Nieuświadomione źródła niepokoju

Drugi biegun zemsty
16 lutego 2021
Samodyscyplina jako autoterapia
3 marca 2021

Transkrypcja tekstu:

Coraz więcej osób doświadcza obecnie poczucia niepokoju, którego źródeł nie są w stanie wskazać. Po prostu odczuwają niepokój, rodzaj nieustannie tlącego się w tyle głowy lęku, który towarzyszy im przez wiele godzin w ciągu dnia, a czasem przez cały dzień i kiedy ich spytać czego dokładnie ten lęk dotyczy, o co się niepokoją, to bezradnie rozkładają ręce i jedyną odpowiedź, jakiej są w stanie udzielić jest odpowiedź „nie mam pojęcia, nie wiem”. I tu pojawia się problem, bo wszystkie znane mi sposoby pokonywania lęku są oparte o metody, w których podstawą, a jednocześnie niezbędnym warunkiem skuteczności jest lokalizacja źródła lęku. Bo żeby pokonać strach, znaleźć nań sposób, oswoić go, pozbyć się go czy sprawić, by przestał nam doskwierać, trzeba wiedzieć czego się boimy. Jeśli na przykład u podłoża lęku leży obawa o coś, czego nie znamy, o jakieś niewiadome, to jednym ze sposobów jest poznanie tego czego nie znamy i jeśli to jest możliwe wówczas lęk znika. To na przykład sytuacja, w której ktoś boi się wziąć do ręki świecącą neonówkę, bo uznaje, że jeśli ten przedmiot emituje tak jasne światło to jednocześnie musi to oznaczać, że jest bardzo gorący, w więc wzięcie go do ręki musi spowodować silne oparzenie skóry. Kiedy jednak druga osoba tuż obok demonstruje, że wzięcie do ręki neonówki nie powoduje oparzenia, to jednocześnie nasz delikwent odważa się również to uczynić. A kiedy się przekonuje, że neonówka nie jest gorąca przestaje się bać, by wziąć do ręki kolejne. To klasyczny przykład dekonstrukcji lęku poprzez dostarczenie brakującej wiedzy, która stanowiła jego podłoże. Jednak co w sytuacji, w której osoba odczuwająca lęk nie jest w stanie wskazać jego źródła i mimo, że nie wie czego się boi, to jednak uczucie niepokoju towarzyszy jej przez większość czasu? Wówczas wyjaśnieniem może być jeden z formatów przeciążenia sensorycznego – i to według mojego doświadczenia w pracy z ludźmi dużo bardziej powszechne zjawisko niż może się wydawać. Czym jest przeciążenie sensoryczne: to sytuacja, w której jeden z naszych zmysłów – dotyk, wzrok, słuch itd podlega nadmiernej stymulacji, czyli otrzymuje więcej bodźców, z których informacji dostarczanych do mózgu jest tak dużo, że nie jest on w stanie w prawidłowy sposób ich odfiltrować i przetwarzać. Problem jednak z powszechnym postrzeganiem przeciążenia sensorycznego jest taki, że upatrujemy jego źródeł przede wszystko w aktywności społecznej. Na przykład podczas oczekiwania na lot na jednym z gigantycznych chińskich lotnisk, gdzie wszyscy się przepychają, ocierają o siebie i hałasują. Albo na włoskim mercato, gdzie sprzedawcy z wąsko ustawionych stoisk przekrzykują się w zachwalaniu swojego towaru. Czy też pracując w firmie z ogromnym open space’m, gdzie w bliskiej odległości kilkadziesiąt osób jednocześnie rozmawia przez telefon. Jeśli zaś przyjąć – co wynika z badań – że to właśnie przeciążenie sensoryczne powstałe w efekcie takich ekspozycji na gęsty i gwarny tłum jest źródłem niepokoju, którego nie potrafimy wyjaśnić, to jak wytłumaczyć, że