Tyrady gniewu

Toksyczna pozytywność #189
10 marca 2021
Milczący problem mężczyzn
25 marca 2021

Transkrypcja tekstu:

Witajcie w Ciężkich Czasach – chciałoby się zacytować tytuł powieści Edgara Doctorowa z 1960 r. bo przecież czasy mamy nielekkie. Nie mniej jednak w powieści Ciężkie Czasy to nazwa miasteczka na Dzikim Zachodzie, puszczonego z dymem przez okrutnego bandytę nazywanego przez miejscowych Złym człowiekiem z Bodie. W końcu burmistrz miasteczka, niejaki Blue postanawia odkupić winę swojego tchórzostwa i odbudowuje nowe Ciężkie Czasy, w czym pomaga mu plotka o znalezieniu w okolicy żyły złota. Na tę wieść ściągają do miasta nowi mieszkańcy oraz oczywiście Zły człowiek z Bodie. Przywołuję zaś ten przedpotopowy western z konkretnego powodu: otóż historia Ciężkich czasów, jest jednocześnie okrutna i śmieszna. Gniewna i sarkastyczna. Złowroga i autoironiczna. I właśnie ten motyw, a dokładniej to połączenie współczesne nurty psychologii badające tzw tyrady gniewu wskazują jako możliwe wyjście z trwającego od setek lat impasu radzenia sobie z gniewem.
Co się zaś kryje pod tajemniczo brzmiącym sformułowaniem tyrada gniewu? Pokażmy to na przykładzie. Oto postanawiasz zatrzymać bieg spraw i przez chwilę rozejrzeć się wokół szukając choć odrobiny wytchnienia od przytłaczającej rzeczywistości. Rozglądasz się więc wokoło, a tam zamiast wytchnienia znajdujesz wyłącznie kolejne powody do bluzgu. Ludzie wydają ci się coraz głupsi, pomysły polityków coraz bardziej odleciane (nie wiadomo na jakich pigułach czy ziele jadą, ale czasem człowiek ma ochotę też tego spróbować), absurd goni absurd i kiedy już ci się wydaje, że rzeczywistość przesadziła, następnego ranka jest jeszcze bardziej absurdalnie. Do tego piękna Anka z piątego wydziału znowu się dała namówić na randkę temu konusowi, co ma metr pięćdziesiąt w kapeluszu i mówi „szłem” nawet jak ma daleko i pod górkę. Śliczny Georgio z drugiego piętra z sześciopakiem na brzuchu okazał się przygłupem i jak się zaśmiał poniewczasie z dowcipu przy ekspresie do kawy to się tak dokumentnie obsmarkał, że się tego już nie da odzobaczyć. Wracasz do domu, a tu kot narobił ci do butów, zeżarł kanarka i jeszcze się dziwnie patrzy. Normalnie życie mlekiem i miodem płynące. Otwierasz komputer a tam sto tysięcy maili od prezesa banku z Nairobii, że właśnie odziedziczyłeś, czy odziedziczyłaś osiemset jedenaście milionów dolców tylko najpierw musisz im wysłać tysiaka na pokrycie kosztów. No i sąsiad kupił se nową wiertarkę i już wiesz, że weekend będzie wyjątkowo udany. Wtedy by nie zwariować wypuszczasz z siebie długi i soczysty bluzg. Słowotok wulgaryzmów, w którym jedziesz po całości – od Anki i Georgia, po sąsiada i rząd. Od pani z telewizji z kanału z początku pilota po panią z telewizji z drugiego końca. To jest właśnie ten zapowiadany wielokrotnie moment, w którym przestrzegałaś, czy przestrzegałeś że ich sobie wszystkich wypożyczysz. Właśnie se ich wypożyczasz, ku własnemu zdziwieniu że znasz aż tyle wulgaryzmów. A jak się któremu nie podoba to witajcie w Ciężkich Czasach.
