Jak chronić siebie przed samym sobą?

Czemu ciągle to robisz?
7 maja 2021
Syndrom jaskini, czyli rykoszet pandemii
20 maja 2021

Transkrypcja tekstu:

Tym razem zacznijmy od przykładu. Oto Stefan i Grażyna wybrali się na wycieczkę w góry. Nie są już parą, ale jak się okazuje są jedynymi osobami z którymi mogą jeszcze jako tako wytrzymać. Jednak też im nie jest łatwo, a nawet coraz ciężej. Po mniej więcej godzinnej wędrowce, w trakcie której Grażyna ze szczegółami opowiedziała Stefanowi o swych ostatnich związkach, Stefan przerywa wspinaczkę, siada na kamieniu i wali prosto z mostu: „Wiesz co stara, mam dość. Idziemy nie wiadomo gdzie i po co? Komary w ataku, śliniące się wilki za krzakami, z każdym krokiem łamie mnie w kościach i coraz bardziej nienawidzę plecaka, do którego mi spakowałaś swoje bambetle. A do tego nie słyszę własnych myśli, bo wciąż nawijasz o jakichś mamlasach w garniakach. To miała być duchowa wyprawa na Górę Karmel, a jest podskakiwanie na twoich emocjach. Pierdzielę. Nie idę dalej.” Grażyna przystaje, bierze się pod boki i puszcza dziękczynną wiązankę w stronę Stefana: „Zagaduję, żeby zagłuszyć twoje sapanie. Świszczysz jakbyś nie miał zębów i poruszał się na samych przeszczepach. Moje bambetle? A co powiesz o tym litrowym kuflu do piwa, który targasz, bo w schronisku jaśnie pan nie tknie plastikowego kubka. Wiesz co Stefan – przekroczyłeś dziś wszelkie granice”. Teraz Grażyna siada na kamieniu po drugiej stronie ścieżki i oboje zaczynają delektować się ciszą wspólnego focha. Zostawmy ich w tym miejscu i przyjrzymy się co tak naprawdę przed chwilą usłyszeliśmy. Otóż każde z nich, oczywiście na swój sposób, właśnie zdefiniowało swoje zewnętrzne granice. Wypowiedzieli na głos gdzie znajdują się bariery, poza które nie chcą sięgać, poza którymi znajduje się strefa na tyle nieprzyjazna, że ochrona przed pojawieniem się w tej strefie staje się na tyle silnym mechanizmem, że zaczyna przebijać wszystko inne. Granice zewnętrzne działają z jednej strony jak bufor, który chroni nas przed ich przekroczeniem, a z drugiej strony jak zagłuszający wszystko inne alarmowy brzęczyk. Nie da się go ani wyłączyć, ani zaakceptować jego obecności. Celowo jest tak hałaśliwy, byśmy nie mogli go nie zauważyć, i kiedy się pojawia, nie pozwala już o sobie zapomnieć. Wszyscy mamy takie granice i uznaje się, że ich główne obszary, zresztą po kolei wymienione przez Stefana to granice fizyczne, mentalne, materialne, emocjonalne i duchowe. Istnieją po to, byśmy mogli kontrolować nasze relacje z innymi ludźmi oraz otaczającym nas światem. I właśnie z tego powodu nazywamy je granicami zewnętrznymi. Granice fizyczne są odpowiedzialne więc za utrzymywanie naszej własnej przestrzeni osobistej w nienaruszonej formie oraz prywatności czy bezpieczeństwa. To one decydują o tym, w jakich fizycznych sytuacjach pozwalamy się oglądać innym osobom, jak blisko danej osoby chcemy się umieszczać w przestrzeni, czy też jaki maksymalny fizyczny wysiłek jesteśmy w stanie ponieść w konkretnych sytuacjach. To również granice odpowiedzialne za naszą fizyczną obecność w świecie: decydują o tym, jak pozwalamy by o nas mówiono, jak chcemy by nas widziano czy oceniano. Drugi zestaw granic zarezerwowany jest dla obszaru mentalnego. To tutaj decydujemy co ma z jednej strony dostarczać