Toksyczna pozytywność #189

Samodyscyplina jako autoterapia
3 marca 2021
Tyrady gniewu
18 marca 2021

Transkrypcja tekstu:

Zaraz, zaraz. Jak to toksyczna pozytywność? Czy coś pozytywnego może być toksyczne, czyli negatywne? Badania przeprowadzone w 2020 r. przez autorów serwisu „Science of People” wskazują, że 75% badanych nigdy wcześniej nie słyszała o toksycznej pozytywności i nie ma pojęcia czego ten termin dotyczy. Jednak kiedy pokazać tym ludziom przykłady tego zjawiska, to nagle się okazuje, że większość z badanych miała z nim styczność. Aż 53% osób – z tej samej grupy badawczej – przyznało, że doświadczyło skutków toksycznej pozytywności od innych osób i to od jednego do trzech takich przypadków jedynie w ciągu ostatniego tygodnia. 15% badanych zadeklarowało, że tych przypadków w ich ostatnim tygodniu było sporo ponad trzy. A to pokazuje, że to zjawisko istnieje i towarzyszy nam na każdym kroku. Ale co najgorsze – jest dla nas głęboko destrukcyjne. Powoduje całą masę problemów emocjonalnych, mentalnych, psychologicznych, z konstrukcją lęków, poczucia winy aż po tendencje do apatii, rezygnacji i depresji. Spróbujmy zatem przyjrzeć się temu czym jest toksyczna pozytywność i pokażmy ją na przykładzie. W tym celu przenieśmy się na chwilę do mieszkania Stefana i Grażyny, którzy znowu się zeszli i nawet się ostatnio dogadują. Teraz Grażyna siedzi na kanapie i przy pomocy pilota do telewizora skacze po kanałach, zaś Stefan w drugim pokoju scroluje portale społecznościowe. Zacznijmy od Stefana, który właśnie trafił na posta opublikowanego przez jakiegoś celebrytę od motywacji, który pozdrawia z plaży na Bahamach i przekonuje jak fajnie jest mieć niezależność ekonomiczną i miliony na koncie i wystarczy kupić jego szkolenie, by też to zdobyć. Stefan odruchowo sprawdza przez komórkę stan kasy na bankowym koncie i widzi tam 216 zł, które mu zostały jeszcze na dwa tygodnie miesiąca. Po czym odwraca głowę by spojrzeć przez okno a tam śniegiem wali mimo połowy marca, pandemia, lockdown, ostrzelane przez policję instrybutory i brakuje tylko szarżujących przez osiedle dinozaurów. Następnie ponownie zerka na ekran komputera i widzi kolejny post, w którym ktoś ze znajomych wstawia cytat jakiegoś kolejnego księgowego milionera w koszuli w kwiatki „najważniejsze to myśleć pozytywnie”. Teraz Stefan siedzi chwilę nieruchomo, jakby mu ktoś przywalił jego własnym laptopem w łeb i myśli: „Do jasnej cholery, co jest ze mną nie tak?” Tymczasem Grażyna właśnie ogląda w telewizorze jakąś pięknotę, która przekonuje, że najważniejsze to pozytywnie myśleć i pokazuje, jak odzyskała idealną figurę już w dwa dni po urodzeniu trojaczków, każde o wadze małego słonia. A wszytko dzięki masażom, ćwiczeniom z indywidualnym trenerem, zabiegom z liści palmy, co jej wysłał ten gość z Bahamów i wielu godzinom codziennej wytężonej pracy nad sobą z przyklejonym do oblicza uśmiechem. Grażyna patrzy na telewizor, na siebie i na ścienny kalendarz. Zaczyna kombinować, jak też tak ładnie wyglądać, kiedy ma się codziennie na siódmą rano do roboty? Teraz Grażyna idzie do pokoju Stefana, bo przecież musi jakoś się rozładować i pyta: „Ty, Stefan, a ile nam zostało kasy do pierwszego?”, „Ostatnie dwie stówy” – odpowiada przygnieciony życiem Stefan. „A wiesz czemu tak mało?” – dopytuje złośliwie Grażyna. „Czemu?” odpowiada Stefan. „Bo nie myślisz pozytywnie ćwoku!”
Wyczytałem gdzieś ostatnio postulat, by te zaczepki milionerów, które kierują do zwykłych ludzi przekonując ich że oni również mogą zdobyć miliony, szczęście i sukces zacząć wreszcie nazywać po imieniu, czyli po prostu przemocą. Z badań wynika, że większość tych osób nie zdobyła swoich majątków ciężką pracą, tylko korzysta z zasobności męża, żony, spadku, zbiegu okoliczności, czy niestety cwaniactwa. Po za tym ich przekaz nie zawiera pełnej prawdy – pani się odchudza, bo stać ją na cały zespół fachowców, którzy nad tym procesem czuwają i to za ciężki szmal. Pan pozdrawia z plaży, na której się znalazł głównie dlatego, że udało mu się namówić tysiące osób na marzenia o własnej fortunie, którzy mu zapłacili za to, że pokaże im jak to osiągnąć. Przy czym – co istotne – 99% z tych, którzy sfinansowali mu sukces jakoś milionów nie zarobiło.