Powyższym mechanizm, czyli upuszczenie gniewu z napompowanego balonu stanowi rodzaj psychologicznej emocjonalnej regulacji, kiedy system jest przegrzany i jednocześnie nie dysponuje odpowiednim poziomem emocjonalnej autoświadomości, by rozbroić bombę zanim wybuchnie, o czym opowiadałem w mini-wykładzie ósmym. W ten sposób system niejako oczyszcza sam siebie powodując, że wraz z tyradą gniewu (a tak to zjawisko się fachowo nazywa) na zewnątrz wyrzucane są nagromadzone silne emocje o destrukcyjnym dla organizmu potencjale. To taki akt oczyszczenia, który staje się częstą strategią w sytuacji, która zaczyna nas osaczać i jednocześnie przerastać nasze możliwości autozarządcze. Niestety, mimo że to strategia coraz bardziej powszechna, nie zmienia to faktu, że fatalna, bo często jej stosowanie tylko pozornie czyści system z toksyn, ale przy okazji rani tych, którzy znajdują się wokół, czyli osoby, które zupełnie niechcący napatoczą się wtedy pod przysłowiową rękę. Ale ranienie innych to tylko jedna strona medalu. Istnieje też druga strona i niestety jest tak samo ciemna. Żeby to wyjaśnić przyjrzyjmy się najpierw pewnemu internetowemu zjawisku spod znaku Rant Sides. To serwisy społecznościowe domyślnie stworzone po to, by można się było na ich łamach pozbyć negatywnych emocji czyli po prostu w anonimowy sposób nabluzgać na wszystko i wszystkich, na co tylko przyjdzie nam ochota. Jak dla przykładu we wstępniaku piszą autorzy jednego z takich portali RantRampage: „Jesteśmy miejscem, w którym można narzekać na wszystko. Posty są w 100% anonimowe. Pozbądź się gniewu i dobrze się wyśpij”, zaś pierwsze z brzegu posty rzeczywiście wylewają bluzgi. Kobiety nie zostawiają suchej nitki na facetach, faceci na kobietach, obywatele na politykach, kierowcy na rowerzystach i odwrotnie, użytkownicy mediów na mediach itd w nieskończoność. Idea jest zaś taka, że nikt tych postów nie usuwa, nawet jak zawierają najobrzydliwsze bluzgi, bo przecież  – jak chcą twórcy takich portali – zawsze sobie możesz popatrzeć na swój własny bluzg i napawać się ulgą. Okazało się jednak, że pojawienie się takich serwisów w sieci przykuło uwagę naukowców, którzy postanowili badawczo sprawdzić skuteczność takiej emocjonalne regulacji. Okazało się, że i owszem sam akt gniewnej internetowej tyrady powoduje pojawienie się szybkiej ulgi, co doskonale tłumaczy wszystkie te bluzgi, które czytamy w internecie nie koniecznie na dedykowanych serwisach, ale w komentarzach jak internet długi i szeroki. Problem jednak zaczyna się później. Badani autorzy bluzgów wykazali, że mimo odczuwania chwilowej ulgi bezpośrednio po upuszczeniu z siebie złych emocji, w dłuższej perspektywie czasowej doświadczają uczucia gniewu dużo częściej niż ci badani, którzy nie korzystają z tego typu formy negatywnej ekspresji. A to oznacza, że kiedy rzucasz bluzgiem wprawdzie poczujesz chwilową ulgę ale jednocześnie w ten sposób otwierasz szerzej drzwi, przez które gniew, irytacja, czy złość mają dużo większy dostęp do twojego systemu i staną się w nim w dużo większym stopniu obecne. To trochę tak, jakbyśmy w górskim letniskowym domku wieczorem otworzyli na chwilę okno by przegonić komara i wprawdzie dzięki temu nieznośny krwiopijca opuszcza domek, ale w tym samym czasie, dzięki otwarciu tego samego okna w pomieszczeniu pojawiło się dziesięciu nowych. Akt oczyszczenia de facto staje się jednocześnie aktem zabrudzenia i to co miało być lekarstwem i uleczyć system jeszcze bardziej ten system masakruje. Istota zaś problemu leży w tym, że zdajemy się tego mechanizmu nie dostrzegać, bo ta chwilowa ulga którą czujemy pozbywając się nadmiaru negatywnych emocji staje się na tyle słodka, że przesłania nam racjonalny ogląd sytuacji. Co więcej te same badania wykazały jeszcze kilka zjawisk – zacytujmy jedynie dwa, ale już same one pokazują, jak iluzoryczna jest strategia rant sides. Po pierwsze korzystając z tyrad gniewu – niezależnie od tego czy w rzeczywistosć, czy w przestrzeni internetu, paradoksalnie powodujemy, że nasze umiejętności zapanowania nad gniewem stają się nie większe, ale mniejsze, a to oznacza, że im dłużej uprawiamy proceder gniewnych tyrad, tym mniej odporni na gniewowe infekcje się stajemy. Po drugie efekt odczucia ulgi pojawiający się po ponownym przeczytaniu własnego bluzgowego posta maleje z każdą jego lekturą i jednocześnie w międzyczasie rośnie krzywa pogorszenia nastroju. Ludzie, którzy wracają do swoich postów zamieszczonych na RantRampage z każdym takim powrotem zaczynają czuć się coraz to gorzej. I można to zilustrować prostym przykładem – wyobraź sobie że zjechałeś z góry na dół pana na parkingu, bo źle zaparkował samochód zabierają pół twojego miejsca. Kiedy później przypomnisz sobie tę akcję to z każdym takim przypomnieniem koncepcja „dobrze mu nagadałem, poszło mu w pięty, ma za swoje” zacznie tracić swoją moc. I w końcu po którymś przypomnieniu sobie twojej parkingowej reakcji uczucie satysfakcji coraz silniej będzie zastępowane przez poczucie żalu i winy, że jednak zachowałeś się nieodpowiednio.