nam pokarmu dla myśli, a z drugiej powodować wywieranie na nasz sposób myślenia wpływu. To w tym obszarze wyłączamy telewizor, kiedy nas wkurza czy próbujemy się bronić przez psychiczną przemocą. To tutaj znajduje się nasz wentyl bezpieczeństwa w kontakcie z psychopatą, toksycznymi ludźmi, czy treściami, którymi jesteśmy atakowani. Trzeci obszar jest odpowiedzialny za granice materialne i to w nim decydujemy co robić z naszą materialną własnością – jak ją chronić, komu powierzać czy oddawać. Tutaj też podejmujemy decyzję, komu dać dostęp do tego co posiadamy i w jakim zakresie. Czy na przykład pożyczenie komuś naszego samochodu by pojechał na miesięczne wakacje do Portugalii mieści się w granicach naszej akceptacji, czy jednak naszą uczynność już mocno nadwyręża. Kolejne granice, czyli emocjonalne odpowiadają za to w jakim stopniu jesteśmy w stanie zaangażować nasz własny system emocjonalny w uczucia innych i na ile nasz system na tych zewnętrznych emocjonalnych impaktach ma cierpieć, czy wzrastać. W tym obszarze uznajemy co jest dla nas ze strony innych emocjonalnym nadużyciem, do jakiego poziomu pozwalamy komuś innemu zepsuć sobie humor, spowodować wściekłość czy irytację. To również tutaj decydujemy jaki poziom oczekiwanej akceptacji innych jest dla nas najlepszy i kiedy zostaje on przekroczony w kierunku pojawienia się poczucia odrzucenia. Ostatni obszar granic dotyczy naszej duchowości i odpowiada za to na ile pozwalamy zarówno innym, jak i dowolnym czynnikom zewnętrznym ingerować w nasz system wierzeń, sferę sakrum, czy poczucie łączności (lub jego braku) z dowolną istotą wyższą. Niezależnie od tego czy nazywamy ją Bogiem, matką Gają, Krishną czy energią wszechświata. Zwróćmy uwagę, że wszyscy – oczywiście na różnych poziomach świadomości – dysponujemy powyższym zestawem granic i nawet kiedy nie jesteśmy świadomi jego istnienia to życiowe sytuacje, relacje z innymi czy osobiste doświadczenia szybko nam o nich przypominają. Pojawiają się bowiem takie zdarzenia, w których zaczynasz precyzyjnie widzieć, że pewnej bariery nie chcesz przekraczać i ten broniący cię przed danym doświadczeniem imperatyw staje się na tyle silny i dominujący, by z własnej woli powiedzieć „dość” w odpowiednim momencie. Skoro zaś już wiemy jak działają granice zewnętrzne wróćmy do Stefana, który wrócił z wycieczki, siedzi teraz na kanapie z litrowym kuflem piwa i myśli” „Cholera, chyba zepsułem wycieczkę. Że też mam taką niewyparzoną gębę i że też nie potrafię się opanować, by nie powiedzieć czegoś, czego później będę żałować. Co ze mną jest nie tak, że jak cokolwiek mi doskwiera to sam przed sobą nakręcam najmniejszą niedogodność i obracam ją w duży problem”. Teraz przenieśmy się do głowy Grażyny, która również siedzi na kanapie u siebie, z butelką wina w ręku, z której pociąga z gwinta bo przecież jest zrozpaczona a nikt jej i tak nie widzi. „Ten Stefan – myśli Grażyna – to buc i bęcwał, ale w jednym ma rację. Ci wszyscy moi byli faceci to same mamlasy, ze Stefanem na czele. Co ze mną jest nie tak? Czemu najpierw się angażuję, potem zamartwiam co o mnie myślą, potem sama wymyślam niestworzone scenariusze i jak przychodzi co do czego, to na drugą randkę zamiast koronkowej bielizny przynoszę garnek z bigosem, żeby mamlas jeden z drugim na pewno nie był głodny?”.
