Syndrom głównego bohatera

Ukryte ofiary wojny
2 marca 2022
Paradoks miski
17 marca 2022

Transkrypcja tekstu:

Paradoksalnie – im trudniejszych czasów doświadczamy tym bardziej na jaw wychodzą nie tylko nasze dobre strony. Jasne przestrzenie naszego człowieczeństwa, jak imperatyw niesienia pomocy innym, odpowiedzialność, solidarność i wiele innych chlubnych cech. Paradoks polega na tym, że te same drzwi, którymi na światło dzienne wychodzą nasze dobre cechy, przekraczają również demony skryte dotąd w mroku. Często nieprzerobione, nieposprzątane psychiczne zaległości, nieodrobione życiowe lekcje, deficyty w umiejętnościach zarządzania sobą, które zamiast nas obecnie wspierać często utrudniają i tak już trudne funkcjonowanie. I to nie tylko nam, ale też innym.
Spróbuję to najpierw pokazać na przykładzie – trochę dziwnym, ale całkiem nieźle obrazującym o co w syndromie głównego bohatera chodzi. Oto wyobraźmy sobie duże okrągłe puste pomieszczenie o powierzchni szkolnego boiska, w którym panuje lekki półmrok. Na samym środku widzimy krzesło i siedzącego na nim delikwenta. Na ścianach pomieszczenia znajduje się dwanaście czerwonych alarmowych lamp – są ułożone dokładnie w okręgu, tak jak pełne godziny na tarczy zegara. Kiedy dana lampa się zapala czerwonym światłem nasz obserwowany delikwent zrywa się z krzesła i zaczyna biec w jej kierunku. Kiedy jest w połowie drogi pomiędzy krzesłem a lampą jej światło gaśnie i już po chwili zapala się lampa dokładnie po drugiej stronie pomieszczenia. Nasz delikwent więc zawraca w pół drogi i rzuca się do biegu w kierunku tej nowo świecącej lampy. Kiedy już prawie do niej dobiega, lampa gaśnie i dokładnie w tym samym momencie zapala się lampa znajdująca się kilkanaście metrów w prawo. Delikwent znowu zawraca i znowu biegnie w stronę mrugającego czerwonego światła. I tak działa ten cyrk przez cały czas. Co rusz czerwonym alarmowym światłem rozbłyskują coraz to nowe lampy i obserwowany przez nas jegomość rzuca się biegiem w stronę aktualnego światła, przy czym nigdy nie udaje mu się do żadnej lampy dobiec, bo w międzyczasie rozbłysk kolejnej lampy zawraca go z drogi. Jak ocenimy skuteczność i sprawczości naszego delikwenta? Przecież wkłada w swoją aktywność ogromny wysiłek? I na pewno nie można mu odmówić zaangażowania? Ale czy tak naprawdę jego działanie ma jakikolwiek sens? Czy kiedy spojrzymy na to z poziomu bezstronnego obserwatora nie uznamy, że większy sens miało by na przykład poświęcenie uwagi na próbę odkrycia, czy w sekwencji zapalanych lamp jest jakiś wzór? A może warto by było chociaż do jednej z lamp podejść na tyle blisko by się jej dokładnie przyjrzeć i na przykład odkryć, że znajduje się przy niej wyłącznik? Tymczasem delikwent tylko reaguje na sygnał pędząc w stronę mrugającej lampki i z minuty na minutę pozbawia się siły. A teraz wyobraźmy sobie, że wraz z nim w tym pomieszczeniu znajduje się jego rodzina, która posłusznie podąża za nim. Kiedy on zrywa się do biegu oni również to robią. Kiedy on zmienia kierunek, to oni również. Ale idźmy dalej i wyobraźmy sobie, że ten gość to prezes firmy i w jego bieganinie tuż za nim podążają wszyscy pracownicy tej firmy. Albo jeszcze inaczej – wyobraźmy sobie, że ten delikwent to lider pociągający za sobą wielotysięczny tłum. Z każdym takim wyobrażeniem ta, absurdalna wydawałoby się scenka, przestaje być absurdalna i zaczyna trącić naszą rzeczywistością. Tak właśnie działa syndrom głównego bohatera, a dokładnie mówiąc jeden z efektów, który temu syndromowi towarzyszy.
