Marnienie: narastający problem społeczny

Autoterapia
21 lutego 2022
Ukryte ofiary wojny
2 marca 2022

Transkrypcja tekstu

„Ona była kiedyś taka kwitnąca, pełna energii i witalności, a teraz dosłownie marnieje w oczach.” „On miał taki zapał, że zarażał entuzjazmem wszystkich dookoła, a teraz aż żal patrzeć jak zmarniał”. „Kiedyś potrafiłem się cieszyć życiem, a teraz dni mi się wloką bez celu, jeden po drugim, coraz bardziej puste i zamglone”. Kiedy powyższe zdania usłyszelibyśmy – biorąc pod uwagę nie naszą indywidualną perspektywę, ale społeczne kontinuum czasu – dwadzieścia, czy trzydzieści lat temu, to w pierwszym skojarzeniu uznalibyśmy że dotyczą ludzi starszych. Kogoś, kto utracił energię życia doświadczając zmian funkcjonowania organizmu związanych z wiekiem, podatnością na choroby, czy zmniejszeniem się poziomu dotychczasowej fizycznej sprawności. Kiedy jednak słyszymy je dzisiaj, ich wiekowa przynależność zdaje się być zupełnie inna: nie bylibyśmy raczej zdziwieni gdyby dotyczyły trzydziestoparolatków, a nawet dwudziestolatków. A to oznacza, że rozpiętość osi, na której jednym krańcu znajduje się styl aktywności, który możemy określić terminem rozkwit, a na drugim więdnięcie czy marnienie zmienił swoją operatywną macierz – z każdym rokiem coraz bardziej oddzielając się od osi czasu życia. Mówiąc inaczej: jesteśmy świadkami sporej społecznej zmiany, w której termin „marnienie”, będący opozycją efektu rozkwitania, staje się coraz częstszym udziałem młodych ludzi i wydaje się nie mieć zbyt wiele już wspólnego z upływającym czasem życia. Co więcej – dzisiaj „marnienie” staje się zjawiskiem na tyle powszechnym i obecnym w naszym życiu, że zaczyna przykuwać uwagę już nie tylko pojedynczych naukowych zapaleńców, ale również ważnych, kształtujących opinię publiczną światowych mediów.
Terminu „marnienie” po raz pierwszy użył socjolog Corey Keyes, profesor Uniwersytetu Emory’ego w Atlancie, który zwrócił uwagę na często pomijany aspekt 12% uczestników badań Midlife z 1995 roku, którzy zadeklarowali opozycyjne doświadczenia w stosunku do osób spełniających kryteria rozkwitu, plasujące je poniżej tzw. grupy umiarkowanej psychicznie i jednocześnie powyższej grupy deklarującej doświadczanie epizodów depresji. Keyes zauważył, że te 12% badanych, z jednej strony nie kwalifikuje się na przykład do pomocy psychologicznej, bo de facto nie doświadczają oni konkretnego psychicznego problemu, więc z punktu widzenia psychologicznych testów nie są osobami, które można by uznać, za cierpiące na jakieś zaburzenia. Jednak z drugiej strony grupa ta nie mieści się w średniej psychicznego zdrowia, znajdując się niejako pomiędzy osobami uznawanymi za funkcjonujące normalnie, a tymi klasyfikowanymi jako chore. Okazało się, że do badań Keyesa z roku 2002, grupą tą generalnie nikt się nie interesował. A przecież 12% – nawet jeśli przyjmiemy, że 3000 uczestników badań Midlife to zbyt mała reprezentacja do wyciągania bezdyskusyjnych społecznych wniosków – to i tak ogromna część populacji – to w końcu co ósmy dorosły obywatel. Badania Keyesa z 2002 roku potwierdziły wcześniejsze dane – mamy oto w społeczeństwie ludzi, których Keyes w opozycji do rozkwitu określił jako doświadczających marnienia. Wykazał również, że w przypadku osób dorosłych to właśnie w tej grupie pojawia się największe prawdopodobieństwo późniejszej depresji, notowane są największe spadki produktywności oraz najsilniejsze przesłanki do późniejszych chorób sercowo naczyniowych. Również w tej grupie notuje się najczęstszą nieuzasadnioną medycznie konsumpcję leków. Okazało się, że efekt marnienia pojawia się również wśród bardzo młodych ludzi – uczniów i studentów i ma bezpośredni wpływ na obniżenie wyników w nauce, pojawianie się myśli samobójczych, prokrastynację, problemy z zachowaniem oraz zanik inicjatyw osobistego rozwoju.