Czego tym razem dotyczą myśli Stefana i Grażyny? Otóż tego, co nazywamy granicami wewnętrznymi, które są odpowiedzialne za to, byśmy mogli chronić się przed nami samymi. To filtr, który znajduje się na przykład pomiędzy emocjami, które się pojawiają w naszym emocjonalnym systemie a tym, co z tymi emocjami docelowo zrobimy. To też rodzaj regulowania relacji, które mamy sami z sobą i które pozwalają nam na tyle kontrolować nasze impulsy, by w ich efekcie nie wyrządzać sobie krzywdy. To na przykład granica, którą stawiamy pomiędzy natłokiem negatywnych myśli a doprowadzeniem się do stanu, w którym w naszej głowie gnieździ się już wyłącznie wycofanie, beznadzieja, czy rozpacz. Dla przykładu ta ostatnia ma zawsze dwa faktory – pierwszy to to, co się wydarzyło i co tę rozpacz powoduje ale drugim faktorem jest to, w jaki sposób sami w sobie tę rozpacz nakręcamy, to w jak wielkim stopniu się jej poddamy i jak bardzo pozwolimy by zawładnęła naszym życiem. A to jest ściśle związane z wewnętrzną granicą, którą sami przed sobą stawiamy, by się nie rozsypać w trudnych sytuacjach, bo wiemy, że w tej rozsypce najlepszym paliwem skutecznie przyśpieszającym proces rozpadu jesteśmy my sami, a dokładniej mówiąc to, że nie potrafimy postawić wewnętrznej emocjonalnej granicy w odpowiednim miejscu. Wewnętrzną granicę widać świetnie w medytacji, w procesie w którym potrafisz we własnej głowie oddzielić się od pojawiających się w niej myśli i nie ulegać magnesowi identyfikacji. Stawiasz w ten sposób granicę pomiędzy obszarem w którym umysł kieruje tobą, a obszarem, w którym to ty kierujesz umysłem.
O ile zaś zewnętrzne granice są dla nas często oczywiste (szczególnie w sytuacjach granicznych, kiedy zapala się czerwona lampka a alarmowy brzęczyk zagłusza już wyszko inne) o tyle granice wewnętrzne często umykają naszej uwadze. Skoro zaś potrafimy chronić się przed światem za pomocą stawiania granic zewnętrznych, to czemu tak często nie potrafimy chronić się przed samymi sobą za pomocą wewnętrznych. Dzieje się tak dlatego, że często umyka nam jeden ale za to podstawowy fakt. Po prostu zapominamy, kto jest odpowiedzialny za stawianie granic. Czyli mówiąc inaczej czyja to domena i przywilej? Pomyślmy przez chwilę: kiedy kupujesz jednorodzinny domek z kawałkiem trawy, taki w stanie surowym, który dopiero zaczniesz meblować, to jedną z rzeczy, która znajduje się na liście spraw do wykonania jest postawienie płotu wokół działki. Nie koniecznie dla tego, żeby się odgradzać przed sąsiadami, ale na przykład dlatego, żeby twoja pasąca się na trawniku świnka morska nie spierniczyła ci z posesji. A zatem stawianie płotu, jeśli chce nie mieć płot, leży po stronie tego który kupił dom z parcelą a nie jego sąsiadów. I dokładnie tak samo jest z wewnętrznymi granicami – jeśli chcesz się ochronić przed tym, by twoje emocje nie zaprowadziły cię zbyt daleko musisz postawić samemu sobie czy też samej sobie odpowiednie granice. Inaczej – podobnie jak chrupiącego trawę gryzonia – nie się będziesz w stanie upilnować. Ażeby to zrobić trzeba wykonać dwie czynności: ustalić jakich obszarów chronić granicami, a następnie wyznaczyć bariery, które w tych obszarach mają cię strzec przed samym sobą. Brak świadomości granic zewnętrznych powoduje, że bardzo szybko inni wyznaczą je za nas, na naszą niekorzyść. Brak świadomości granic wewnętrznych powoduje tak samo katastrofalne skutku. Tyle, że tym razem zaczynamy ranić sami siebie. By się przed tym ochronić wystarczy przyjrzeć się wszelkim możliwym obszarom naszego wewnętrznego funkcjonowania: emocjom, myślom, przekonaniom, czy jakimkolwiek poruszeniom i zastanowić: po przekroczeniu jakiego ich poziomu zaczynamy zmieniać się w swoją własną ofiarę.
Pozdrawiam