właśnie teraz, kiedy poprzez pandemiczne obostrzenia generalnie jesteśmy izolowani od takich tłumnych atrakcji uczucie niepokoju towarzyszy coraz większej ilości ludzi? Przecież wielu z nich siedzi w domach, pracuje w domach i znacznie ograniczyło swoje kontakty ze znajomymi. A zatem siłą rzeczy wraz z tym ograniczeniem powinno zostać ograniczone również ryzyko przeciążenia sensorycznego. Niestety jest dokładnie odwrotnie, bo ten efekt serwujemy sobie sami i to zarówno w formacie zewnętrznym, jak i wewnętrznym. Pokażmy to na przykładach począwszy od zewnętrznego. Oto jest niedziela rano i postanawiasz (o zgrozo), że do porannej kawy obejrzysz sobie jakiś program informacyjny. Na pierwszej stacji rozmawiają politycy odpytywani przez panią redaktor. Jednak tak naprawdę to nie jest rozmowa, w której kiedy ktoś mówi, to inni słuchają. Otóż wszyscy ci ludzie mówią jednocześnie próbując się nawzajem zagłuszyć i to niestety z panią redaktor na czele. Dyskomfort czujemy już kiedy dwie osoby mówią jednocześnie, a tutaj mamy standardową sytuację, w której jednocześnie mówi czasem nawet pięć – sześć osób. Oczywiście mózg zaczyna ci parować, bo nie jest w stanie wychwytywać z tej kakofonii dźwięków na tyle rozpoznawalnych kwestii by ułożyć z nich jakikolwiek logiczny przekaz, więc już po kilkudziesięciu sekundach tego jazgotu zmieniasz stację. Teraz słuchasz wypowiedzi jakiegoś eksperta, który mówi, że potrzebna jest nowa strategia podatkowa bo brakuje kasy i teraz należy wprowadzić obowiązek podatku od oddechu. Po czym pojawia się drugi ekspert mówiący, że pora zlikwidować podatek od krasnali ogrodowych, bo spodowuje on, że te cudne tradycyjne kulturowe perełki znikną z polskich ogrodów. Pstryk i znowu zmieniasz kanał. A na nim akurat dyskutują trzy panie ekspertki na temat zgubnego działania cukru na nasz organizm w skutek którego wszyscy zaraz umrzemy. No tak kiwasz głową – to przecież wiadomo. I nagle stacja przerywa nadawanie bo pojawia się blok reklamowy, więc przed twoimi oczyma zaczynają śmigać kolorowe obrazki batoników, napojów gazowanych, czekoladek i kisielu. Zaraz zaś po reklamie zapowiadany jest reportaż z otwarcia nowej, sfinansowanej z unijnych środków, wielkiej i nowoczesnej cukrowni. Wystarczy tych przykładów, a mógłbym tak bez końca. Jednak dodajmy – cała kawowo telewizyjna akcja trwała zaledwie kilka minut, natomiast nie dość że dostarczyła nam potężną dawkę informacji, to jeszcze wiele z nich było sprzecznych ze sobą. I tutaj mózg zareaguje dokładnie tak samo, bo z jego perspektywy to również potężne przeciążenie sensoryczne. I co najgorsze w efekcie tych zaledwie kilku porannych minut zostało stworzone idealne podłoże do tego, by w późniejszych porach dnia pojawiło się uczucie niepokoju. I jego źródeł oczywiście nie będziemy potrafili wskazać, bo nawet nie wpadniemy na to, że stoją za nimi te telewizyjne wrzeszcząco straszące głowy. I jak się okazuje wcale do tego nie potrzebujemy interakcji w tłumie – wystarczy siedzenie w domu i kompensowanie sobie braku zewnętrznych atrakcji częstszym oglądaniem telewizji, czy serfowaniem po portalach społecznościowych w poszukiwaniu wieści ze świata, co ma dokładnie taki sam skutek.
