Unikanie kontrastu

Rodzaje wolności
1 września 2021
Style emocjonalne
15 września 2021

Transkrypcja tekstu:

amiętacie może Nothing Hill? Romantyczną komedią sprzed ponad dwudziestu lat, w której spełnia się sen odwróconego kopciuszka i księcia, a dokładniej mówiąc nieco zawalanego księgarza i gwiazdy Hollywood, czyli historia jak z bajki, którą w różnych konfiguracjach widzieliśmy już w tysiącu filmach? Otóż w jednym z kluczowych momentów filmu pada zdanie wypowiadane przez Williama Thackera do stojącej przed nim i przewracającej załzawionymi oczami Anny Scott. Thacker mówi, że woli zrezygnować z propozycji bycia razem, bo jego biedne serce raczej już nie zniesie kolejnego miłosnego zawodu i odrzucenia, a to, że taki zawód i odrzucenie nastąpią jest dla niego pewne. Zostawmy więc póki co bajkę o przysypiającym kopciuchu i celuloidowej królewnie i przyjrzyjmy się tej właśnie koncepcji, w której pojawia się zmartwienie jako mechanizm chroniący nas przed podejrzewaną ewentualnością przykrego zdarzenia, na przykład takiego jak porażka, który to mechanizm ma nas zabezpieczyć przed emocjonalnym kontrastem – na przykład błyskawiczną zamianą szczęścia w nieszczęście. A właśnie ta zamiana, przed którą chcemy się w ten sposób uchronić, ma nas czekać w sytuacji rozczarowania.
Pokażmy ten system emocjonalnych zachowań na kilku przykładach. Oto Wojtek siedzi przy kawiarnianym stoliku czekając na pierwszą randkę z nowo poznaną Kaśką. Wojtek ma niestety dość kiepskie doświadczenia relacyjne – z wcześniejszych prób stworzenia trwałego związku nic nie wyszło. Więc tym razem Wojtek zamiast odczuwać ekscytację i ciekawość, co też przyniesie dzisiejszy wieczór odczuwa jedynie zmartwienie i niepokój. Gdybyśmy go teraz zapytali skąd to zmartwienie, to usłyszelibyśmy w odpowiedzi, że woli taki stan od niezdrowej ekscytacji, bo jak się okaże, że ta kolejna próba znalezienia drugiej połówki to następna skucha, to będzie mu łatwiej sobie poradzić z tymi uczuciami, które się wówczas pojawią. A więc zmartwieje w jego przypadku jest rodzajem zabezpieczenia przed dotkliwym i spodziewanym pogorszeniem samopoczucia. To trochę tak, jakbyśmy sobie wyobrazili skalę, w której w dolnych rejestrach są zmartwienie, smutek, lęk, czy przygnębienie, a w górnych rejestrach znajdują się radość, szczęście, przyjemność, czy satysfakcja. Wojtek więc na wszelki wypadek od razu umieszcza się w dolnych rejestrach, ponieważ uznaje, że to co go czeka i owszem może się zacząć euforycznie, radośnie i szcześliwie, ale i tak prędzej czy później skończy się jak zawsze czyli porażką i klapą. Kiedy to się wydarzy Wojtek nie będzie więc musiał doświadczyć upadku z górnych rejestrów na dolne, co będzie na pewno bardzo bolesne. Wojtek woli być od razu w dolnych rejestrach, bo kiedy pojawi się porażka będzie mu ją łatwiej znieść. Teraz przypatrzmy się Sylwi, która podejmuje nową pracę i zamiast cieszyć się zmianą, większą ilością pieniędzy, możliwością planowania nowego życia, woli pozostać w pesymistycznym nastroju. Zamiast więc radości i ekscytacji nowymi możliwościami pozostaje w zmartwionym przygnębieniu, którego doświadcza właściwie stale. Uznaje, że lepiej jest jej w takim właśnie nastroju przygotować się na najgorsze, bo kiedy to najgorsze nastąpi lepiej sobie będzie w stanie z tym poradzić, a więc doświadczy mniejszego bólu związanego z kolejnym rozczarowaniem. Teraz spójrzmy na Antka, który boi się, że właśnie zainwestowane pieniądze w pewne przedsięwzięcie zostaną utracone. Jest tego właściwie pewien, bo chociaż wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na przyszły zysk, on woli przewidywać stratę. Lęk o stratę wynikający z jej przewidywania szybko zamienia się w pewność, że pieniądze będą nie do odzyskania, co powoduje, że tak naprawdę Antek nie czeka na to co się wydarzy, ale czeka na to by jak najszybciej wydarzyło się najgorsze, bo wówczas jedynie jego obawa zostanie