Ucieczka od przeciętności #141

Jak emocjonalnie przetrwać pozostanie w domu? #140
3 kwietnia 2020
Dystansowanie społeczne vs. psychiczne #142
17 kwietnia 2020

Transkrypcja tekstu:

W jednym z poprzednich mini-wykładów przywoływałem koncepcję dwóch mechanizmów odpowiedzialnych za przetrwanie naszego gatunku, które to mechanizmy wykorzystujemy do dzisiaj, często nie zdając sobie nawet z tego sprawy. To rodzaj atawizmów psychologicznych – czyli takich konstruktów pojęciowych, które odziedziczyliśmy po naszych przodkach, które kiedyś pełniły niezwykle istotną funkcję w konstruowaniu i kultywowaniu aktywności plemiennej, a które dzisiaj, niestety, czynią nam więcej szkody niż pożytku. Te dwa mechanizmy to: ujawnianie siebie oraz reagowanie na ujawnianie innych. Nazwijmy je skrótowo ekspozycją i reakcją. Motywatorem pierwszej jest wywoływanie reakcji innych, zaś źródłem drugiej jest aktywność innych, na którą reagujemy. Stwórzmy zatem prosty, socjologiczny schemat, który pokazuje, w jaki sposób przebiega wzajemna interakcja w takim relacyjnym systemie.
Mamy oto osobnika A (niech to będzie Anka) oraz osobnika B (nazwijmy go Bogdanem), którzy wobec siebie stosują te mechanizmy. Oto Anka w kontakcie z Bogdanem eksponuje siebie, wykorzystując do tego wszelkie dostępne jej formy dystrybucji i kanały komunikacji. Zatem to, co jest eksponowane, to: jej wygląd, cechy charakteru, przekonania i poglądy oraz wszystkie siedem rodzajów inteligencji: od adaptacyjnej po emocjonalną. Bogdan w obecności Anki robi dokładnie to samo, chociaż oczywiście na swój sposób. Moglibyśmy powiedzieć, że oboje sobie opowiadają siebie. Jednak to opowiadanie siebie byłoby bezcelowe, gdyby nie było obliczone na określoną reakcję po drugiej stronie. I tutaj pojawia się właśnie kolejny mechanizm, czyli to, że Bogdan w jakiś konkretny sposób reaguje na opowieść ekspozycyjną Anki (jej opowieść, style narracyjne, przekazywane treści itd), i oczywiście Anka odpowiada dokładnie tym samym, reagując na ekspozycyjny mechanizm Bogdana. Teraz, skoro już to wiemy, orientujemy się, że ich reakcje mogą mieć różne natężenie, które można zmierzyć poziomem zainteresowania. A to oznacza, że im bardziej atrakcyjna będzie ekspozycja po którejś ze stron, tym żywszą i bardziej pozytywną reakcję ona wywoła. Nie tylko my to wiemy, bo zdają sobie z tego doskonale sprawę również Anka z Bogdanem. To z kolei sprawia, że każde z nich chce uczynić swój przekaz ekspozycyjny jak najbardziej atrakcyjnym, bo nagrodą za ten zabieg będzie odpowiednia reakcja przynosząca spełnienie, zadowolenie i dumę z siebie. Oczywiście to nie jedyne profity – gdybyśmy teraz zwrócili się ku inteligencji emocjonalnej, to prędzej czy później, natrafilibyśmy na silne wzorce poczucia własnej wartości. Jednak póki co zostańmy przy tych dwóch podstawowych mechanizmach. Tym bardziej, że pora nieco ten model skomplikować i zastanowić się jakie zjawiska w nim będą miały miejsce, kiedy na przeciwko Bogdana ustawimy nie tylko Ankę, ale jeszcze kilka innych jednostek i tak samo rozszerzymy relacyjny krąg Anki. Pojawi się wówczas faktor konkurencyjności. Teraz ekspozycja każdego z elementów układu musi nie tylko zainteresować swojego adresata, by wywołać w nim oczekiwaną reakcję, ale również musi zmierzyć się z innymi ekspozycjami i co tu dużo mówić – wygrać z nimi w swej atrakcyjności. Każda ekspozycja jest przecież obliczona na reakcję, tak jak każda reakcja jest efektem jakieś ekspozycji. Należy się więc czymś wyróżnić od pozostałych, by wywołać najsilniejszą reakcję. Z tej perspektywy najgorszym do czego może dojść, to nieumiejętność wyróżnienia się na tle innych ekspozytur. Bo jeśli będziemy tacy jak inni, to nie będziemy zdolni do wywołania odpowiednio silnych reakcji, przez co w naszym emocjonalnym systemie pojawią się wszystkie te faktory, które będą odwrotnością spełnienia, zadowolenia, bycia dostrzeżonym, docenionym, czyli wyjątkowym.
W takiej sytuacji osoba dokonująca ekspozycji za wszelką cenę będzie dążyła do wyjątkowości i jednocześnie za wszelką cenę unikała przeciętności.
I tutaj pojawia się ciekawy aspekt całego modelu, a mianowicie odwrócona skala percepcji tego, co uznajemy za sukces i porażkę. Porażką ekspozycji wcale nie jest bycie gorszym od innych, a jedynie bycie jak inni. Sukcesem zaś jest nie tylko bycie lepszym, ale również wyróżnianie się. Za porażkę uznawana jest wyłącznie przeciętność, zaś za sukces wszelkie od niech odchylenia.