Czym zatem jest owo marnienie? Najprościej było by powiedzieć, że to – jak wskazuje Keyes – przeciwieństwo rozkwitu, ale mamy oto jego nową definicję, bo w prawie dwadzieścia lat po jego badaniach ten termin powrócił na firmament publiczny za sprawą słynnego artykułu niemniej słynnego psychologa Adama Granta, profesora Uniwersytetu Pensylwanii i autora kilku bestsellerowych książek, który na łamach magazynu New York Times napisał poruszający artykuł o zmieniającej się w czasach pandemii, lockdownów i zaburzeń dotychczasowych relacji społecznych – naszej kondycji psychicznej. W swoim artykule Grant wskazuje, że dominującą emocją w 2021 roku – i to w skali świata – jest właśnie marnienie. W jego opinii marnienie nie jest wypaleniem, bo to nie jest tak, że nie czujemy w ogóle żadnej energii. Nie jest też stanem depresyjnym, bo nie doświadczamy w nim poczucia beznadzieji. A czym jest? Tu zacytujmy Granta: „Po prostu czujesz się trochę bez radości i bez celu. Pojawia się poczucie stagnacji i pustki. Czujesz się tak, jakbyś plątał się przez swoje dni, patrząc na swoje życie przez zamgloną szybę”.
Kiedy sięgniemy do słownika odkryjemy, że słowo „marnienie” ma kilkadziesiąt synonimów. Pojawiają się tam „więdnięcie”, „mizernienie”, „nędznienie”, „gaśnięcie” czy „obumieranie”. Jest to więc rodzaj procesu, w którym stopniowo ale konsekwentnie tracona jest radość z życia, pasja, ciekawość rzeczy nowych i zainteresowanie podejmowaniem choćby najmniejszych wyzwań. Kolejna badaczka – psycholog Neuhaus wskazuje że marnienie trudno zdefiniować za pomocą wyłącznie zachowań – trzeba sięgnąć tutaj przede wszystkim do emocji. To jej zdaniem rodzaj poczucia odrętwienia i rezygnacji z poszukiwania doświadczania czegoś pozytywnego, brak motywacji do czegokolwiek i odczucie, że nic już nie sprawia nam radości – ani rzeczy wielkie, ani też małe. Poczucie obojętności i odłączenia – dokładnie tak, jak u Granta – przeżywanie życia zza zamglonej szyby. I co najważniejsze – pojawienie się marnienia – które obecnie uznaje się za wyższe, chociaż dokładnie nie przebadane zjawisko niż to z badań Midlife wykryte wówczas na poziomie 12% populacji – jest kuriozalnym przykładem tego, na co świat interwencji medycznych nie jest przygotowany. To zawieszenie pomiędzy chorobą a zdrowiem. Stan, który nie klasyfikuje się jako choroba, ale jednocześnie z psychicznym dobrostanem, równowagą i neutralnością ma niewiele wspólnego. To jak egzystencja w zamiecionej pod dywan przerwie, której nikt nie bada, która nikogo nie zajmuje i co do której współczesna nauka nie wykształciła nawet odpowiednich terminów, czy definicji. To szara strefa, o której wszyscy wiedzą, ale nie chcą mówić. A formuła „ja widziałem ale nie chciałem nic mówić” sprawdza się wyłącznie w kabarecie, bo w życiu jakoś w zadziwiający sposób przestaje być śmieszna.
