Transkrypcja tekstu:
Kilka przykładów na początek. Oto scena u szewca. Upierdliwy klient wścieka się, że to nie jego but, kiedy szewc kładzie na ladzie naprawiony trzewik. „Tu jest wyraźnie napisane – klient wymachuje świstkiem papieru – że do naprawy oddałem buty, a więc parę, czyli dwa. A pan mi bezczelnie wciska jeden”. „Ale nie nam drugiego, to kolega naprawiał i odłożył ten jeden” „Co mnie to obchodzi – klient już wrzeszczy – że macie tu taki burdel. Ja chcę drugi but!” Po czym klient wskazuje na osobę czekającą w kolejce tuż za nim „I przez to ludzie w kolejce się niecierpliwią i złoszczą”. „Ja się nie złoszczę – odpowiada Stefan, bo to akurat jemu się zdarzyło być tym oczekującym na swoją kolej klientem – a pan jesteś patafian i krzykacz. Jest dziewiąta rano a mi i szewcowi już się nic nie chce, jak pan tak drzesz japę”. W obliczu braku Stefanowego wsparcia klient traci cały swój rezon i szybko się okazuje, że jednak do naprawy oddano jeden but, a nie dwa i to szewc miał rację a nie nasz kolejkowy nerwus. Stefan wyszedł bez szwanku, bo jego spore gabaryty, w tym brzuch mogący zawstydzić niejedną piłkę lekarską i przylepiony do facjaty spokój w obliczu nieuchronnego, uświadomiły nerwowemu klientowi, że raczej nie ma co fikać. I tu akurat niczego nie zmyśliłem, bo byłem świadkiem tej sceny. Ale przyjrzyjmy się innemu przykładowi – oto kłócący się rodzice. O co? Jak zwykle o pierdoły, ale tym razem żona szarpie za rękaw dziecko i woła, no powiedz ojcu „kto ma rację”. Oto szef w pracy nie jest zadowolony z jednego z nowych pracowników. Woła więc do siebie Edka, który pracuje w tej firmie od samego początku i mówi: „Ty weź powiedz temu nowemu, że jak tak dalej będzie się wolno ruszał, to długo tu miejsca nie zagrzeje, bo jak ja mu powiem, to wiesz, mogą mi puścić nerwy”. Oto tym razem ojciec widząc, jak syn wybił piłką szybę w oknie szarpie go za rękaw i wykrzykuje „Jak matka to zobaczy to ci nogi z… to znaczy, że cię zabije”. Takich przykładów możemy mnożyć, bo doświadczyliśmy ich w życiu steki, jak nie tysiące razy. Zjawisko to nazywa się triangulacją i kiedy damy się mu wciągnąć zawsze na tym przegrywamy. Na arenie terminów psychologicznych po raz zdaje się pierwszy pojawiło się za sprawą amerykańskiego psychiatry profesora Murraya Bowena z Uniwersytetu w Georgtown, który pracował nad tzw. Teorią rodziny analizując m. in. systemy rodzinnej komunikacji. Bowen zauważył, że w sytuacjach konfliktowych w rodzinie jako formy zastępczej komunikacji bezpośredniej często używa się osoby trzeciej i dzieje się tak w sytuacjach, w których strona sięgająca po wsparcie osoby trzeciej nie czuje się pewna swojej pozycji, a co za tym idzie siły i wiarygodności swoich argumentów lub uznaje, że jakiś rodzaj komunikatu przekracza jej możliwości samodzielnej emocjonalnej obsługi. Bowen w przykładach swojej teorii najczęściej wskazuje trojkąt złoży z dwójki rodziców i dziecka, w którym dziecko jest triangulowane, czyli stawiane po którejś ze stron rodzinnego konfliktu, bo jest najsłabszym ogniwem relacji rodzinnej pod względem samostanowienia. A więc mówiąc wprost: istnieje niskie prawdopodobieństwo że dziecko się zbuntuje i odmówi uczestnictwa w tym procederze. Do tego samo jest przytłoczone konfliktem rodziców i często daje się podejść w nadziei, że taki zabieg rozwiąże, czy też osłabi konflikt. Twórca teorii rodziny wskazuje na dwa rodzaje triangulacji – dobrą i złą. Ta pierwsza ma miejsce wówczas, kiedy włączenie do konfliktu osoby trzeciej rzeczywiście go łagodzi i przynosi pozytywne efekty. Jednak najczęściej mamy do czynienia z tą drugą, złą triangulacją, w której efekcie konflikt jedynie eskaluje przybierając na sile