Wg dr. Suzane Whitbourne, profesor psychologii i nauk o mózgu na Uniwersytecie Massachusetts syndrom głównego bohatera ma swoje źródło w egocentryzmie, który pojawia się jako naturalny etap dojrzewania oraz rozwoju dziecka i towarzyszy rozwojowi tożsamości. Tutaj musimy sięgnąć do teorii egocentryzmu w okresie dojrzewania sformułowanej w 1967 r. przez amerykańskiego psychologa dziecięcego Davida Elkinda. W teorii tej wskazuje się, że na określonym etapie rozwoju nastolatkowie mają kłopot z rozróżnieniem pomiędzy tym, w jaki sposób sami oceniają to co myślą o nich inni, a tym co myślą o nich inni w rzeczywistości. A to oznacza, że wykazują tendencję do skupiania się głównie na własnej percepcji świata i uznawania, że jest ona również podzielana przez innych. Stąd bierze się przecenianie znaczenia swojego zachowania oraz swojego wyglądu i uznanie, że jest to tak samo ważne dla świata, jak dla samego zainteresowanego. W efekcie takiej perspektywy widzenia siebie powstają dwie dominujące konstrukcje mentalne: wyimaginowana publiczność oraz osobista bajka. W pierwszej nastolatek przewiduje reakcje innych przypisując im tę samą ważność, jaką sam sobie nadaje. Jeśli więc uznaje, że jego zachowanie czy wygląd jest powodem do podziwu, to będzie oczekiwał że inni rownież ten podziw będą podzielali. Tak samo rzecz się ma w przypadku krytyki – jeśli jest krytyczny w stosunku do samego siebie, to jednocześnie jest przekonany, że dla innych najważniejsze jest to by również go krytykowali. W rezultacie – zarówno kiedy stawia sam siebie w korzystnym, jak i niekorzystnym świetle nastolatek uznaje, że jest w centrum uwagi. Co skutkuje nie tylko oczekiwaniami reakcji wyimaginowanej publiczności, ale też często chęcią ukrycia się by nie być stale pod krytyczna kontrolą innych.
Druga konstrukcja mentalna nazwana przez Elkinda osobistą bajką sprawia, że pojawia się wiara we własną (pozytywną lub negatywną) wyjątkowość, co przyczynia się do powstawania złudzenia, że prawa, reguły i zasady obowiązujące innych… obowiązują wyłącznie innych. Poczucie ważności i istotności ponad innymi jest potęgowane poprzez wrażenie obserwowania świata od środka, tworzenia narracji w pierwszej osobie liczby pojedynczej. Uznawanie, że otoczenie czeka na reakcję, że jej wymaga i to w sposób natychmiastowy. A wtedy reakcja zaczyna wyprzedzać rozsądek – młody człowiek uznaje że jest Batmanem i albo czeka na świetlny sygnał na niebie, by natychmiast rzucić się do akcji lub chowa się po piwnicach, byle tylko nie widzieć nieba. I nie ma znaczenia, że najczęściej z sygnałem wezwania Batmana jest mylony dzwonek woźnego sygnalizujący rozpoczęcie lekcji. Na szczęście – według twórcy teorii egocentryzmu dojrzewania Davida Elkinda u większości ludzi koncepty wyimaginowanej publiczności oraz osobistej bajki zanikają wraz z wiekiem. Chociaż niektórzy naukowcy uznają, że syndrom głównego bohatera pojawia się częściej niż myślimy i pokazują to na przykładzie badań szybkości reagowania na maile, w których osoby z syndromem głównego bohatera odczuwają potrzebę dużo szybszej reakcji, niż jest to oczekiwane przez nadawców wiadomości i odpowiadają błyskawicznie, tyle że bez namysłu. W każdym razie tu właśnie pojawia się problem – jeśli na etapie przejścia dojrzewania w dorosłość nie poradziliśmy sobie zbyt dobrze z wyimaginowaną publicznością i wciąż uprawiamy