Błędna interpretacja sygnałów emocjonalnych #129

Cicha dyskoteka #128
12 stycznia 2020
Ghosting #130
24 stycznia 2020

Transkrypcja tekstu:

Nasze ciało komunikuje się z nami i to na różne sposoby. Problem w tym, że nawet jeśli jesteśmy świadomi tej zasady, to często mamy kłopot zarówno z uświadomieniem sobie na jakich kanałach taka komunikacja przebiega i co ważniejsze – co tak naprawdę dla nas oznacza. W efekcie tego powstaje sporo nieporozumień, czyli błędnych interpretacji takich sygnałów, które zamiast stanowić dla nas wartość informacyjną, stają się tak naprawdę, na skutek ich nadinterpretacji, zalążkiem problemów. Pokażmy to na przykładzie dwóch kanałów komunikacji: fizycznym oraz emocjonalnym.
Zacznijmy od tego pierwszego. Oto Stefan. Jest managerem w sporej firmie, w której jest odpowiedzialny za realizację pewnych, dość skomplikowanych projektów, która to realizacja jest zależna między innymi od całego szeregu podwykonawców.
Pewnego poranka nasz Stefan odbiera telefon, że wydarzyło się coś nieprzewidzianego – robota stoi, nikt nie wie co robić, brakuje ludzi i materiałów, a każda godzina opóźnienia związana jest ze sporymi kosztami, które będzie musiała ponieść firma. Trzeba więc podjąć szybko odpowiednie decyzje, do których, na domiar złego, brakuje pełnych danych. Stefan zdany jest na swoje doświadczenie, wiedzę, ale też na intuicję. Duża presja, mało czasu, czyli nasza ulubiona życiowa rozrywka. Stoi więc ze słuchawką telefonu w ręku i czuje, że jego serce zaczyna coraz szybciej bić. Wraz z przyspieszonym rytmem serca i oczywiście zwiększającym się ciśnieniem, pojawia się również przyspieszony oddech. Stefan chwyta się za serce i mówi sam do siebie: „przecież zaraz tu umrę, zaraz mnie wywiozą na OIOM. Ja się nie nadaję do tej pracy. Po co mi był ten awans i ta cała kasa, skoro i tak zaraz skończę wąchając kwiatki od spodu.”

A teraz przyjrzyjmy się Kazikowi, który jest dokładnie takim samym managerem, w identycznej firmie, tyle że po drugiej stronie kraju. I pewnego poranka Kazik doświadcza dokładnie takiej samej akcji: najpierw dzwoni telefon z informacją, że kluczowy projekt sypie się i trzeba podjąć szybkie decyzje, bo z minuty na minutę koszty przestoju rujnują firmę. I oczywiście Kazik zaczyna notować w swoim ciele dokładnie te same objawy, co Stefan: przyspieszony rytm serca, wzrost ciśnienia i szybki, płytki oddech. Jednak reakcja Kazika jest zupełnie inna. Mówi oto sam do siebie: „O! Pompa przyspieszyła i wkroczyła żywo do akcji. A teraz do pompy dołączyły płuca i wspólnie robią wszystko co mogą, żeby mi w tej sytuacji pomóc. Zarówno serce, jak i płuca zaczęły zwiększone obroty, żeby do mojego mózgu oraz reszty ciała dostarczyć jak najwięcej tlenu. Super! Wielkie dzięki. W takich stresowych sytuacjach jest mi to niezwykle potrzebne, muszę mieć przecież jasny umysł i w pełni sprawny organizm, żeby podejmować naprawdę ważne decyzje!”