potwierdzona, przez co będzie mógł opanować to nieznośne napięcie, które mu teraz towarzyszy. Podobnie jak wcześniej Wojtek i Sylwia, Antek również przewidując najgorsze umieszcza się w dolnych rejestrach skali by uniknąć różnicy poziomów, której spodziewa się doświadczyć, kiedy radość zamieni się w smutek, a nadzieja na lepsze życie w przygnębienie. Ten mechanizm – stosowany przez Wojtka, Sylwię, Antka i tysiące innych osób nazwany został modelem unikania kontrastu i stał się przedmiotem wielu badań, których efekty nie pozostawiają złudzeń. Stosując model unikania kontrastu wbrew temu, że w naszej opinii ma nas chronić, czynimy sobie nim więcej krzywdy niż dobrego. Główne badania dotyczące modelu unikania kontrastu zostały przeprowadzone przez Michelle Newman i Sandrę Llera z Uniwersytetu Pensylwania w 2011 r. W dziesięć lat później a więc już w 2021 roku wykonano badania ewaluacyjne, które potwierdziły poprzednie wyniki. Raport z tych ostatnich badań ukazał się 5 kwietnia 2021 r. i wskazuje, że ludzie wykorzystują ten zachowawczy schemat w dwóch podstawowych celach. Pierwszym jest przygotowanie się na wystąpienie jakiegoś przewidywanego negatywnego wydarzenia, które to przygotowanie zmniejsza napięcie występujące pomiędzy doświadczeniem tego co się obecnie wydarza a przewidywaniem zwrotu akcji. Drugim celem jest zmniejszenie reakcji psychosomatycznych, do których ma dojść w trakcie oczekiwanego negatywnego zdarzenia, takich jak wzrost ciśnienia krwi, przyśpieszony oddech, przyśpieszone tętno, nadpotliwość czy cały szereg innych reakcji związanych z silnym stresem. Obydwa zaś cele pełnią rolę odłączenia emocjonalnego, co można zilustrować zbudowaniem rodzaju obronnego muru, który ma chronić emocjonalny system przed wstrząsem związanym z oczekiwanym negatywnym bodźcem. Co jednak najciekawsze i jednocześnie chyba najbardziej zwodnicze to to, że badani znajdujący się w grupie deklarującej wykorzystywanie zmartwienia na zapas, w której celowo, w celach badawczych, sprowokowano negatywne skutki doświadczanego wydarzenia deklarowali, że ich strategia jest dla nich pomocna i dzięki niej łatwiej znoszą wstrząs jaki się w negatywnym doświadczeniu pojawia. Kiedy jednak zanalizowano wszystkie dane okazało się, że w tych strategiach występuje cały szereg skutków ubocznych, które stają się dla takich osób dużo bardziej destrukcyjne, niż samo przeżycie, czy też zmierzenie się z negatywnym doświadczeniem. Występuje tutaj m. in. zjawisko – tu zacytujmy raport z badań – wykluczenia pokrewnych bodźców towarzyszących negatywnym doświadczeniom, które są odpowiedzialne za powstawanie emocji niezbędnych do wygaszania reakcji lękowych, co powoduje, że negatywny stan emocjonalny utrzymuje się dużo dłużej w systemie niż powinien. A to oznacza, że ten sam mur, który budujemy by się chronić przed doświadczeniem emocjonalnego kontrastu odgradza nas również od konkretnych emocjonalnych reakcji jak zrozumienie, wgląd w przyczyny zdarzeń, motywację interakcyjną itp. które pomagają nam poradzić sobie emocjonalnie z konkretnym przykrym doświadczeniem. Mówiąc zaś bardziej wprost – stosowanie modelu unikania kontrastu chroni nas przed bólem doświadczenia kontrastu ale jednocześnie pozbawia nas możliwości odpowiedniego emocjonalnego przepracowania kontrastu i tym samym rozwijania w sobie na takie kontrasty odpowiedniej przyszłej odporności. I tutaj kłania się stara jak świat zasada – kiedy biegniesz i w swoim biegu ani razu się nie przewrócisz, to wprawdzie zaoszczędzisz sobie bólu związanego z wywrotką, ale jednocześnie nie nauczysz się jak się podnieść, kiedy taka wywrotka ci się przydarzy. Fachowo nazywamy to efektem tłumienia emocjonalnego uczenia się i niestety skutki takiej strategii stają się wielokrotnie bardziej dysfunkcyjne niż dowolny życiowy upadek, porażka czy rozczarowanie, bo w ich efekcie przestajemy sobie po prostu w życiu radzić i to z najdrobniejszymi przeciwnościami.
