wściekłości lub urazy co do tego w jaki sposób zostało się potraktowanym. I to niezależnie od tego, czy to doświadczenie opiera się na faktach, czy jedynie jest efektem wrażenia, domysłu czy autodiagnozy. Ważne jednak że rozgoryczenie pojawia się w efekcie długotrwałego pozbawiania znaczenia, mocy czy równie długotrwałej wiktymizacji i jest efektem nieumiejętnego zarządzania irytacją, frustracją, gniewem czy wściekłością. W opisie rozgoryczenia Diamondowi wtóruje inny psycholog kliniczny Dr Seth Meyers wskazując, że zgorzkniałość obejmuje również doświadczenie rozczarowania, wynikające ze złości za to, że nasze sprawy nie potoczyły się we właściwym kierunku a potrzeby nie zostały zaspokojone, która to złość jest już na tyle silna i długotrwała że opuszcza system uderzając w innych, niejako w zemście za własne rozczarowania. Osoba zgorzkniała jest przekonana że inni i świat nie potraktowali jej sprawiedliwie i jednocześnie nie jest w stanie nic z tym zrobić. W obliczu tej bezradności pojawia się wrogość od innych, a właściwie do całej rzeczywistości, która często motywuje zachowania zarówno autodestrukcyjne, jak i bierno agresywne wobec innych. Jak podaje dr Diamond patologiczne rozgoryczenie to niebezpieczny stan umysłu, który motywuje złe uczynki. Zło czynione innym staje się niejako wymierzeniem kary za własną gorycz.
Dr Seth Mayers wskazuje, że w efekcie zgorzkniałości pojawia się pięć charakterystycznych typów zachowań, po których zresztą – występujących razem lub w pojedynkę możemy to zaburzenie rozpoznać. Po pierwsze więc zgorzkniałe osoby mają zazwyczaj konfliktowe interakcje społeczne nie tylko z jedną osobą, ale z wieloma ludźmi z ich otoczenia. Wydają się przy tym kompletnie pozbawieni empatii i działają z obwiniającej perspektywy niejako nie zauważając, że mogą w ten sposób kogoś krzywdzić, bo przecież oczy przesłania im wyłącznie własna – zarówno rzeczywista, jak i domniemana krzywda. Po drugie są głusi na jakiekolwiek społeczne oczekiwania, które się przed nimi stawia, tak jakby ich domniemana krzywda zwalniała ich z odpowiedzialnych interakcji społecznych. Nie uznają więc za stosowne że np akt uprzejmości wypada odwzajemnić uprzejmością, akt wsparcia słowem dziękuję itd. Szybciej usłyszmy od nich złośliwą uwagę pod naszym adresem, niż jakiekolwiek miłe słowo. Po trzecie narosły w nich gniew i poczucie niesprawiedliwości, czy jak wskazuje dr Diamond tląca się uraza, popychają takie osoby do zachowań pasywno agresywnych, bo to w ich przekonaniu zimna zemsta, której ciosy mogą bezkarnie zadawać za pomocą biernego oporu wobec nawet najmniejszych zadań. Będą zatem z obojętną miną przytakiwać na stawiane przed nimi oczekiwania i jednocześnie ich nie realizować, wiedząc że taka postawa wywołuje silny stres po drugiej stronie, a w nich samym jest sposobem na ujście, chociaż w najdrobniejszej formie, nabrzmiałego gniewu. Czwartą charakterystyczną cechą jest postawa obwiniania wszystkich i za wszystko. Nie tylko za najdrobniejsze uchybienie, ale przede wszystkim za własne błędy, braki w umiejętnościach, czy złe decyzje. Przerzucają więc odpowiedzialność na zewnątrz, byle tylko odsunąć ją od siebie. Czują się skrzywdzeni przez życie i innych, więc samo to jest dla nich wystarczającym powodem by nie brać na siebie najmniejszej odpowiedzialności za cokolwiek. I po piąte: osoby cechujące się zgorzkniałością wywierają toksyczny, negatywny wpływ na swoje otoczenie pozbawiając wszystkich na około nie tylko dobrego samopoczucia, ale przede wszystkim odbierając energię. Po kontakcie z taką osobą czujemy się po prostu fizycznie wyczerpani. Nie tylko tym, że wydają się wiecznie poszukiwać powodów do konfliktów, ale przede wszystkim tym, że z czasem zaczynamy sobie uświadamiać, że wszelkie podejmowane przez nas wysiłki by im pomóc, ulżyć lub choć w najmniejszy sposób poprawić ich los, nie tylko nie są przez nich doceniane czy zauważane ale po prostu niczego nie zmieniają. I na co szczególnie zwraca uwagę dr Meyers wielu z nich wydaje się czuć lepiej tylko w jednym wypadku. Kiedy sprawią że ty poczułeś się gorzej.
