Toksyczny wstyd

Tentato litigio, czyli emocjonalny poligon
21 stycznia 2021
Pułapka bezwarunkowej akceptacji
2 lutego 2021

Transkrypcja tekstu:

Czasem zastanawiamy się dlaczego ktoś z naszego bliskiego otoczenia lub też my sami pakujemy się w relacje, które na zdrowy rozsądek nie wróżą niczego dobrego. Patrząc na nie z boku – w sytuacji, kiedy dotyczą one innych osób – lub wówczas gdy patrzymy na nie z dystansu czasu, kiedy już dawno są za nami uświadamiamy sobie z całą wyrazistością, że to się przecież nie mogło udać. A mimo to takie relacje powstają nie przestając nas zadziwiać. A może gdybyśmy potrafili prawidłowo zdiagnozować możliwe źródło takich naszych relacyjnych zachowań, moglibyśmy się przed nimi ustrzec na przyszłość? Problem w tym, że to źródło może być nieźle zakamuflowane i dotyczyć naprawdę różnych relacji. Przyjrzymy się tylko dwóm wybranym na poniższych przykładach. Oto Anka i Robert. Para pomiędzy którą wydaje się istnieć nierozłączna nić, mimo iż nie nazwalibyśmy ich ani parą dobraną, ani też spełnioną. Robert bowiem jest wzorcowym przykładem narcyza koncentrującego wszechświat wyłącznie wokół siebie. Świat który tworzy Robert, to świat w którym wszyscy go kochają, obdarzają szacunkiem i podziwiają. Jego świat wydaje się lśnić kolorami – kwiaty kłaniają się na jego widok, psychofanki mdleją, a wypuszczone na halach owce rozstępują się przed nim, jak morze czerwone. I ten właśnie magiczno fantastyczny świat przyciąga Ankę jak magnes, bo te kolory i charyzma wydają się być na wyciągnięcie ręki. I nie ma znaczenia że to jedynie iluzja – znaczenie ma wyłącznie to, że można by się w takiej iluzji zanurzyć, by chociaż na chwilę zapomnieć o… W tym miejscu nie wstawię spojlera, bo musimy jeszcze przyjrzeć się drugiemu przykładowi. Oto Andrzej i Ola. Również nierozłączna para, która wydaje się być połączona swoistą symbiozą wymiany. Ola często w tym związku korzysta z roli ofiary, co natychmiast w Andrzeju odpala ratownika – zgodnie zresztą z modelem analizy transakcyjnej Karpmana. A jest z czego Olę ratować, bo jest ona dorosłym dzieckiem alkoholika i podobnie jak od 40 do 60% takich osób sama ma również alkoholowy problem. Sęk jednak w tym, że Andrzej wciela się w rolę ratownika nie z miłości, współczucia, czy chęci pomocy. On to robi wyłącznie dlatego, że uważa Olę za osobę zepsutą i potrzebującą wsparcia, zaś jego nad nią opieka jest dla niego czymś w rodzaju odkupienia własnych win. Potrzebują więc siebie nawzajem i to powoduje, że żadne z nich nie zamierza opuścić drugiego. Ale czy na pewno są szczęśliwi? Czy dwa powyższe relacyjne przykłady może coś ze sobą łączyć? A może zadajmy to pytanie inaczej – co motywuje Anię i Andrzeja do tak silnego zaangażowania w ich relacje? A co byśmy powiedzieli na to, że ich głównym motywatorem jest toksyczny wstyd? Tutaj musimy wyjaśnić co ten termin oznacza. Otóż wg. Rosa Rosenberga, autora książki o współzależnych pułapkach narcystycznych doświadczamy w życiu dwóch głównych rodzaju wstydu. Pierwszy to wstyd z powodu tego co zrobiliśmy, zaś drugi to wstyd z powodu tego, kim jesteśmy. Ten pierwszy, nazywany wstydem sytuacyjnym jest zazwyczaj temporalny i mija po zinternalizowaniu jego powodów, czyli w sytuacji w której jesteśmy zdolni do pogodzenia się, z tym, że zrobiliśmy coś niewłaściwego i jednocześnie wraz z tym aktem akceptacji wyciągamy z danego zdarzenia lekcję na przyszłość. Jednak drugi wstyd, zwany wstydem podstawowym, często towarzyszy nam całe życie, zamieniając nas w ofiary własnego wstydu. To właśnie ten wstyd nazywamy wstydem toksycznym, którą to nazwę na podstawie własnych badań już w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku wprowadził amerykański psycholog Sylvan Tomkins, ten sam od teorii skryptu o której opowiadałem w odcinku 177. Podstawowy problem z toksycznym wstydem jest taki, że