Toksyczna produktywność

Pułapka potrójnych negatywnych pętli
21 października 2021
Narcystyczne strategie kontekstowe
3 listopada 2021

Transkrypcja tekstu:

Ostatnio przez internety przetoczyła się fala dyskusji sprowokowana wypowiedzią pewnego znanego jegomościa o tym, że młodzi ludzie nie osiągają sukcesu, bo nie są gotowi żeby pracować szesnaście godzin na dobę. Oczywiście poruszeni komentatorzy złośliwie zauważyli, że to myślenie rodem z wczesnych lat dziewięćdziesiątych, gdzie sukces rozpoczynał się od sprzedaży szemranego spirytusu z bagażnika Żuka na targowisku i trzeba do tego było ubrać turecki sweter w pepitkę i marmurkowe jeansy. A wszystkie te trzy atrybuty – szemrany spirytus, sweter i marmurki raczej nie są przedmiotem westchnień dzisiejszych dwudziestoparolatków. Zostawmy jednak przepychanki komentujących na boku i zastanówmy się przez chwilę nad codzienną pracą od szóstej rano do dwudziestej drugiej, bo to dokładnie szesnaście godzin. Biorąc jednak sprawę na tzw chłopski rozum zdaje się że instynktownie czujemy, że ilość pracy raczej nie przekłada się na sukces, ale bardziej jej jakość, zasadność i efektywność. Ale na szczęście nie musimy ufać wyłącznie instynktowi, bo istnieje nawet specjalistyczna psychologiczna nazwa na takie i pokrewne zjawiska. To toksyczna produktywność, o której dyskusja rozpoczęła się za oceanem, kiedy to w pandemicznej rzeczywistości ludzie pracujący w domach zaczęli na pracę poświęcać również weekendy zaburzając tym samym zaoceaniczną psychologicznie świętą zasadę czterdziestu ośmiu godzin. Czasu, który ma nie tylko i wyłącznie służyć regeneracji fizycznej, ale przede wszystkim resetować od pracy nasz psychiczny system. Toksyczna produktywność zaś jest terminem, który wywodzi się od uznawanej za delikatnie mówiąc niezdrową, skrajną obsesję na punkcie bycia produktywnym, która z jednej strony nigdy nie ma końca, a z drugiej strony nigdy nie osiąga satysfakcjonującego pułapu dla owładniętego nią delikwenta. To rodząj silnego mechanizmu mającego zredukować emocjonalne napięcie wynikające z przekonania, że nie da się osiągnąć wartości, jeśli nie jest to okraszone odpowiednią ilością czasu włożonego w wykonywanie pracy mającej tę wartość zapewnić. To dość podobny mechanizm do tego, który omawiałem w mini-wykładzie 161 o mitologii trudu. Tam jednak chodziło o zjawisko oceny wartości efektów pracy wyłącznie na podstawie poziomu włożonego w tę pracę wysiłku. Tutaj mamy do czynienia z psychozą produktywności w ramach której, sami siebie atakujemy przekonaniem o tym, że musimy być produktywni, którą to cechę mierzymy wyłącznie czasem trwania naszej pracy a nie jej efektami, bo efekty – niezależnie od tego ile czasu na pracę byśmy nie poświęcili, nigdy nie są przez nas uznawane za wystarczające. To zjawisko często obrazowane jest tzw. spektrum produktywności czyli taką skalą, na której jednym krańcu znajduje się podpanięcie w taki stan, w którym na niczym nie potrafimy się skupić, więc ciągle przeskakujemy z jednej czynności na inną, co powoduje, że żadnej z wykonywanych czynności nie wykonujemy prawidłowo i żadnej też nie jesteśmy w stanie dokończyć. Na drugim końcu skali znajduje się stan, w którym praca pochłania nas tak bardzo, że nie mamy czasu na nic innego, nie robimy sobie