Ukryte ofiary wojny

Marnienie: narastający problem społeczny
24 lutego 2022
Syndrom głównego bohatera
10 marca 2022

Transkrypcja tekstu:

Każda wojna toczy się jednocześnie na dwóch polach bitwy. Pierwsze rozjeżdżają czołgi, ostrzeliwują żołnierze i bombardują samoloty znacząc ulice stemplami krwi. To pole bitwy zazwyczaj nie trwa długo. Kiedyś w końcu zostanie uprzątnięte, odbudowane, a posadzona nowa trawa zakryje koleiny po czołgach. Jest jednak drugie wojenne pole bitwy – to nasza głowa, w której efekty wojny są dużo trwalsze, dużo trudniejsze od usunięcia i o wiele większe niż nam się wydaje. Ich psychologiczne skutki wychodzą w badaniach nawet w drugim pokoleniu, czyli wśród osób, które wojnę znają wyłącznie z opowieści rodziców. Kiedy naparzanka przechodzi przez pierwsze pole bitwy, zazwyczaj nikt nie przejmuje się tym drugim, którego posprzątanie zostawia się psychologom, psychoterapeutom i innym people helperom na długie lata. Juliusz Słowacki, który jak wiemy od Gombrowicza „wielkim poetą był” w swojej poetyckiej tragedii Lilla Weneda zawarł strofę „Nie czas żałować róż gdy płoną lasy” i w moim przekonaniu dość znacznie się pomylił, bo wobec tego co się dzieje powinniśmy również pomyśleć o tych, którzy dzisiaj są najbardziej bezbronni i w których głowach wojna zbiera dużo krwawszee żniwo niż nam się wydaje. Zanim przejdziemy do badań pozwolę sobie użyć jednego przykładu, by pokazać gdzie jest problem, który przy oczywistej całej masie innych problemów zazwyczaj nam po prostu umyka.
Oto dziadek Rysiek, który słabo sobie radzi z imaginatywnym strachem, ale przecież trudno się dziwić, bo nikt nigdy go takiego radzenia sobie nie nauczył. Teraz Rycho jest już po sześdziesiątce i łyka fake newsy z netu jak przysłowiowy pelikan. Kiedy więc poszła w lud informacja o wojennym zagrożeniu podsycana fake’owymi panikami Rycho dorwał pordzewiały kanister i pognał na stację benzynową. Wrócił po kilku godzinach bez kanistra, bo zapomniał gdzie go zostawił, ale za to z wianuszkiem papieru toaletowego przewieszonym przez szyję. Wygląda prawie jak Rambo przygotowany na najcięższy bój i triumfująco oznajmia: „czego jak czego, ale srajtaśmy nam nie zabraknie”. Scenka taka sobie, wiem. Ani specjalnie śmieszna, ani edukacyjna. Ale to tylko pozór, bo działania Ryśka obserwuje wystraszona siedmioletnia wnuczka Róża. I to w jej głowie właśnie rozgrywa się okrutna bitwa tej wojny, w której niestety zachowania dziadka mają siłę wystrzału najcięższych armat. I to w efekcie tej bitwy i wielu innych, bo przecież Rysiek taki cyrk serwuje małej Róży każdego dnia, powstaje niewidzialna rana, która da o sobie znać wiele lat później.
Niestety wpływ wojennych traum oraz związanych z nimi emocji implementowanych przez dorosłych na psychikę dziecka nie jest przedmiotem bieżących badań, bo zazwyczaj w trakcie takich wydarzeń myślami jesteśmy zupełnie gdzie indziej. Jednak takie badania i owszem istnieją, tyle że wykonuje się je już po pewnym czasie, co powoduje, że możemy dość dobrze udokumentować skutki takiego wpływu, ale jednocześnie dość trudno precyzyjnie ustalić konkretne źródła, które dla późniejszych psychicznych ran są najbardziej destrukcyjne. Nie wiemy więc jakie konstrukty identyfikacyjne, jakie konkretne instrukcje warunkowe są właśnie programowane w systemie połączeń neuronalnych małej Róży obserwującej panikującego dziadka, możemy jednak z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że dorosła Róża będzie doświadczać już konkretnych problemów psychicznych związanych z irracjonalnym lękiem, pełną paletą objawów stresu pourazowego PTSD oraz depresją.
W latach dziewięćdziesiątych w cztery miesiące po zaledwie dwudniowej okupacji Kuwejtu przez iracką armię przebadano dzieci i młodzież w wieku od 8 do 21 roku życia pod kątem skalowania dziecięcego syndromu stresu pourazowego. Okazało się, że aż siedemdziesiąt procent badanych wykazywało objawy PTSD od umiarkowanego do silnego. Podobne badania przeprowadzono w grupie wiekowej od 10 do 16 lat w Libanie, gdzie okazało się – co czytamy w opracowaniu naukowców pod kierunkiem dr Siegela z Uniwersytetu Yeshiva w Nowym Jorku – że najwyższy wskaźnik objawów stresu pourazowego pojawiał się wśród tych dzieci, które były ofiarami lub świadkami przemocy, utraciły bliską osobę lub doświadczyły stresu związanego z brakiem kontroli nad sytuacją