Co zatem zrobić kiedy stajesz w takiej podbramkowej sytuacji, w której nijak nie możesz się pozbyć chęci na bluzg i wypuszczenie z siebie nagromadzonych emocjonalnych śmieci, zaś wszelkie prace nad autoświadomością i próby pozbycia się gniewnych tyrad póki co palą na panewce i nic z nich nie wychodzi? Okazuje się, że istnieje na to sposób. Jednak od razu mówię – to i tak wybór mniejszego zła, bo docelowo warto przewartościować system w taki sposób, by tyrady się nie pojawiały i by nimi nie krzywdzić ani siebie, ani też innych. Sposób zaś polega dokładnie na systemie Doctorowa z powieści „Witajcie w Ciężkich czasach”, w której zło i nieszczęście równoważone jest autoironią i dowcipem. Do tego zaś sposobu przekonuje Donald Altman – były buddyjski mnich, a obecnie psychoterapeuta i autor światowych bestsellerów z mindfulness w tytule. Sposób zaś jest niezwykle prosty i polega na spełnieniu dwóch warunków. Po pierwsze kiedy już czujesz, że musisz upuścić gniew z systemu dopilnuj, by twoja gniewna tyrada – nieważne czego i kogo dotycząca – nie trwała dłużej niż minutę. Serio – maks minutę i to ze stoperem w ręku. Drugi warunek to wykonanie bezpośrednio po niej i trwającej dokładnie tyle samo równie silnej tyrady ale tym razem prześmiewczej, sarkastycznej, czy ironicznej i jednocześnie takiej, której celem jesteś wyłącznie ty sam. Tu oddajmy głos Altmanowi: „Kto powiedział, że nie możesz po prostu śmiać się z własnej złości, własnej tyrady gniewu, czy z całej tej całej sytuacji? Poza tym to twoja tyrada i wyłącznie ty dedycujesz co z nią zrobić! Tak jak zainwestowałeś w bluzg, możesz również wycofać z niego swoją inwestycję. Śmiej się przez minutę ze swojej tyrady, z własnej tyrady, a nawet śmiej się z jej słuszności.” Tyle cytat z Altmana. Następnie, kiedy już odstawisz cały jednominutowy stand-up, w którym chichrasz się wyłącznie z samego siebie przejdź do trzeciego kroku. W nim zaś po prostu poświęć trzecią minutę na odpoczynek. Usiądź, nic przez chwilę nie rób i poczuj jak w naturalny sposób twój system wraca do równowagi. Dokładnie tak samo jak w zamierzchłych podstawówkowych czasach, w których najlepszym sposobem na rozładowania waśni było danie sobie nawzajem po gębie. Tyle że tutaj i teraz ta wymiana wymierzonych sobie policzków odbywa się pomiędzy twoją złością na świat i autoironią, w której dajesz sobie sarkastyczno dowcipnego klapsa na opamiętanie. To podobno obecnie najlepsza strategia na ciężkie czasy. Nie tylko te z westernu Doctorowa, ale również nasze.
Pozdrawiam