a sama osoba triangulowana staje się również ofiarą tego konfliktu. Oliwy do ognia tej patowej konfliktowej sytuacji dolał kolejny badacz – amerykański psychoterapeuta Jay Haley formułując w 1977 roku podstawy terapii strategicznej rodzin, w której opisał tzw. zasadę przewrotnego trójkąta, w którym „dwie osoby znajdujące się na różnych poziomach hierarchicznych lub pokoleniowych tworzą koalicję przeciwko osobie trzeciej. To np. „tajny sojusz między rodzicem a dzieckiem, które łączą się, aby podważyć władzę i autorytet drugiego rodzica”. Te zaś tajne sojusze pomiędzy dwiema osobami wymierzone w status lub rację osoby trzeciej są również efektem mechanizmu triangulacji, bo żeby stworzyć tajny sojusz w osobą B przeciwko osobie A, najpierw trzeba osobę B wciągnąć do konfliktu i ustawić po swojej stronie. Ale co najistotniejsze i na co zwraca uwagę dr Guha z Melbourne, psycholog kliniczny specjalizujący się w pracy z ofiarami traumy – triangulacja jest powszechną dynamiką relacji, pojawiającą się nie tylko i wyłącznie w relacjach rodzinnych, ale we wszystkich pozostałych – rownież zawodowych, czy przyjacielskich. Powodami, dla których ludzie tak często wykorzystują triangulację, czyli wciągają w swoje konflikty osoby trzecie są np próby zmobilizowania emocji przeciwko jakiejś osobie, by utrzymywać kontrolę nad konfliktem w środowisku, w którym taka kontrola nie jest pewna i oczywista. Lub poszukiwanie poparcia w obronie słuszności swoich poglądów, szczególnie w sytuacji, w której pojawia się przeczucie, że te poglądy będzie można obalić, podważyć lub mogą zostać zakwestionowane przez inną osobę, ponieważ sam wyznający te poglądy nie dysponuje dostateczną wiarą w to co głosi i o co walczy. Albo też sytuacja, w której dana strona konfliktu wie że przegrywa i łapie się wszelkich możliwych sposób na to, by utrzymać traconą pozycję, nawet kiedy dzieje się to w brew logice czy jest sprzeczne z interesem środowiska lub grupy. Triangulacja więc często jest rodzajem koła ratunkowego, którego poszukuje ktoś udający że umie pływać, podczas gdy w rzeczywistości coraz silniej zdaje sobie sprawę z tego, że tak naprawdę tonie. I to właśnie może być dla nas niezwykle cenną wskazówką naprowadzającą na trop rzeczywistych skutków triangulacji dla osoby, która została wciągnięta w konflikt. Żeby wyjaśnić ten mechanizm wróćmy do kolejki u szewca – rozjuszonego klienta i Stefana tym razem w roli oazy nieporuszonego spokoju. Oto widzimy, że klient wścieka się nie dlatego, że otrzymał jeden naprawiony but a na kartce z zamówieniem widnieje liczba mnoga, ale dlatego, że nie pamięta i nierozpoznaje czy naprawiony but jest rzeczywiście jego. Swój problem więc w celu obniżenia emocjonalnego napięcia, z którym sobie nie radzi zamienia w konflikt z szewcem, żeby to na jego barki przerzucić odpowiedzialność za swój własny problem. Kiedy jednak okazuje się, że taki zabieg nie jest wystarczający by się własnego emocjonalnego napięcia pozbyć, bo szewc dwoi się i troi, a problem pod tytułem „czy to na pewno jest mój but i czy na pewno oddałem jeden a nie dwa” nie zostaje rozwiązany, wówczas klient stara się wciągnąć do konfliktu Stefana oczekującego w kolejce tuż za nim. Kiedy argumentuje że ludzie w kolejce się niecierpliwią i wskazuje na Stefana, jednocześnie implikuje Stefanowi emocje (dokładnie zniecierpliwienie), które mają go umiejscowić w konflikcie z szewcem po stronie nerwowego klienta. Załóżmy teraz przez chwilę, że Stefan połknął by haczyk i powiedział coś w stylu: „No właśnie, panie szewc weź się pan ogarnij, bo ja nie mam całego dnia”, to tym samym klient otrzymał by wzmocnienie w konflikcie z szewcem i mógłby na niego dużo bezkarniej i