zostaje on przez nas zinternalizowany, a to oznacza, że zaczynamy po pierwsze uznawać go jako stałą składową naszej osobowości, a po drugie wypieramy to, że jego źródłem nie jesteśmy my sami. Wprawdzie na co zwraca uwagę Rosenberg działa on w nas jak samo spełniająca się przepowiednia, bo im bardziej staramy się przełamać tę klątwę wstydu, tym więcej energii jej dostarczamy i tym większy oddajemy jej wpływ na nasze życie. Powoduje on też całą masę efektów wtórnych – takich jak zwątpienie w siebie, lekceważenie siebie, autosabotaż. samodegradację i wiele innych. Ale to co najważniejsze to jego podstawowy impakt, a mianowicie silne przekonanie że nie zasługujemy na miłość, szczęście, czy sukces. Rodzi on również kolejne przekonanie wykraczające znacznie ponad pojęcie zasługiwania – to przekonanie, w którym osoba w sidłach toksycznego wstydu, w jego ekstremalnej wersji uważa, że nie da się jej kochać – że to po prostu niemożliwe. Jedną zaś z emocjonalnych konsekwencji tego stanu jest pojawiający się gniew, który ma dwa wektory. W pierwszym jest zwrócony przeciwko takiej osobie. Tu moglibyśmy powiedzieć, że jej gniew dotyczy jej samej i przynosi chwilową ulgę w emocjonalnym napięciu. To paradoksalna sytuacja, w której taka osoba słyszy w głowie swój własny głos zwrócony przeciwko samej sobie: „dobrze ci tak, dokładnie zasługujesz na to co cię spotyka” i jednocześnie ta sama emocja gniewu odwraca na chwilę jej uwagę od wstydu, a więc jego odczucie zostaje na chwilę zmniejszone lub zanika. Drugi wektor gniewu często jest zwrócony przeciwko innym ludziom, bo to również odwraca uwagę od toskycznego wstydu, a więc przynosi takiej osobie rodzaj ulgi. Niezależnie jednak od tej paradoksalnej, bo przecież destrukcyjnej dla siebie i innych iluzji ulgi stałym elementem psychicznego krajobrazu stają się silne przekonania, które z kolei przytacza Darlene Lancer, autorka m. in. książki „Przezwyciężanie wstydu i współzależności”. To na przykład takie przekonania, jak: jestem głupi, jestem nieatrakcyjna, jestem porażką, jestem złą osobą, nienawidzę siebie, nie powinnam się urodzić. Koszmar, prawda? No właśnie, ale skoro powiedziałem, że toksyczny wstyd jest internalizowany, to przecież oznacza, że jego prawdziwe źródło nie znajduje się w nas samych, ale gdzieś na zewnątrz. I tutaj powinniśmy sobie postawić dwa pytania – nie tylko „skąd się to wzięło?” ale również „z kiedy to się wzięło?” Pewnie tu nie będzie zaskoczenia – oczywiście większość z dzieciństwa i to nie tylko moje zdanie, ale też wielu specjalistów i autorów zajmujących się toksycznym wstydem. Uznaje się, że toksyczny wstyd zaczyna się pojawiać w dziecku, które w trudnych sytuacjach jest oceniane nie przez pryzmat tego co zrobiło, ale przez pryzmat tego kim jest. Dr Beniamin Golden, autor książki „Pokonywanie destrukcyjnej złości” wskazuje tu prosty przykład czterolatka, który rozlewa mleko. W pierwszej wersji słyszy od rodzica: „To się wszystkim zdarza. Posprzątajmy razem, a na przyszłość po prostu postaraj się być bardziej ostrożny”. W drugiej wersji rodzic mówi: „Jesteś taki niezdarny! Cały czas to robisz!”. To wydaje się subtelna różnica, ale problem w tym, że często słyszane przez dziecko komunikaty spod znaku tej drugiej wersji to idealny fundament do rozwinięcia się toksycznego wstydu w przyszłości. I tutaj to nie tylko rodzice mogą być konstruktorami takiego fundamentu – robią to również nauczyciele, rodzeństwo, rówieśnicy czy inne osoby, z którymi doświadczamy bliskiego kontaktu w dzieciństwie. Ale to co najważniejsze to budowa internalizacyjnej osi czasu. Bo każdą internalizację poprzedza jakaś socjalizacja, a to oznacza, że tego typu przekonania o nas samych – nie zasługiwania na miłość, czy nie nadawania się do miłości – otrzymujemy wyłącznie z zewnątrz i dopiero później na ich podstawie budujemy przekonania własne.