w okolicznościach przymusowej zmiany miejsca pobytu, porwania czy separacji od rodziców. Kolejne badania przyniosły jeszcze bardziej wstrząsające wyniki. Dr Krystine Batcho, profesor w Le Moyne College w Syracuse wskazuje na przykład badań przeprowadzonych w Palestynie gdzie okazało się że silne reakcje stresowe u dzieci (a tam przebadano grupę w wieku od 6 do 11 roku życia) pojawiały się w przypadkach dzieci rodziców o statusie uchodźcy i były ściśle skorelowane z lękiem doświadczanym przez rodziców. I w tym momencie właśnie się zorientowaliśmy, że przypadek dziadka Ryśka i obserwującej jego poczynania siedmioletniej Róży zaczyna nabierać tak naprawdę przerażającego wymiaru.
Syndrom posttraumatycznego stresu niestety nie zatrzyma się wyłącznie na dzieciach, które przekroczyły granicę w ucieczce przed wojną, które doświadczyły separacji od rodziców lub co najgorsze utraciły jednego z nich lub obu w działaniach wojennych, które musiały się zmierzyć z wyniszczającym uczuciem bezsilności i braku kontroli nad rzeczywistością, przenoszenia z miejsca miejsce i nieustannej niepewności jutra – zarówno pod względem bezpieczeństwa, jak i stabilności finansowej. PTSD zbierze również swoje masakryczne żniwo w kolejnym pokoleniu, czyli w przyszłych dzieciach dzisiejszych dzieci. Udowodniły to badania przeprowadzone na dzieciach osób ocalałych z Holocaustu przeprowadzone w czterdzieści lat po wojnie, w których uczestnikami badań były dorosłe już dzieci tych, którzy okrucieństw II Wojny Światowej doświadczyli sami będąc dziećmi. Okazało się, że aż 35% badanych cierpi na zaburzenia lękowe, 26 % doświadczyło w swym życiu poważnego epizodu depresyjnego, a u 14% zdiagnozowano objawy zespołu stresu pourazowego. A przypomnijmy to badania przeprowadzone na dorosłych, którzy sami nie mieli doświadczeń wojennych, a jedynie wychowali się w rodzinach, w których dorośli pamiętali wojnę z czasów własnego dzieciństwa. Te badania przyczyniły się do zwrócenia uwagi badaczy na zjawisko traum transgeneracyjnych, czyli takich, które są przekazywane następnemu pokoleniu. Naukowcy z Uniwersytetu Dalhousie w Nowej Szkocji w Kanadzie wykazali, że potomkowie uczniów „Indiańskich szkół rezydencyjnych”, w których w latach 80. XX wieku był prowadzony kanadyjski program rządowy mający na celu „wyeliminowanie problemu Indian” do dzisiaj borykają się z uczuciem wstydu i stygmatyzacji. Dużo częściej od innych zmagają się z zaburzeniami psychicznymi i dokonują prób samobójczych. Mechanizm transgeneracyjny obserwowany jest również w pokoleniu dzieci Afroamerykanów, którzy doświadczyli segregacji rasowej. W tym przypadku mamy do czynienia z zawyżonym poczuciem wyobcowania oraz dominującym postrzeganiem innych jako niebezpiecznych.
Kiedy płonie las nie myślimy o ochronie róż. A powinniśmy, bo dzisiejsze doświadczenia dzieci, którym jako dorośli zgotowaliśmy okrutny świat, będą się odbijały psychologiczną czkawką jeszcze wówczas, kiedy autorów obecnych wojen wymachujących szabelkami i rakietnicami już dawno nie będzie. Będą dorosłe Róże zmagające się z psychologicznym piętnem lęku, stresu i depresji. I oczywiście nie na wszystko mamy wpływ. Nie możemy za sprawą jakiejś magicznej różdżki sprawić by w jednej chwili świat zmądrzał i przestał zamieniać życie dzieci w piekło na ziemi. Możemy jednak nieco bardziej zastanowić się nad tym, w jaki sposób nasze zachowania, często kreowane przez celowo podsycane lęki, którym poddajemy się biegnąc w amoku po papier toaletowy czy na stację benzynową z kanistrem, programują bezbronne i jeszcze nie odporne na nasze szaleństwo umysły dzieci. Tych, których kiedyś zostawimy samych sobie. Kiedy patrzą jak nie radzimy sobie z naszymi emocjami, jak dajemy się wciągnąć w irracjonalne zachowania, jak z obłędem w oczach reagujemy na byle fake właśnie tworzą strategie obsługi własnych emocjonalnych systemów. Czerpią w tym procesie z jedynego dostępnego źródła, czyli interpretowania naszych nieadekwatnych emocjonalnych reakcji w obliczu nieadekwatnych bodźców. Mówiąc w skrócie – uczą się bać. Konstruują sieci połączeń neuronalnych do obsługi wielu kontekstów sytuacyjnych, w których dominującą emocją będzie lęk. Stały lęk, uczucie niepokoju wpisane w system obsługi życia na wiele lat. Czy na pewno tego chcemy? Bo tak naprawdę, kolego Słowacki, róż również szkoda gdy płonie las.
Pozdrawiam