Syndrom jaskini, czyli rykoszet pandemii

Jak chronić siebie przed samym sobą?
13 maja 2021
Backstage II, czyli dwieście piątków
2 czerwca 2021

Transkrypcja tekstu:

To czego obecnie doświadczamy, czyli wieloformatowa izolacja społeczna trwająca kilkanaście miesięcy ma swoje oczywiste oraz nieoczywiste lub też nieuświadomione jeszcze koszty. Te pierwsze dość łatwo zauważyć – wystarczy się przejść przez miasto i zobaczyć ile pustych lokalowych witryn miniemy w centrum lub jak wielu straciliśmy bliskich i to nie koniecznie przez wirusa, ale chociażby przez to jak skoncentrowany na covidzie system zawiesił leczenie wielu groźnych schorzeń. Zresztą tych widocznych skutków – ekonomicznych, czy społecznych można by przytaczać naprawdę bardzo wiele. Ale istnieją też koszty nieoczywiste, które możemy nazwać kosztami wyjścia i które już teraz zaczynają przejmować grozą wielu badaczy na całym świecie. Jednym z nich jest realne już dzisiaj zagrożenie wycofaniem społecznym, któremu nawet nadano osobną nazwę – to syndrom jaskini, czyli zjawisko, które najlepiej charakteryzuje opublikowany w marcu 2021 roku raport Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego przedstawiający popandemiczną kondycję psychiczną Amerykanów – w tym poziom stresu. Z przeprowadzonych na użytek tego raportu badań wynika, że aż 49% badanych odczuwa spory dyskomfort na myśl o potrzebie powrotu do wcześniejszych interakcji społecznych. Tak, to nie ściema – tych ludzi przeraża to, że ich życie ma wrócić do stanu sprzed pandemii – co oznacza, że napawa ich przerażeniem powrót do codziennego chodzenia do pracy, spotkań ze znajomymi, wzajemnych domowych odwiedzin czy imprez. A wydawałoby się, że ludzie po tak długiej przymusowej izolacji z wrzaskiem ruszą do wspólnego imprezowania. Część tak, ale jak pokazują badania na pewno nie wszyscy. Takiego zaś poziomu społecznego wycofania nikt zdaje się nie przewidywał. Na przykład badania z maja 2020 roku przeprowadzone przez naukowców z Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej przewidywały, że około 10 procent osób w efekcie pandemii doświadczy stresu pourazowego lub zaburzenia nastroju czy pojawienia się trwałego lęku. Dzisiaj już wiadomo, że te szacunki były delikatnie mówiąc zbyt skromne, bo jak twierdzi Jacqueline Gollan, profesor psychiatrii z Uniwersytetu Northwestern „zmiany związane z pandemią wywołały wiele strachu i niepokoju, a także miały konsekwencje w wielu dziedzinach życia”. Pozbycie się tego strachu – niezależnie od tego czy jest to strach adekwatny do zagrożenia czy też nie, może zająć wiele lat a w wielu przypadkach może okazać się niemożliwe. Kolejny profesor psychiatrii – tym razem Alan Teo z Uniwersytetu w Oregonie zwraca uwagę na istotną kwestię formowania nawyków, który to proces jak wiemy z książek i badań może być dość długotrwały. A przecież – jak mówi Alan Teo – pandemia uformowała w nas potężną ilość nowych nawyków, których nie tak łatwo się będzie pozbyć nawet jeśli bardzo chcemy się ich pozbyć, a przecież nie wszyscy chcemy. Problem w tym, że jednym z głównych efektów, u którego fundamentów stoją te właśnie nowo powstałe nawyki jest izolacja społeczna, która jest idealnym podłożem do powstania syndromu jaskini.