Obserwowalny przyrost marnienia i zmiana operatywnej macierzy, o której wspominałem na początku z osi czasu życia na ogólną oś społecznego funkcjonowania próbuje się dzisiaj tłumaczyć na kilka sposobów. Jeden już znamy – to wniosek wysnuty przez Adama Granta, w którym marnienie jest efektem lockdownów, utrudnień w przemieszczaniu się, wygaszenia relacji społecznych, zacieśnieniu życiowej bańki do mikrośrodowisk itd. Innym wytłumaczeniem jest postępujące zjawisko głodu społecznego, który w socjologii nazywamy deprywacją relatywną i które związane jest z doświadczeniem poczucia rozbieżności pomiędzy obecnym, a oczekiwanym poziomem życia. Wyróżniamy tu trzy typy deprywacji: aspiracyjny, w którym orientujemy się, że nasz pożądany poziom życia rośnie, a faktyczny się nie zmienia, Kryzysowy, w którym pożądany poziom życia się nie zmienia, ale za to faktyczny się obniża oraz progresywny, w którym pożądany poziom życia rośnie, a faktyczny spada. We wszystkich trzech typach deprawacji relatywnej obserwujemy postępujące z czasem pogorszenie stanu psychicznego oraz efekt wycofania, rezygnacji i słabnącej motywacji, co jest tożsame ze wskazywanym przez Keyesa i Granta marnieniem. Kolejnym wytłumaczeniem może być efekt społecznej reakcji na presję szczęścia obserwowanej głównie w krajach wysokorozwiniętych i potwierdzonej potężnymi badaniami przeprowadzonymi w 40 krajach świata przez połączony zespół badaczy z wielu ośrodków naukowych. Okazało się, że im wyższy stopień społecznej presji szczęścia – czyli promocji idei, w myśl której nie możemy być smutni, ale wyłącznie szczęśliwi – tym o ironio, w danym społeczeństwie pojawia się więcej ludzi na codzień smutnych i mniej na codzień roześmianych. To zresztą paradoks, który wśród badaczy inteligencji emocjonalnej jest dyskutowany od lat – im bardziej się starasz kogoś na siłę uszczęśliwić i im bardziej cię drażni i przeszkadza czyjś smutek, tym w większym stopniu twoje działania prewencyjne przyniosą skutek odwrotny do oczekiwanego. Bo nikt nie przestał być smutny tylko dlatego, że mu się powie, żeby smutny nie był i nikt nie dostąpił szczęścia ponieważ zobaczył na reklamowym billboardzie hasło promujące szczęście.
Pewnie każde z powyższych wytłumaczeń ma w sobie jakiś element uzasadniający przyspieszający efekt marnienia doświadczany również przez coraz to młodszych ludzi. Jednak o ile jesteśmy być może w stanie wskazać przyczynę tego efektu, to już sposób na jego pokonanie wciąż pozostaje poza zasięgiem naukowej wiedzy. Wspomniana wcześniej dr Neuhaus mówi nawet, że odpowiedź na pytanie o to, jak przejść od marnienia do rozkwitu, jest warta co najmniej milion dolarów i jak dotąd nikt nie potrafi znaleźć na to właściwego sposobu. Jedyna – moim zdaniem iskierka nadzieji znajduje się w wynikach wielu różnych badań dotyczących szczęścia, bo przecież marnienie jest jego kontrdefinicją. Okazuje się, że jedną ze wspólnych cech ludzi deklarujących życiowe szczęście w najprzeróżniejszych badaniach poczynionych w najprzeróżniejszych krajach i społecznych obszarach jest jakiś rodzaj własnej, indywidualnej pasji, której uprawianie zapewnia odskocznię od codzienności i to niezależnie od tego co jest tą pasją. Czy uprawianie balkonowego ogródka, kolekcjonowanie żółtych kaczuszek do wanny, czy jak w moim przypadku motocyklizm, czyli terapia wiatrem. Ważne by w naszym życiu pojawiło się coś niekoniecznie wielkiego i wymagającego znacznego nakładu środków, co po prostu sprawi nam radość i czym się będziemy jarać, nawet kiedy nasi znajomi z politowaniem będą się pukać w czoło. Nie wiem, czy to właściwa profilaktyka przeciwmarnieniowa, ale nie pamiętam, bym wśród osób z nawet najmniejszą pasją spotkał kiedyś kogoś doświadczające marnienia i jednocześnie wśród tych, którzy oglądają swoje życie przez zamgloną szybę spotkał kogoś oddającego się jakiejkolwiek pasji. Co pozostawiam do indywidualnego przemyślenia.
Pozdrawiam