Jednak tak samo groźny co zewnętrzny jest wewnętrzny format przeciążenia sensorycznego, który niestety serwujemy sobie sami i to na własne życzenie. Żeby pokazać jeden z jego aspektów – również przydarzający się najczęściej – posłużymy się psychologiczną koncepcją określaną jako efekt pilności/nagłości, którą spróbuję pokazać na przykładzie dwóch alternatywnych koncepcji, które tworzymy w głowie. Pierwszą jest koncentracja na procesie (czyli coś co możemy nazwać postawą „nie pilną”), drugą koncentracja na zamierzeniu (czyli postawa „pilna”).Różnica zaś pomiędzy tymi dwiema postawami przebiega wzdłuż osi aktywności jako celu samego w sobie i aktywności jako działań prowadzących do jakiegoś celu. Zacznijmy od drugiej opcji. Oto Ewa, która kieruje się imperatywem wykonania zadań, w którym celem jest możliwie jak najszybsze osiągnięcie tego, co ma zostać zrobione. Dla przykładu – kiedy Ewa pije poranną kawę to jej koncentracja nie obejmuje kawy, ale to co ma zrobić po jej wypiciu. To rodzaj postawy: „jeszcze tylko kawa i już się za to biorę”. I ten wzorzec dotyczy każdej jej czynności – są wykonywane głównie po to, by móc je mówiąc potocznie „odfajkować” i przejść do kolejnych. I nie ma znaczenia jakie to czynności – czy prywatne czy zawodowe. Bo niezależnie od tego za co się Ewa zabierze, zawsze jest coś co już wisi w powietrzu i co jest do zrealizowania później. Z tej perspektywy siedzenie w fotelu i picie kawy jest marnotrawieniem czasu, chyba że w trakcie tej czynności jest wykonywane jakieś zadnie – na przykład rozmowa, ustalenia, negocjacje itp. I tę postawę widać po tym jak Ewa się porusza. Szybko chodzi, szybko mówi i szybko śpi. Moglibyśmy powiedzieć, że kierując się ideą wydajności Ewa uznaje, że wydajność jest mierzalna wyłącznie poprzez ilość czynności do wykonania. Na przykład dla tego typu osób nie tylko medytacja jest koszmarem, ale nawet sam relaks – chociażby kilkuminutowy. To życie w nieustannym gorączkowym pośpiechu, który Ewa sobie sama narzuca i który – kiedy ocenimy obiektywne efekty tak naprawdę w wielu przypadkach w ogóle nie jest potrzebny, bo niczego nie wnosi – ani wydajności ani też jakości. Co więcej – Ewa uznaje się za osobę zadaniową i sprawczą, ale pewnie nas to nie zdziwi, że uczucie niepokoju towarzyszy jej częściej niż innym ludziom i to właśnie na skutek tego samego mechanizmu, którym nieustannie atakuje swój mózg – przeciążenia sensorycznego.
Na drugim biegunie znajduje się Robert, który jest wyłącznie skoncentrowany na procesie a nie na zamierzeniu. Kiedy pije kawę, to oczywiście rozmyśla nad piciem kawy a nie nad tym co będzie za chwilę. Dla niego istotne jest to co robi, kiedy to robi, a już nie koniecznie to, że może to do czegoś doprowadzić. To oczywiście ma swoje dobre i złe strony. Robert rzadko się irytuje, mniej męczy i generalnie jest szczęśliwszy, ale czy aby na pewno wywiązuje się ze wszystkich zamierzeń. Są takie, za które się bierze i których nigdy nie doprowadza do końca. Mamy zatem dwie skrajności na osi pilność/nagłość, czyli miejsce, w którym znajduje się Ewa i nie pilność/nie nagłość, na którym znajduje się Robert. Kiedy zaś przypatrujemy się tej osi to wydaje nam się logicznie, że najlepiej się usadowić gdzieś po środku – być odpowiednio sprawczym ale się nie zajechać, prawda? Jednak tutaj czeka nas niespodzianka. Otóż okazuje się, że po pierwsze lokalizacja na tej osi jest związana z naszymi indywidualnymi cechami, ale po drugie znajduje się na niej pewna niewidzialna granica, która również jest umieszczona w różnych miejscach dla każdego z nas osobna. Jednak problemy pojawią się wówczas, kiedy niezauważenie ją przekroczymy w stronę Ewy, a wówczas stabilność systemu zostaje zagrożona. A tą granicą jest właśnie pojawienie się odczucia lęku, którego źródeł nie potrafimy sobie w prosty sposób wyjaśnić. Zaś jego pojawienie się jest dla nas doskonałym wskaźnikiem, że oto właśnie przekroczyliśmy własną granicę aktywności pomiędzy nie pilną/nie nagłą a pilną i nagłą częścią osi.
Jak widać nawet irracjonalne poczucie lęku, który zaczyna nam towarzyszyć za dnia – mimo iż zrazu nie potrafimy wyjaśnić i zlokalizować jego przyczyn – może być dla nas bezcenną informacją, że właśnie w naszym systemie opartym na neuroprzekaźnikach zaczęły się dziać jakieś niepokojące rzeczy. A jeśli tak, to najwyższy czas przyjrzeć się naszym nawykom i aktywnościom i odpowiedzieć sobie na pytanie, czy nie przekroczyliśmy w nich granicy zewnętrznego, czy wewnętrznego przeciążenia sensorycznego. Polecam to zrobić, bo to wielce uwalniające!
Pozdrawiam