żadnych przerw, a czynności które wykonujemy przybierają kompulsywny charakter i oczywiście nigdy nie uznajemy, że osiągnęliśmy jakikolwiek finał prac, bo przez cały czas sądzimy, że nie zrobiliśmy wystarczająco dużo. Ten właśnie drugi koniec skali wskazuje pojawienie się psychicznego zjawiska toksycznej produktywności. Niektóre źródła – w tym na przykład autorzy artykułu w The Quint – podają wskazówki, za pomocą których możemy rozpoznać pojawienie się w tego stanu. Pierwszą oznaką jest więc konstatacja, że na pracę poświęcamy na tyle dużo czasu, że zaczyna to szkodzić nie tylko naszym relacjom, ale też naszemu zdrowiu. To na przykład sytuacja, w której zaczynamy ignorować własne podstawowe potrzeby, jak potrzeba regularnych posiłków czy snu, a w kontekście relacji sytuacja, w której na przykład w ogóle przez jakiś czas nie widujemy członków najbliższej rodziny, bo kiedy wychodzimy do pracy to jeszcze śpią, a kiedy z niej wracamy już śpią. Drugą oznaką jest poddawanie się nierealistycznym oczekiwaniom, czyli sytuacja, w której zaczynamy uznawać, że naszym obowiązkiem jest dokładnie tak samo wysoka sprawczości każdego dnia i w każdej sytuacji, niezależnie od na przykład jakichkolwiek czynników zewnętrznych – pogodowych, biometycznych, pory dnia, czy nocy lub wpływu stresorów środowiskowych. Tutaj moglibyśmy użyć prostego przykładu – oto nie przerywasz swojej pracy niezależnie od tego, czy pada ci na głowę śnieg, nadchodzi tajfun, czy też cała reszta pracowniczego zespołu gremialnie wybiera się na piwo. Co więcej, w tym drugim wskaźniku istotne jest, że niezależnie od tego jak zmieniają się warunki zewnętrzne oczekujemy od siebie nie tylko i wyłącznie tej samej wysokiej efektywności, ale również zakładamy, że musimy wykonywać naszą pracę tak samo szybko, bezbłędnie i sprawnie. A to jak oczekiwać, że przykręcanie śrubki powinno nam zająć tyle samo czasu kiedy robimy to w specjalistycznym warsztacie, co w sytuacji kiedy stoimy pod wodospadem, a na głowę leją się nam hektolitry bardzo zimnej wody. Trzecim wskaźnikiem jest poczucie niepokoju, które towarzyszy nam podczas wykonywania pracy i które dotyczy konieczności wykonania najmniejszego odstępstwa od wykonywanych czynności. Na przykład potrzeba skorzystania z toalety wiąże się z poczuciem winy, że robiąc sobie przerwę stajemy się mniej produktywni, niż moglibyśmy być, gdyby nie ten złośliwy pęcherz. Co więcej wraz z tym poczuciem winy pojawia się w systemie świadomość spadku poczucia własnej wartości, bo oto nasz profesjonalizm przecież przegrał walkę z czymś tak prymitywnym, jak fizjologiczna potrzeba, Uznajemy się wtedy za słabych, a tym samym mniej wartościowych. Kolejna wskazówka pojawia się wówczas, kiedy zaczynamy przypisywać wartość nie do osiągniętych efektów pracy, ale do samego czasu jej trwania uznając, że jesteśmy tym wartościowości im więcej czasu poświęcamy na pracę w naszym życiu. Im więcej zaś godzin spędziliśmy na pracy tym większego poklasku od samych siebie za to oczekujemy i jednocześnie te powody dla auto poklasku musimy stale zwiększać, bo ileż można klaskać za byle dwanaście godzin, już po raz czwarty w tym tygodniu. Więc żeby znowu znaleźć powód do samozadowolenia trzeba zwiększyć liczbę do trzynastu godzin, by za jakiś czas znowu ją zwiększać.