swoją osobistą bajkę, to – jak pisze Dr Whitbourne – zaczynamy być dezorganizatorami sprawczości uznając, że wszystko kręci się wokół nas i naszych opinii, a ludzie nie poradzą sobie bez naszych wytycznych i wskazówek. To stąd właśnie – szczególnie w trudnych czasach obserwujemy wysyp porad jak powinniśmy się zachowywać, w co wierzyć i jak działać. Porad udzielanych przez nosicieli syndromu głównego bohatera, którzy uważają, że wiedzą lepiej co mamy myśleć i w co się angażować. W rzeczywistości jednak, kiedy zaczynamy podążać za ich wskazówkami finalnie okazuje się że wyłącznie biegamy od jednej czerwonej lampki do drugiej coraz bardziej pozbawieni siły i energii by naprawdę skutecznie działać. Główni bohaterowie swoich własnych narracji i osobistych bajek widzą świat oczyma pierwszej osoby liczby pojedynczej i umyka im prosty fakt, że najskuteczniej w ciężkich czasach możemy sobie poradzić działając z perspektywy pierwszej osoby liczby mnogiej. Różnica jest pomiędzy konceptem „uważam, że tak powinniśmy zrobić co poddaję wam do przemyślenia” a konceptem „jeśli nie robisz tak jak ja, to robisz żle”. Tę różnicę widać również w naszych dzisiejszych aktywnościach na najbardziej podstawowym poziomie – na przykład w tym, że w telewizyjnych serwisach pokazujących pomoc dla uchodźców za plecami reportera nie musielibyśmy oglądać setek walających się plastikowych toreb z nazwożonymi artykułami pomocy, które zamiast spełnić swoją rolę skończą na wysypisku, grzebiąc wraz ze sobą pomocowy wysiłek tych, którzy rzucili się w pojedynkę do pierwszej migającej czerwonej lampki. Te różnice – jak uważnie popatrzeć wokół widać na każdym kroku. Istnieje cała masa niepotrzebnie marnowanej energii, która jest marnowana tylko dlatego, że ktoś widzi świat wyłącznie od środka i uznaje, że inni też tak przecież ten świat widzą. Oczywiście kiedy zapalają się czerwone alarmowe lampki najtrudniej jest powstrzymać odruch biegu i dać przewagę rozsądkowi nad szybkością, ale kiedy to zrobimy, to w efekcie można będzie zdziałać dużo więcej. Zmiana perspektywy z „co ja uważam, że powinniśmy zrobić” na „co my uważamy że powinniśmy zrobić” jest podstawą skutecznych działań w najtrudniejszych czasach. Bo nikt nie jest nigdy w pojedynkę tak mądry, jak mądrzy mogą być wszyscy, jeśli uda im się ze sobą wspólnie dogadać. A co najważniejsze ta zmiana perspektywy i odpuszczenie sobie pozostałości po czasie dojrzewania, czyli syndromu głównego bohatera nie jest koncepcją nową na trudne czasy. Podał nam ją jak na dłoni Victor Frankl, austriacki psychiatra, więzień obozów koncentracyjnych i autor bestsellerowej książki „Człowiek w poszukiwaniu sensu”. Frankl powiedział przecież, że „Pytanie nie może już brzmieć: „Czego mogę oczekiwać od życia?”. Teraz jedynym właściwym pytaniem jest „Czego życie oczekuje ode mnie?”. By na nie odpowiedzieć, trzeba dzisiaj przezwyciężyć syndrom głównego bohatera, bo odpowiedź wymaga przeniesienia ciężaru wartości z perspektywy własnej, na nie wyimaginowaną, ale rzeczywistą perspektywę społeczną. Nie da się wygrać bitwy, z armią samych dowódców. Nie da się skutecznie odnosić sukcesów w firmie, której załogę stanowią sami prezesi. Bo perspektywa głównego bohatera to również perspektywa „moje na wierzchu” i „ja wiem lepiej”. A to tak naprawdę perspektywa dyktatorów, których czas – miejmy nadzieję powoli się już kończy.