Transkrypcja tekstu:
Wyobraźmy sobie pewną odległą planetę, na której bliżej nam nieznani kosmici przeprowadzają od wielu stuleci społeczny eksperyment polegający na promowaniu określonych społecznych cech w danych środowiskach. Eksperyment jest tam tak powszechny, że już nawet nie nazywa się go eksperymentem ale po prostu społeczną rzeczywistością. Zajrzyjmy dla przykładu do pewnej wyższej uczelni, w której główny zarządzający w od lat dobiera zespół współpracowników w taki sposób, by dominowały w nich takie cechy jak uległość, w miarę giętki kręgosłup, brak oporów przed stawianiem korzyści własnej nad zasadami moralnymi czy budowaniem relacji w zespole i w końcu cecha najważniejsza czyli poziom intelektu niższy od pryncypała, by sam głównodowodzący nie musiał czuć intelektualnego zagrożenia ze strony swoich podwładnych. Ta strategia zaś oznacza, że jeśli w zespole pojawia się osobnik odbiegający od powyższego wyznacznika cech, to po prostu nie jest awansowany, otrzymuje najniższe uposażenie i najmniej istotne zadania do wykonania. Dzięki czemu sam wkrótce się orientuje, że nie ma tu czego szukać i zwalnia etat, by zajął go ktoś posiadający promowane przez szefa cechy. Nie trzeba nawet wielu lat, by zespół pracowników nie tylko działał ściśle pod dyktando zarządzającego, ale jeszcze był naprawdę uradowany tym, że może w takim procederze uczestniczyć. A dzieje się tak dlatego, że główną ideą tego społecznego eksperymentu jest uzyskanie takiego wzorca, w którym wymienione wcześniej cechy stają się obowiązującą normą. Nikt więc nie widzi problemu w tym, że wszyscy skrupulatnie wykonują polecenia szefa – nawet te najgłupsze, czy w tym, że kiedy przychodzi czas końca kadencji zarządu uczelni wszyscy pracownicy jednomyślnie głosują na tego samego szefa co zawsze. Kosmiczni antropolodzy – a pamiętajmy, że wciąż jesteśmy na zupełnie przeze mnie zmyślonej obcej planecie pełnej zielonych stworków – zauważyli, że z czasem w społeczeństwie zaczęły się pojawiać również zmiany cech fizycznych, bo przecież eksperyment nie jest wyłącznie prowadzony na jednej uczelni, ale we wszyskich możliwych instytucjach, firmach, czy jakichkolwiek zbiorowiskach – grupach mikro i makro społecznych. Te zmiany cech fizycznych to na przykład to, że kosmici zaczęli inaczej się poruszać i przybierać inne pozycje sylwetki – takie, w których łatwiej się komuś ukłonić, schylić głowę, czy w pochylonej pozycji przyjąć na siebie wyrazy niezadowolenia swoich szefów, a dodajmy że są opierniczani często i gęsto. Kiedy się chodzi wiecznie z pochyloną głową to nie trzeba jej pochylać, kiedy ktoś na nas krzyczy, więc jest to dość wygodna i co najważniejsze pragmatyczna pozycja, bo jej stosowanie powoduje, że zmniejsza się prawdopodobieństwo, iż wysoko uniesioną głową wydzierającego się na nas szefa jeszcze bardziej się urazi, czy rozwścieczy. Żyje się łatwiej, a ci z najniżej opuszczoną głową mogą się cieszyć najwyższymi nagrodami pod postacią lepszych pensji, stanowisk czy wyższych i nie najskrupulatniej rozliczanych delegacji. Wydawało by się, że taki eksperyment w końcu doprowadzi do społecznego rozwarstwienia na wąską grupkę zarządzajacych i olbrzymią grupę wiernych poddanych. Jednak społeczny wzorzec pożądanych cech powoduje, że fizyczny efekt pochylenia głowy pojawił się we wszystkich przypadkach, bo nawet bardzo ważny szef ma zawsze nad sobą jeszcze ważniejszego szefa, przed którym opłaca mu się schylać głowę. No dobrze – czas skończyć tę czystą i szaloną jednocześnie grę naszej socjologicznej wyobraźni i spróbować nazwać opisany wyżej efekt pochylenia głowy. Nazwijmy go efektem oswojenia, czyli domestykacji posługując się przykładem już nie ze zmyślonego kosmosu, ale z obszaru tresury dzikich zwierząt. Teraz zastanówmy się przez chwilę, czy istnieje taka możliwość, byśmy mogli w powyższy sposób oswoić jakiś gatunek wcześniej nieokiełznanych dzikich drapieżników, by stadnie merdały ogonami na nasz widok, jadły nam z ręki i po tychże rękach lizały, byśmy mogli je dowolnie brać na ręce, głaskać i tarmosić jak pluszowe przytulanki? Brzmi trochę dziwnie, prawda? Sięgnijmy więc do prawdziwego eksperymentu, który rozpoczęto w Nowosybirsku w roku 1959 tym i który to eksperyment trwa do dzisiaj. Zapoczątkował go genetyk i zoolog Dymitri Bielajew ówczesny dyrektor Instytutu Cytologii i Genetyki Radzieckiej Akademii Nauk, który chciał zrozumieć w jaki sposób dzikie i drapieżne wilki stały się na przestrzeni historii udomowionymi psami. Jednak Bielajew do swojego eksperymentu nie wykorzystał wilków ale dzięki introdukcji licznie występujące na terenach Syberii lisy srebrne, które poddano procesowi domestykacji, czyli udomowienia. Najpierw stworzono listę cech i wskaźników pozwalających ocenić nastawienie lisów do człowieka w badanym stadzie i z całego stada wybrano dziesięć procent