Czym zatem jest ten syndrom, którego tak się dzisiaj świat naukowy obawia? Tutaj zacytujmy innego specjalistę – psychiatrę Raviego Chandrę, który mówi, że zespół jaskini definiuje się jako uporczywą niechęć do opuszczenia bezpiecznego domu w celu uniknięcia ryzyka, potwierdzenia lęku i obaw czy dyskomfortu społecznego. Można by w tym miejscu zapytać: no dobrze, ale skąd te obawy, że z syndromem jaskini wiążą się jakieś negatywne zjawiska? To przecież tylko siedzenie w domu, a dodatkowo na tyle nowe zjawisko, które w sumie dopiero się przewiduje, a więc jeszcze nie nastąpiło, więc nawet nie ma go jak zbadać. Otóż okazuje się, że wprawdzie syndrom jaskini będzie nowym i nie do końca wiadomo jak wielkim społecznym problemem, ale jego skutki są dość dobrze zbadane, bo istnieje identyczne zjawisko, które stało się głośne na świecie w latach 90-tych, a którego występowanie notuje się w Japonii od lat dwudziestych dwudziestego wieku. Hikikomori – a tak się nazywa to zjawisko – jest zatem znane nauce od kilkudziesięciu lat i był to wystarczający czas, by je dość dobrze przebadać. Japońskie Ministerstwo Zdrowia definiuje hikikomori jako stan, w którym osoby nim dotknięte odmawiają opuszczenia domu, nie pracują lub nie chodzą do szkoły oraz izolują się od społeczeństwa i rodziny w jednym pokoju przez czas dłuższy niż sześć miesięcy. Eksperci wskazują tutaj na kilka występujących wspólnie czynników: brak zainteresowania szkołą czy pracą, w efekcie którego dana osoba izoluje się w swoim pokoju nie jest związany z niepełnosprawnością intelektualną, formami schizofrenii, czy choroby afektywnej dwubiegunowej, a mimo to w stanie tym wyklucza się z kontaktów nawet osoby, z którymi dotąd łączyły delikwenta bardzo bliskie relacje. Co więcej z biegiem czasu efekt hikikomorii w Japonii przybiera na sile: wg badań z 2019 roku obejmuje już 618 tys. osób, głównie mężczyzn w wieku od 15 do 39 lat. I mówimy tu już o dość drastycznej formie: czyli opuszczaniu swojego pokoju tylko wychodząc do toalety i pod warunkiem, że nikogo się nie spotka po drodze i spożywaniu wyłącznie tego, co uczynna rodzina podsunie pod drzwi. Przy czym odbiór naczyń z jedzeniem następuje po upewnieniu się, że za drzwiami nikogo nie ma. To już ten poziom braku zainteresowania i jednocześnie izolacji, w którym taka osoba de facto zostaje na łasce utrzymującej ją rodziny. Pozostawiona sama sobie powoli umiera z głodu i otoczona wyprodukowanym przez samą siebie brudem. Wśród przyczyn hikikomorii wymienia się presję społeczne, strach przed porażką, sytuację finansową czy rodzinną, ale co najważniejsze zderzenie z rzeczywistością, która z jednej strony znacznie odbiega od oczekiwań, a z drugiej stawia takie wyzwania, którym trudno sprostać. To tłumaczy dlaczego hikikomorii dopada głównie mężczyzn, bo to przed nimi japońskie społeczeństwo stawia konieczność wypełnienia takich zobowiązań jak zdobycie wykształcenia, wysoko płatnej pracy, a w konsekwencji założenie i utrzymywanie rodziny. Skutki zaś są dramatyczne – bo mamy do czynienia nie tylko z jednym wycofanym ale z całym wachlarzem negatywnych zjawisk, które to pojedyncze wycofanie powoduje. To tak, jakbyśmy pomiędzy kręcące się tryby społecznego mikrosystemu wrzucili jedną odkręconą śrubkę – w krótkim czasie ta mała śrubka rozwali nam cały silnik. Bo skutki psychologiczne