dużo głośniej krzyczeć. Jednak zastanówmy się co by się stało dalej, czyli w sytuacji, w której finalnie okazało się, że to klient zawinił, bo nie pamięta jaki but przyniósł do naprawy, i czy przyniósł jeden czy dwa. A zatem to on jest też winowajcą przedłużającego się czekania i rosnącej kolejki a nie wyłącznie szewc. Co wówczas musiałby zrobić Stefan? No jakoś wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji, co nie jest łatwe, bo przecież stając w konflikcie z szewcem po stronie klienta niejako przyjął na siebie odpowiedzialność za to, że racja jest właśnie po stronie klienta a nie szewca. To zaś zepsuło by Stefanowi dzień dużo bardziej niż jedynie dodatkowe kilka minut stania w kolejce. Na szczęście tak się nie stało, bo Stefan nie dał się wciągnąć w triangulację klienta i wziął w konflikcie stronę szewca, czyli zachował się dokładnie odwrotnie niż tego oczekiwał wkurzony klient. I tutaj oddajmy hołd Stefanowej czujności społecznej i przeprośmy go za wyśmiewanie brzucha. Bo z tym brzuchem to mocno przesadziłem. Po prostu Grażyna akurat wyjechała na delegację, więc dzisiaj na śniadanie Stefan zjadł kilogram kokosanek i popił litrem kwaśnego mleka, więc go nieco wydęło.
Kiedy dajemy się wciągać w triangulację ma to często dla nas dosyć negatywne konsekwencje, co najlepiej wskazują prace zarówno Bowena, jak i Haleya – tyle że ich opracowaniach ofiarami rodzinnej triangulacji są dzieci i traumy, które w ten sposób są im wdrukowywane przez rodziców. Triangulowane dziecko w swej naiwności daje się popuścić i staje po jednej ze stron i kiedy po raz kolejny zostanie nadwyrężone jego zaufanie, na przykład pod postacią przyjęcia odpowiedzialności za coś, co później okazywało się niesłuszne i nieprawdziwe, ale pociągało długotrwałe negatywne emocjonalne skutki, powoli zaczyna się wycofywać i zamykać we własnym świecie tracąc zaufanie do każdego z rodziców. Bo triangulacja najbardziej rani tego, kogo do niej wciągamy. Tak samo dzieje się w triangulacjach pojawiających się w pozostałych relacjach – zazwyczaj za zaangażowanie po jakiejś ze stron prędzej czy później będziemy musieli zapłacić cenę, czy odbyć karę, na którą nie do końca zasługujemy, bo jedyną naszą winą jest często chęć udzielenia wparcia by zażegnać konflikt i jednocześnie swoim wsparciem przynosząc skutek odwrotny do zamierzonego.
Jak zatem się bronić przed triangulacją? Korzystając z wiedzy o jej zasadach. Po prostu ilekroć staniesz w obliczu sytuacji, w której ktoś usiłuje się tobą posłużyć w konflikcie przeciwko komuś innemu zanim zdecydujesz się na udział w tej relacyjnej szopce najpierw zastanów się dlaczego ta osoba to robi? Dlaczego chce się tobą posłużyć? Jakiego wsparcia ma jej udzielić w danym konflikcie twoja obecność i wzięcie jej strony? Czy aby na pewno ktoś, kto jest pewien swojej racji, swoich argumentów i wiary w słuszność swojej sprawy musi łapać za koło ratunkowe? Czy czasem nie jest tak, że sam akt usiłowania wciągnięcia ciebie w jego konflikt nie odsłania jakiegoś rodzaju ułomności jego stanowiska w tym konflikcie? Już same te wątpliwości, które sami sobie wypowiemy w głowie w obliczu próby triangulacji mogą nas przed nią obronić i zaoszczędzić sporego emocjonalnego dyskomfortu w przyszłości. Wtedy po prostu łatwiej jest odmówić udziały w grze. I nie trzeba – jak nieustraszony kolejkowy Stefan reagować w takiej sytuacji stając dokładnie po drugiej stronie konfliktu, niż ta, która usiłuje nas do konfliktu dokoptować. Wystarczy jedno małe magiczne zaklęcie: „wiesz, czuję się bardzo niekomfortowo będąc świadkiem waszego konfliktu, to sprawa między wami i najlepiej będzie jak sami ją rozstrzygnięcie bez mojego udziału”
Pozdrawiam