Jak się zatem pozbyć toksycznego wstydu? Tutaj istnieje wiele podpowiedzi wielu specjalistów, ale spróbujmy wybrać z nich te, które się pojawiają najczęściej. Po pierwsze więc naucz się obserwować to uczucie bez wchodzenia w nie. Ani go nie blokuj, ani też nie zasilaj – po prostu bądź świadom kiedy się pojawia, ale powstrzymuj się od jakiejkolwiek reakcji na nie. Po drugie musisz nauczyć się wybaczać sobie. To trudny proces, bo po pierwsze trzeba w nim zaakceptować życie, takim jakie ono jest, a więc również i to, że na twojej drodze pojawili się ci wszyscy ludzie z ich przekazem. Większość z nich nie miała najmniejszej świadomości, że cię krzywdzi, po prostu nikt nigdy nie nauczył ich obsługi emocji własnych i innych, więc to co robili, czynili bo nawet nie wiedzieli że można inaczej. Wybaczenie dotyczy również tego, by zaakceptować i zrozumieć dlaczego tak do tej pory o sobie myślałaś czy myślałeś. Miałaś, czy miałeś do tego pełne prawo, bo i ciebie nikt nigdy nie nauczył, jak sobie z takimi problemami radzić. Ale przyznanie sobie prawa do konkretnych konstruktów myślowych jeszcze nie oznacza, że uznajemy je za słuszne, prawdziwe czy zasadne. To że jako dziecko miałeś prawo myśleć o sobie, że nie zasługujesz na miłość, wcale nie oznacza, że na nią nie zasługujesz. To jedynie koncepty twojej przeszłej osobowości. Tworu, który możemy nazwać „była czy były ty” i temu tworowi warto zaoferować współczucie, czułość i wyrozumiałość, co nie oznacza, że tym samym przyznajemy mu rację. Po trzecie zwróć uwagę, na przymiotniki czy inne określenia, których w swoje głowie używasz kiedy mówisz do siebie o sobie. Zaobserwuj z pieczołowitością bezstronnego badacza ile z tych określeń nosi na sobie jarzmo toksycznego wstydu i zacznij powoli, ale konsekwentnie wymieniać je na takie, które są tego jarzma pozbawione. Po czwarte albo unikaj kontaktu z takimi ludźmi albo stanowczo zacznij się przeciwstawiać wszelkiej ich narracji, która przedkłada wartość tego kim jesteś nad to co robisz. Po prostu nie daj się więcej umieszczać w kalce, w której ktoś na podstawie tego co robisz osądza to kim jesteś. Jeśli popełniamy błąd to nie oznacza że sami jesteśmy wadliwi, a jedynie to, że zdarzyło nam się – jak milionom innych – po prostu popełnić błąd. A błąd można albo naprawić, albo się na nim nauczyć. Sam błąd jeszcze nie definiuje tego, kim jesteśmy. Po piąte – i tutaj większość autorów artykułów o pozbyciu się toksycznego wstydu jest co do tego zgodnych – zacznij medytować. Możesz potraktować medytację wyłącznie jako narzędzie pracy z umysłem i nie musisz wierzyć ignorantom, którzy przypisują to narzędzie wyłącznie tradycji wschodniej. Jest obecne w każdej tradycji – również chrześcijańskiej, jednak żadna z tradycji nie ma na to narzędzie monopolu. Co więcej do jego stosowania nie potrzebujemy żadnego wyznania, religii czy konkretnych światopoglądowych wytycznych. Jednak, co staje się dzisiaj powszechnym i również coraz częstszym naukowym przekonaniem – może być niezwykle pomocne w uzyskaniu efektu biernego, bezstronnego obserwatora w stosunku do własnego systemu emocjonalnego, a z tej pozycji można rozwiązać olbrzymią ilość problemów, które wcześniej wydawały się nie do ruszenia. Jeśli zaś uznasz, że potrzebujesz pomocy w poradzeniu sobie z toksycznym wstydem znajdź dobrego psychoterapeutę – jest całkiem sporo narzędzi, które można tutaj zastosować i nie daj się przekonać, że psychoterapia w takim wypadku musi trwać tygodniami.
Pozdrawiam