Toksyczna pozytywność wyziera jednak nie tylko z telewizora czy ze społecznościowych mediów. Otrzymujemy ją również od naszych znajomych – tych którzy uwielbiają nam mówić „nie przejmuj się, bądź pozytywny”, „mogło być gorzej”, „najważniejsze to się uśmiechać”, „myśl tylko pozytywnie” itd. Później w efekcie takich narracji sami staramy się przekonać do pozytywnego myślenia i pojawia się druga – równie ciemna strona toksycznej pozytywności, a jest nią to, co w jej imieniu robimy sami sobie. Najpierw więc starając sobie jakoś poradzić z atakującą zewsząd potrzebą pozytywnego myślenia niezależnie od sytuacji tworzymy mechanizm negowania i wypychania naszych prawdziwych uczuć z jednoczesnym zagłuszaniem ich uczuciami pozytywnymi, które nie są ani nasze ani też szczere i prawdziwe. To koncept – nie mogę myśleć negatywnie, muszę myśleć inaczej, muszę szukać pozytywów i wyłącznie nimi się kierować. W efekcie tego mechanizmu zaczyna narastać w nas poczucie winy ilekroć ta próba zastąpienia pozytywami negatywów nam się nie udaje. Obwiniamy sami siebie, za bycie niewystarczająco pozytywnymi i szukamy możliwości odpokutowania tej winy na każdym kroku. Wtedy w ekstremalnych przypadkach kiedy dzieje się coś naprawdę złego czy groźnego będziemy się dalej uśmiechać, by samym sobie pokazać jak bardzo pozytywni jesteśmy. To sytuacja trochę przypominająca kogoś żywcem wyjętego z kabaretowego skeczu, który każdą trudność, porażkę czy przeciwność losu komentuje słowami: „e…, dla mnie to nawet lepiej!”. Taka postawa wobec siebie – z zewnątrz tryskająca pozytywnością, a wewnątrz zmagająca się z poczuciem winy i usiłująca stłamsić prawdziwe emocje prędzej czy później rozładuje powstałe w ten sposób napięcie kierując je na innych. To wówczas kiedy taka osoba spotyka kogoś „niewystarczająco” pozytywnego zacznie wykazywać tendencje do minimalizowania doświadczeń tego kogoś wstawiając w to miejsce cytaty czy sentencje o potrzebie dobrego samopoczucia. To tak, jakby ktoś chciał z tobą pogadać, a ty zamiast go słuchać pokazujesz mu cytat z Paulo Coelo. I nie chodzi tutaj o sytuację, w której ktoś przerzuca na nas swój katastroficzno problemowy emocjonalny śmietnik, by poczuć się lepiej – bo takie zachowanie jest również toksyczne i omawiałem je w odcinku 106. Tu chodzi o nasze codzienne kontakty ze znajomymi, kiedy jedynym wsparciem z naszej strony jest zacytowanie hasła popularnego trenera rozwoju osobistego. Stąd też bierze się postawa, która prowadzi do zawstydzania czy karania innych za to że są niewystarczająco pozytywni. To właśnie sytuacja, w której mówisz komuś, że za mało zarabia wyłącznie dlatego, że myśli negatywnie.
Powyższe efekty można scharakteryzować rodzajem makabrycznej sekwencji towarzyszącej toksycznej pozytywności – najpierw otrzymujemy ją od innych, którzy zawstydzają nią nas samych, potem w efekcie tej – jak już ją nazwaliśmy – przemocowej narracji zaczynamy atakować samych siebie, a kiedy na tym polu nie odnosimy wystarczających sukcesów, zaczynamy atakować innych zarzucając im dokładnie to samo, z czym sami się borykamy – niewystarczający poziom pozytywnego myślenia. To rodzaj sideł czy pułapki, w którą się wikłamy i która ma również szereg indywidualnych i społecznych konsekwencji. Tutaj oddajmy głos Vanessie van Edwards, psychologowi i założycielce serwisu Science of People. Po pierwsze więc mamy do czynienia z mechanizmem, który nazywa ona narastaniem negatywnego słoika. Uznaje bowiem, że za każdym razem kiedy usiłujemy przykryć jakąś naszą i szczerą negatywną myśl myślą nie naszą i nie szczerą, ale pozytywną powodujemy, że negatywna myśl nie zostaje usunięta z systemu ale ląduje w tajemniczym słoiku. I niestety z czasem ten słoik wypełnia się coraz bardziej, aż w końcu przychodzi moment, w którym słoik nie będzie w stanie już pomieścić tej zmagazynowanej negatywności, więc znajdzie ona sobie jakiś sposób, by się w naszym życiu objawić z całą mocą. W końcu tłumione negatywne emocje przewalą się przez nasze życie z impetem tsunami, którego skutki mogą być naprawdę opłakane. Po drugie posiłkując się wewnętrznym i zewnętrznym prymatem pozytywnego myślenia nieświadomie zaczynamy zmieniać nasze społeczne kontakty przewartościowując znajomych i przyjaciół tak, by otaczać się tymi, którzy są wyłącznie znajomymi na dobre czasy, czy dobrą pogodę. Wybieramy ich dlatego by wzmocnić naszą życzeniową pozytywność, bo uznajemy, że ich towarzystwo nam w tym pomoże. W ten sposób w naszej przestrzeni pojawia się coraz więcej takich osób, które towarzyszą nam wyłącznie wtedy kiedy dobrze nam się dzieje, a kiedy nasz los się odwraca znikają jak kamfora. Nie są zainteresowani kimś smutnym, a jedynie wiecznie wesołym, więc kiedy tracisz pracę, związek czy powodzenie stajesz się dla nich mało atrakcyjny. A zatem ci przyjaciele, którzy każą nam się wiecznie uśmiechać tak naprawdę robią nam tyle samo krzywdy co ci, którzy wiecznie narzekają i widzą świat i życie wyłącznie w czarnych barwach. Oba te typy znajomych nas programują – jedni przewartościowaną afirmacją, drudzy przewartościowanym cierpieniem. Nie wiadomo, co gorsze, prawda?