osobników, które przejawiały zestaw najbardziej pożądanych cech – były spokojniejsze i mniej agresywne od innych oraz co najważniejsze: najbardziej przyjacielsko nastawione do człowieka. Następnie wyłącznie te wybrane lisy przeznaczono do programu rozrodczego, w którym miały krzyżować się ze sobą by przekazać kolejnemu pokoleniu swoje cechy odróżniające je od pozostałych przedstawicieli gatunku. Ten proceder powtarzano w każdym kolejnym pokoleniu lisów wybierając z nich za każdym razem wyłącznie dziesięć procent przestawicieli o najwyższych wskaźnikach pożądanych cech w dalszych celach prokreacyjnych. Okazało się, że już w szóstym pokoleniu od rozpoczęcia eksperymentu Bielajewa pojawiły się lisy, które lizały ludzi po rękach i które można było brać na ręce, głaskać i przytulać. Ta niewielka liczba lisów skamlała na widok odchodzącego człowieka i merdała ogonami kiedy ponownie się do nich zbliżał. W pierwszych dekadach eksperymentu ta proludzka grupa lisów stanowiła zaledwie dwa procent populacji, ale już w roku 2021, a eksperyment trwa nieprzerwanie do dzisiaj i jest kontynuowany przez naukowych spadkobierców Bielajewa, ta grupa stanowi już 75% populacji lisów, na których przeprowadzany jest ten eksperyment. Co zaś istotne, to to, że okazało się, że w tej proczłowieczej części eksperymentalnych lisów zaczęły się pojawiać zmiany cech fizycznych, które przewidział sam Bielajew wskazując na tzw. syndrom udomowienia. Są to bardziej obwisłe uszy niż u pozostałych, krótsze i bardziej zakręcone ogony, wydłużony sezon reprodukcyjny, centkowane futro, obniżony poziom hormonów stresu i odmłodzone rysy dające się zauważyć zarówno w budowie głowy, jak i całego ciała.
Dlaczego najpierw zawracam wam głowę kosmitami, a potem opowiadam o lisach? Ta zagadka wyjaśni się bardzo szybko – wystarczy, że przyjrzymy się wynikom ostatnich badań genetycznych porównujących zmiany zachodzące w ssakach (w tym w naczelnych, czyli również z ludziach) na poziomie genetyki towarzyszące syndromowi udomowienia. I tutaj zacytujemy dr Lee Alana Datkina, który mówi, że w porównaniu z poprzednimi pokoleniami ludzie obecnie: wykazują postępującą feminizację rysów twarzy, a ostatnie badania genetyki molekularnej komórek grzebienia nerwowego sugerują możliwy mechanizm zmian związanych z syndromem udomowienia”. Co więcej: „w porównaniu z innymi naczelnymi mamy również wydłużony stan młodociany i wykazujemy względne młodociane cechy przez dłuższy czas.”. Czyżby to oznaczało, że na początku tego mini-wykładu wcale nie mówiłem o kosmitach? I co najciekawsze eksperyment Bielajewa na lisach skłonił go do identycznych wniosków i to już przed wieloma dekadami. Utrzymywał on, że człowiek jest gatunkiem, który sam siebie udomawia. Twierdził że środowisko społeczne stworzone przez samego człowieka stało się dla niego całkiem nowym środowiskiem ekologicznym, co doprowadziło do powstania nowych presji związanych z doborem naturalnym. Bielajew postawił hipotezę, że „w tych warunkach dobór naturalny wymaga od jednostek pewnych nowych właściwości: posłuszeństwa wobec wymagań i tradycji społeczeństw, oraz promowanych zachowań społecznych”. A to oznacza, że z każdym kolejnym pokoleniem stajemy się coraz bardziej podatni na konkretne oczekiwania, które się przed nami stawia, konkretny rodzaj myślenia, czy na informacyjne zabiegi manipulacyjne, które mają nas skłonić do pożądanych zachowań. To zaś powoduje, że z biegiem czasu będzie rósł procent osobników, którzy za normę, wwięc coś przed czym nie trzeba się wzdrygać, ani czego wstydzić, będą uważali lizanie swoich panów po rękach. I nie mam tu na myśli wyłącznie srebrzystych lisów.
Gdzie tu problem ktoś powie – przecież z perspektywy człowieka lis, którego można przytulić i który merda ogonem na powitanie jest taki słodki i na pewno fajniejszy od drapieżników. Kiedy jednak popatrzymy na sprawę z perspektywy lisa to dostrzeżemy, że wraz z pojawieniem się obwisłych uszów i dłużej utrzymających się młodzieńczych cech w wyglądzie odebrana im została wolność. Bo syndrom domestykacji ma również swoją ciemną stronę mocy – zawsze odbywa się w społecznej klatce. I nawet kiedy ta klatka miała by być cała ze złota wciąż pozostaje klatką.
Niestety najprawdopodobniej procesu ludzkiej domestykacji nie da się już zatrzymać. Każde kolejne pokolenie będzie bardziej skore do poddawania się czyjejś woli a jedyną na to reakcją będzie co najwyżej kładzenie coraz bardziej obwisłych uszu po sobie. Jedyne zaś co możemy zrobić w tej sytuacji, to być świadomi tego procesu. Obserwować i zwracać uwagę na jego przejawy i zawsze podejmować autonomiczne, odpowiedzialne decyzje, czy aby na pewno chcemy brać w tym lisim eksperymencie udział płacąc własną wolnością i samostanowieniem za… Tutaj wstawmy trzy kropki, by każdy indywidualnie mógł dokończyć to zdanie.
Pozdrawiam