Oczywiście – na skutek ich aktywności, sposobu funkcjonowania i wszystkich wymienionych wyżej cech uznajemy ich często za złych ludzi. Podczas, gdy rzeczywistość jest inna. To głęboko zranione emocjonalnie osoby, które nigdy nie potrafiły i wciąż nie potrafią poradzić sobie z wieloma negatywnymi, trudnymi emocjami. Uznały że pozostawiając ich z tym samych świat skazał ich na taki los. Doświadczają nieustannego silnego napięcia emocjonalnego i jedyną strategią jego obniżenia, którą udało im się wypracować na przestrzeni swojego życia jest ranienie innych. A najgorsze jest to, że póki co nie znamy żadnej skutecznej metody, czy to terapeutycznej, czy farmakologicznej, za pomocą której można by nawet nie tyle pozbyć się zgorzkniałości, co w jakimś dającym się zmierzyć stopniu zmniejszyć jej dokuczliwość, zarówno dla osoby, która jej doświadcza, jak i jej otoczenia. Dr Meyers wali prosto z mostu, że najzdrowszym podejściem jest unikanie takiej osoby jak tylko wykryjemy schemat zgorzkniałości w jej zachowaniu a jeśli jesteśmy skazani na częsty kontakt z taką osobą, bo to na przykład ktoś z rodziny, domowników czy z pracy, z której nie możemy zrezygnować, to musimy być świadomi tego, że trzeba wyjątkowej odporności i cierpliwości, by w takiej sytuacji przetrwać.
Wprawdzie póki co nie radzimy sobie z rozwiniętą zgorzkniałością, ale wciąż możemy przyhamować jej rozwój lub znacznie go opóźnić, a może nawet całkowicie się przed nim uchronić. Trzeba tylko dostrzec sygnały, które ją zapowiadają i to na najwcześniejszym możliwym etapie. A jak wiemy – takie sygnały pojawiają się już nawet u dwudziestoparolatków. Pierwszym testem jest prosty pomiar nastroju: oceń w skali od 1 do 10, gdzie jeden oznacza bardzo źle, a dziesięć bardzo dobrze, twój średni nastrój w ciągu ostatnich siedmiu dni. To jakim samopoczuciem pod względem nastroju dysponowałeś w ostatnim tygodniu. Jeśli nie pamiętasz, to możesz zmodyfikować test w ten sposób, by oceniać pod tym względem miniony dzień na jego zakończenie zanim położysz się spać. Jeśli finalnie osiągniesz wynik poniżej 35 punktów to wg dr Meyersa właśnie namierzyłeś pierwszy sygnał, którego nie powinno się lekceważyć. Kolejny test dotyczy konkretnych zachowań również mierzonych w skali minionego tygodnia. Tutaj odpowiadamy sobie na następujące pytania: czy w ostatnim tygodniu przydarzyło mi się zdenerwować jakąś błahostką, która nie powinna być przyczyną najmniejszego wzburzenia? Czy w tym czasie zareagowałem negatywnie na jakąś nieznajomą osobę (nie koniecznie werbalnie, ale nawet w samych myślach) spotkaną w kolejce w sklepie, czy na przykład kierowcę innego samochodu podczas jazdy samochodem? Czy w tym czasie wysłałem maila lub zostawiłem komuś wiadomość głosową w stanie wzburzenia czy irytacji, a później żałowałem, że moja reakcja była zbyt emocjonalnie silna i nieadekwatna do zaistniałej sytuacji? Czy w ubiegłym tygodniu przydarzył mi się jakikolwiek konflikt słowny z kimkolwiek w życiu osobistym lub zawodowym? Czy w przeciągu ostatnich siedmiu dni strzeliłem focha w reakcji na czyjeś słowa lub zachowanie? I nie chodzi tu o żaden spektakularny foch, ale również ukryty foszek, którego nikt poza tobą nie zarejestrował?
Prawda, że niewiele trzeba? Problem w tym, że w ferworze życia niezwracany uwagi na te wydawało by się w większości pierdoły bez znaczenia. Jednak kropla drąży skałę, bo jak się okazuje nie potrzeba nawet jakiejś wielkiej traumatycznej urazy. Wystarczy pielęgnowanie małych drobin, z których niezauważenie rodzą się po czasie olbrzymie demony.
Pozdrawiam