Kolejnym efektem jest przyzwolenie na to, by w naszym życiu towarzyszył nam fałsz. I to niestety groźny efekt, ponieważ obecność fałszu w systemie rozmydla prawdę. To tak, jakbyśmy do beczki z krystalicznie czystą wodą wrzucili kostkę mydła. Wydaje się, że tak mała ingerencja w tak dużą powierzchnię nie jest w stanie dokonać wielkich zmian – jednak po pewnym czasie woda w beczce stanie się mętna i straci swoją krystaliczność. Dokładnie tak samo działa fałszywe przekonanie o konieczności wyłącznie pozytywnego myślenia. By w nie uwierzyć, musimy przyjąć założenie, że w każdej sytuacji można znaleźć coś pozytywnego – jak uczą nas piewcy psychologii pozytywnej – a to po prostu nieprawda. Zdarzają nam się sytuacje, w których nie ma niczego pozytywnego. Kiedy zaś kierujemy się przeciwnym fałszywym osądem, to z taką sytuacją, będzie nam sobie nie łatwiej, ale wręcz dużo trudniej poradzić. Bo przykrywanie negatywnych doznań sztuczną pozytywnością jest tak naprawdę negowaniem tych doznać, czyli rodzajem braku akceptacji dla nich i ucieczki przed nimi. A kiedy ich nie akceptujemy, bronimy się przed nimi, czy nie chcemy z nimi zmierzyć, to zamiast się rozwijać w rzeczywistości cofamy się w rozwoju lub w najlepszym wypadku nasz rozwój blokujemy.
Jak widać pozytywność może być również toksyczna i jest dla nas wysoko szkodliwa. Podobnie jak każde ekstremum – w tym negatywność, czyli postawa przeciwna. Taka w której koncentrujemy się wyłącznie na negatywach życia, a wówczas każda porażka czy niepowodzenie zdaje się jedynie potwierdzać jak bardzo mamy rację. Obydwa bieguny tej osi pozytywny – negatywny są dla nas destrukcyjne i co więcej, w ich efekcie my stajemy się nie tylko toksyczni dla samych siebie, ale też dla innych. Czy to oznacza, że najlepiej nie być ani pozytywnym, ani negatywnym a jedynie bezemocjonalnym robotem, którego nic nie jest w stanie poruszyć? Nie, oznacza to jedynie by w ramach własnego indywidualnego systemu korzystać z pozytywności tam, gdzie nam pomaga i gdzie nie rani innych i być świadomym również tego co negatywne, by móc je przepracować, okiełznać i wyjąć stosowną lekcję bez przerzucania tego na innych, czy ich obwiniania. A to oznacza utrzymywanie się w rozsądnej harmonii, rodzaju najbardziej dla nas korzystnego balansu. Bo pozytywne myślenie, to które nam pomaga w życiu i z którego powinniśmy korzystać jest czymś zupełnie innym, niż jego potoczne i powszechne rozumienie. To umiejętność wyciągania wniosków z porażek i pogodnej podróży przez życie dostrzegając szanse tam gdzie się rzeczywiście znajdują i uświadamiając sobie przeszkody, które napotkamy po drodze. Bo realizm nie stoi w sprzeczności z pogodą ducha. Kiedy zaś imperatyw pozytywnego myślenia żąda od nas fałszowania własnych emocji, zamiatania pod dywan wszystkiego co nie potwierdza afirmacyjnych internetowych memów czy zawstydzania innych, którym akurat w danej sytuacji jest mało do śmiechu, to wówczas pojawia się pozytywna toksyczność. By się z niej wyzwolić i nie popaść przy okazji w drugą skrajność i wieczne narzekanie i karmienie się wyłącznie negatywnymi przejawami życia warto wybrać coś, co znajduje się po środku. I to w sumie żadne odkrycie – to „droga” czy „zasada środka” obecna w wielu systemach i tradycjach od konfucjanizmu, taoizmu, buddyzmu aż po stoicyzm, filozofię Arystotelesa, czy wizję stylu życia opiewaną przez Horacego.
Pozdrawiam