Pokażmy ten zadziwiający efekt na przykładzie wykresu w kształcie dzwonu. To, co stanowi jego zasadniczą część, to rodzaj populacyjnej normy, czyli właśnie przeciętność. Po prawej stronie wykres wskazuje garstkę osób pozytywnie wybijających się z obszaru przeciętności. To ludzie, którzy są bardziej utalentowani, bardziej inteligentni, bardziej w czymś sprawni od innych. Po lewej stronie mamy tych, którzy mają mniej talentu, inteligencji, bądź sprawczości. Jeśli przyjęlibyśmy prostą formułę aspiracyjną, to musielibyśmy uznać, że ludzie w swej zdecydowanej większości rozumieją swój rozwój jako proces przemieszczania się na tym wykresie z lewej ku prawej. Ci, którzy są mniej sprawczy walczą o zdobycie większej sprawczości, by dołączyć do tych po swej prawej stronie, czyli pokonują drogę od obszaru „słabszy od innych”, przez obszar „taki jak inni”, do obszaru „lepszy od innych”. Jednak okazuje się, że tak w cale nie musi być. Otóż i owszem, część ludzi wybierze się w swoją życiową podróż w prawo, ale część uzna, że dużo większe znaczenia ma dla nich faktor wyjątkowości – czyli ucieczka od przeciętności – niż strona, w którą się ucieka. Bo w systemie dwóch mechanizmów: ekspozycji i reakcji część ludzi postawi na jakość reakcji, a nie na jakość ekspozycji. Będą więc szukali wyjątkowości na dużo łatwiejszy sposób. Jedną z takich strategii jest uzyskanie reakcji w ekspozycji, którą możemy nazwać „mam się gorzej od innych”. To na przykład postawy: „jestem bardziej nieszczęśliwy od innych”, „bardziej cierpię od innych”, „mam od innych bardziej pod górkę”, „mnie zawsze zdarzają się – jak nikomu innemu – te wszystkie okropne rzeczy”, „szef się mnie czepia bardziej od innych”, „ten sprzedawca mi najbardziej dopiekł”, „nie słyszałam, żeby wcześniej kogoś tak okropnie potraktowano, jak właśnie mnie”. Czy te narracje wydają ci się znajome? Pewnie tak, bo przecież każdy z nas słyszał je w swoim życiu tysiące razy od innych, a i czasem nam samym przydarzało się uderzać w takie właśnie tony. Za nimi wszystkimi stoi potrzeba ekspozycji obliczona (nawet podświadomie) na wywołanie reakcji swoją wyjątkowością. I wtedy oczywiście zadręczamy nie tylko samych siebie, ale też przy okazji wszystkich dookoła.
Zwracałem już uwagę na ten aspekt naszych zachowań w mini-wykładzie o złotym środku poczucia własnej wartości. Mówiłem o tym, żę potrzebę wyjątkowości implementuje nam społeczeństwo oraz nasi najbliżsi, nawet na najwcześniejszych etapach życia, wmawiając nam, że przeciętność to najgorsze, co nam się może zdarzyć. Deprawacja przeciętności ma miejsce na naszych oczach częściej, niż zdajemy sobie z tego sprawę, więc by uciec z tego obszaru, wskazywanego przez wykresowy dzwon, zrobimy wszystko, byle tylko nie posądzono nas o przeciętność, bo to przecież porażka. Problem w tym, że jeśli chcemy uciekać z przeciętności, to jedyna właściwa droga prowadzi w prawo. Na tym właśnie polega nasz rozwój – orientujesz się, że z czymś sobie nie radzisz i próbujesz to zmienić. By zaś stać się mistrzem, nie tylko trzeba przejść przez okres przeciętności, ale również przez okres ignorancji. Droga w prawo zaczyna się od akceptacji tego, że znajdujemy się po lewej stronie w jakiejś dziedzinie czy obszarze życia. Droga do mistrzostwa zawsze prowadzi przez własną głupotę, bo żeby nauczyć się coś robić, najpierw trzeba tego nie umieć robić. Jak pisze Mark Manson: „Ludzie wyjątkowi w określonej dziedzinie stają się wyjątkowi, bo rozumieją, że nie są tacy od początku — że są przeciętni i że mogliby być znacznie lepsi.”
Z drugiej strony – i to może jest najważniejsze – w przeciętności tak naprawdę nie ma niczego złego. Jeśli wszyscy będą chcieli z niej uciec, wówczas to, co dzisiaj nieprzeciętne, prędzej czy później, w społecznej skali stanie się całkowicie przeciętne, bo te granice przesuwają się wraz ze społeczną tendencją aspiracyjną. Najlepiej pokazuje to przykład uzyskania dyplomu magistra – jeszcze dwadzieścia lat temu mogliśmy powiedzieć, że takie osiągnięcie znajduje się po prawej stronie naszego wykresu. Dzisiaj już nie, prawda? Przeciętność nie musi oznaczać porażki, a jedynie zrównoważone i zharmonizowane, spokoje życie, bo nie trzeba być wyjątkowym, by być szczęśliwym i spełnionym, tym bardziej, co udowodniły nam wielokrotnie nasze czasy, że to, co uznawane jest za wyjątkowe, często okazuje się puste w środku. Kiedy więc przyłapiemy się na dążeniu do wyjątkowości, warto pamiętać, że to jedynie pochodzący z jaskiniowych czasów atawizm, który nam dzisiaj do szczęścia tak naprawdę nie jest potrzebny, więc szkoda marnować życia, by się nim zadręczać. Pozdrawiam.