Kolejnym negatywnym efektem strategii modelu unikania kontrastu jest dysfunkcja somatyczna – otóż kiedy chcemy uchronić nasz system organicznego reagowania przed trudnymi sytuacjami, również powodujemy jego reakcję – i owszem mniejszą, ale za to bardziej długotrwałą. Żeby to zilustrować posłużmy się dość absurdalnym przykładem ale nie znalazłem niestety lepszego. Oto wyobraźmy sobie że Will Thacker by uchronić swe serce przed zranieniem przez szałową Annę Scott postanawia je ująć w dłonie i dość mocne ścisnąć. Trzyma więc w dłoniach swoje serce i cały czas je uciska by zabezpieczyć je przed silnym skurczem, którego dozna, kiedy Anna Scott po raz kolejny puści go w trąbę. Kiedy tak się dzieje jego ściśnięte serce rzeczywiście lepiej znosi ten jednorazowy silny skurcz. Jednak kiedy jest już po silnym sercowym wzruszeniu i sponiewierany odrzuceniem Thacker uwalnia swoje serce, ono pozostaje jeszcze w przykurczu przez jakiś czas, mimo, iż wszelkie powody do takiego zabezpieczenia dawno minęły. I to właśnie wykazały badania – wszystkie symptomy zanotowane w organizmie badanych, którzy w strategii unikania kontrastu doświadczali reakcji fizjologicznych utrzymywały się w organizmie przez co najmniej dwie godziny już po ustąpieniu bodźców. A weźmy pod uwagę, że to wynik z warunków laboratoryjnych – w rzeczywistych sytuacjach utrzymywanie się somatycznych objawów stresorów może trwać się dużo dłużej. Trzecim negatywny efektem modelu unikania kontrastu – jak wskazują naukowcy – jest pojawienie się syndromu trwałej negatywnej emocjonalności, a to oznacza, że stan zmartwienia generowany na potrzeby zabezpieczenia przed jakimś spodziewanym negatywnym wydarzeniem po jakimś czasie zaczyna się instalować w emocjonalnym systemie na stałe – nawet wówczas, kiedy nie spodziewamy się niczego negatywnego. Pamiętacie skalę, w której w dolnych negatywnych rejestrach bohaterowie przykładów umieszczali się sami na wypadek oczekiwanego negatywnego zwrotu akcji? Ten trzeci efekt umieszcza nas w dolnych rejestrach skali już na stałe, niezależnie od tego, czy spodziewamy się negatywnego biegu spraw czy też nie. To oznacza życie w permanentnym zmartwieniu i lęku nawet wówczas, kiedy nie ma do tego najmniejszych powodów. Tutaj pojawia się potwierdzenie hipotezy profesora Grahama Devey z Uniwersytetu w Sussex o „zmartwieniu jako wkładzie”, zgodnie z którą negatywny nastrój jest przyjmowany jako stan początkowy przed dowolnym wydarzeniem. Jednak nastrój ten nigdy nie mija – nawet jeśli dane wydarzenie nie miało miejsca, ponieważ osoba, która go doświadcza uznaje, że samo pojawienie się negatywnego nastroju jest dowodem na to, że to co się jej przytrafia nie jest pozytywne, a jedynie zostało fałszywie jako pozytywne ocenione, bo gdyby zostało prawidłowo zdefiniowane okazało by się, że jest negatywne. Koszmar, prawda? Problem też w tym, że jak dowodzą naukowcy nieustający stan niepokoju i zmartwień w naszym życiu generuje więcej katastrof i niepowodzeń, ponieważ stajemy się nadwrażliwi na negatywne aspekty rzeczywistości, przez co wykazujemy stronniczą tendencję do zainteresowania wyłącznie tymi jej aspektami, które potwierdzają nasze zmartwienia niejako przyciągając do naszego życia te negatywne zdarzenia.
Strategia spod znaku modelu unikania kontrastu zatem tylko pozornie nas chroni. W rzeczywistości rani nas i krzywdzi o wiele bardziej, niż to czego chcemy się za jej pomocą ustrzec. Kiedy jednak się jej poddajemy zamieniamy się w wiecznie zmartwione zombie, które pal licho, że samemu sobie odbiera pełnię doświadczania zarówno radości życia, jak i smutku, pięknych chwil, jak i tych drugich oraz wynikającą z tych doświadczeń naukę, to jeszcze często swoim modelem unikania kontrastu pozbawia energii innych. Na szczęście w kinie wszystko dobrze się kończy – William Thacker, żeby się nie skończyć, zanim się zaczął, świadomy popełnionego błędu pognał na spotkanie z boską Anną Scott, by zrealizować sen kopciuszka i doświadczyć trudów związku z pięknością będącą obiektem westchnień tysięcy fanów. Życie rzadko kiedy pisze nam tak frapujące scenariusze, ale niezależnie od tego, czy aby napewno chcemy je wyręczać w pisaniu wyłącznie negatywnych?
Pozdrawiam