takiej autoizolacji nie tylko rujnują system immunologiczny wycofanej osoby, ale też infekują stresem, lękiem i poczuciem beznadziei całe jej otoczenie. Nie wspominając już o rodzinnych skutkach ekonomicznych takiego wycofania. Jednak zjawisko związane z syndromem jaskini szybko pojawiło się w Europie i to tam, gdzie również nikt się go nie spodziewał. Kilka lat temu bowiem pojawiło się w Szwecji i zostało tam nazwany specjalnym szwedzkim terminem, którego nawet nie będę próbował wymówić. Po naszemu oznacza syndrom rezygnacji i w 2017 roku dotykało już kilkuset nastolatków, których liczba wciąż rośnie. W tym syndromie dziecko kładzie się do łózka i już z niego nie wstaje. Przestaje się poruszać, odpowiadać na pytania, a w końcu również jeść i pić, co wymusza stałą dobową opiekę oraz zapewnienie karmienia dożylnego. Jak się okazuje wszystkie przypadki szwedzkiego syndromu rezygnacji dotyczą dzieci i nastolatków z doświadczeniami traumatycznej emigracji do Szwecji głównie z krajów byłego Związku Radzieckiego. Uznaje się, że te dzieci wobec po pierwsze traumatycznych przejść, a po drugie zderzenia ze światem, z którym sobie psychologicznie nie radzą dokonały tzw. systemowej inwolucji, czyli takiego stanu, w którym wszystkie wektory myśli, emocji, doznań czy jakichkolwiek wewnątrz systemowych procesów są kierowane wyłącznie do wewnętrz. To tak, jakby świat zewnętrzny przestał istnieć, a wszystko co się wydarza na planie emocjonalnym czy mentalnym już nie opuszcza wewnętrznego systemu. W takich sytuacjach brak zewnętrznego podtrzymywania funkcji życiowych powoduje szybkie wyniszczenie organizmu a w konsekwencji również śmierć. I tutaj podobnie jak w Japońskim hikikomorii mimo lat wręcz klinicznej obserwacji takich przypadków współczesna nauka nie znalazła skutecznego środka, który byłby w stanie powstrzymać wewnętrzne wycofanie. Uznaje się, że wszelkie próby otaczania takich osób opieką, czułością czy wsparciem i owszem mogą ułatwić pokonanie tego stanu ale jak na razie, nauka na tym uznaniu kończy swoją wiedzę. Oczywiście japońskie hikikomorii oraz szwedzki syndrom rezygnacji nie muszą jeszcze oznaczać, że popandemiczny syndrom jaskini pójdzie ich śladem. Problem jednak w tym, że tego nie wiemy, a kiedy się już dowiemy może okazać się zbyt późno by podjąć jakiekolwiek skuteczne działania zatrzymujące ten proces czy też umożliwiające ludziom powrót do normalnego funkcjonowania. Główny zaś problem z pojawieniem się syndromu jaskini polega na tym, że dla wielu ludzi – a tak wynika z badań, które cytowałem na początku – powrót do normalnych interakcji społecznych wydaje się dyskomfortowy, zaś pozostanie w domu wydaje się ten dyskomfort niwelować. Co zatem zrobić? Otóż jedynym wyjściem jest uwrażliwić się na problem na jego jak najwcześniejszym etapie i cytując długobrody suchar „zatłuc drania póki mały”. A to oznacza pilną obserwację siebie oraz swojego najbliższego otoczenia i w razie wykrycia objawów mogącego się pojawić syndromu jaskini reagować tą samą bronią, którą nas załatwiono w pandemii. Poprzez wykorzystanie naszej wiedzy o nawykach. Bo to, że dany nawyk został w naszym życiu uformowany oznacza nie tylko nowy rodzaj funkcjonowania, ale też to, że możliwe jest jego przeformowanie. I tę pracę naprawdę warto jak najszybciej podjąć z sobą samym oraz najbliższymi.
Pozdrawiam