Jaka jest różnica pomiędzy reakcją Stefana i Kazika? Stefan uznał, że nie dość, że w jego życiu pojawił się stres, to jeszcze w tej najgorszej z możliwych sytuacji, zaczęło mu wysiadać serce. Przejął się podniesionym ciśnieniem i zwiększoną wentylacją, a fiksując się na reakcjach swojego ciała, na pewno nie potrafi się skupić nad rozwiązaniem problemu.
Tymczasem Kazik, obserwując w swoim ciele te same reakcje, nie tylko się nie zmartwił, ale wręcz ucieszył. Uznał bowiem, że jego organizm reaguje tak nie po to, by mu zaszkodzić, ale po to, by mu pomóc. Takie same stresowe reakcje, a jakże różna interpretacja, prawda?
Przywołam tu te same wnioski z badań, których użyłem w książce „Pokonaj stres z Kaizen”: otóż taka właśnie, jak opisana wyżej, zmiana reakcji na sygnały płynące w stresie z naszego ciała, pozwala zmniejszyć uczucie stresu aż o 80%.
Ale przejdźmy do drugiego przykładu – tym razem posłużymy się komunikacją emocjonalną – czyli kolejnym kanałem, za pomocą którego otrzymujemy niezwykle ważny pakiet informacyjny z naszego organizmu, który bardzo często nieprawidłowo interpretujemy.
Oto Kaśka. Jest tłumaczem i pracuje w domu, siedzi przed komputerem i tłumaczy na zlecenie. Jedynym jej stresem jest kwestia wyrobienia się w czasie z konkretnym zadaniem. Dlatego też narzuciła sobie dość konkretny rygor – codziennie od ósmej rano bierze się za robotę i pracuje do oporu, żeby zdążyć z goniącymi terminami. Tego dnia, jak zwykle, Kaśka siedzi wpatrzona w ekran monitora i po kilku kwadransach nagle i niespodziewanie odkrywa, że w jej systemie emocjonalnym zaszła jakaś dziwna zmiana. Kaśka uważnie przygląda się sobie i już po chwili jest pewna – oto pojawiło się w niej uczucie niepokoju. Ale zaraz – skąd tu niepokój? Przecież nie ma tak naprawdę do tego żadnego, racjonalnego powodu. Kaśka odkłada więc robotę i zaczyna się zastanawiać, czy aby na pewno nie ma powodu, aby się niepokoić? A może jest jakiś powód? Może należy przypomnieć sobie jakieś ostatnie zdarzenia, rozmowy, sytuacje. Może to jakiś ostatnio obejrzany film, a może ta rozmowa z Krystyną o facetach, a może ten telefon sprzed trzech dni od jej matki, a może jeszcze coś innego?
Kaśka nie chce czuć niepokoju, ale jednocześnie chce wiedzieć z jakiego powodu go poczuła. I tak zaczyna się w umyśle Kaśki „drążenie dziury w całym”. W końcu Kaśka chwyta za telefon i dzwoni do Kryśki: „Boję się, że może to są pierwsze sygnały napadów paniki. Widziałam w internetach, że ludzie tak mają. Nie znasz jakiegoś dobrego terapeuty?”
W ten właśnie sposób drobny sygnał emocjonalny zostaje zinterpretowany jako zapowiedź potencjalnego problemu i nie pozwala się już Kasi skupić na niczym innym No bo przecież to potężny problem, taki niepokój znienacka, no nie? Niestety, a może „stety” – niekoniecznie. Otóż pojawiające się w nas uczucie niepokoju może być związane ze zbliżaniem się do końca tzw. sprintów ultraadresowych, co jest przez badaczy wymieniane jako jeden z czterech typów takich sygnałów, na co zwrócił uwagę Stan Rodski w swojej ostatniej bestsellerowej książce „The Neuroscience of Mindfulness”, która jak dotąd, według mojej wiedzy, nie doczekała się tłumaczenia na język polski. Wyjaśnienie zaś tego zjawiska jest dość proste – otóż, jak każda istota na tej planecie, działamy w określonych wzorcach rytmicznych. Inaczej funkcjonujemy w zależności od pór roku, miesiąca, tygodnia czy dnia. Wzorce te są przyczyną tak zwanych sprintów ultraadresowych, czyli okresów związanych z poziomami energii, a co za tym idzie – i możliwości koncentracji. Końcówki sprintów są zawsze sygnalizowane przez organizm i prawidłowo odczytywane powinny służyć wyłącznie do przełączenia systemu sensorycznego w celu regeneracji energetycznej organizmu. I dokładnie to się stało w przypadku Kasi – jej organizm za pomocą niespodziewanego uczucia niepokoju poinformował ją o tym, że zbliża się koniec sprintu. Nie ma w tym nic szczególnego, nic co powoduje, że Kaśka powinna się zacząć przejmować. Po prostu pora odpocząć od wykonywanej pracy z tłumaczeniami. A jeśli Kaśka pozna zasadę zmian sensorycznych i będzie potrafiła ją wykorzystać, jej odpoczynek potrwa maksimum 10 minut i będzie mogła wrócić do tłumaczenia. Oczywiście nie miejsce tutaj na omawianie systemu sprintów ultraadresowych i umiejętności, które powinniśmy wykształcić w sobie, by nauczyć się je obsługiwać – zainteresowanych tą tematyką zapraszam na moje szkolenie „Mindfulness – narzędzia uważności”.
Jednak to, co kluczowe dla naszych rozważań, to błędy interpretacyjne, których dokonujemy, obserwując reakcje naszych ciał na określone sytuacje czy bodźce. To trochę tak, jakbyśmy sobie wyobrazili, że jesteśmy rodzajem urządzenia, które zostało wyposażone w układ zapalających się lampek. Jeśli coś się pojawia, coś się wydarza lub dzieje – zarówno na zewnątrz nas, jak i wewnątrz – to system reaguje zapaleniem się konkretnej lampki lub zestawu lampek. My zaś widzimy jedynie zapalone światełka i zamiast nauczyć się tego, co oznaczają, zaczynamy uznawać, że to, że się zapaliły, to napewno nic dobrego. Widzisz czerwoną lampkę i mówisz: o kurde, chyba umieram. O, jeszcze do tego zapaliła się zielona, to na pewno znaczy, że nie dość, że umrę, to jeszcze w męczarniach.
Tymczasem wystarczy nauczyć się kodu własnych lampek, aby przestać się doszukiwać w reakcjach naszego ciała niestworzonych rzeczy. Często są to bowiem precyzyjne komunikaty mające konkretny cel.
Albo użyjmy innego przykładu – idziesz sobie przez miasto i nagle czujesz olbrzymią ochotę na kiszonego ogórka. Możesz oczywiście natychmiast pobiec do jakiegoś medycznego specjalisty i zacząć cały cykl badań mających wykryć skąd się bierze ta ochota, niedobór jakich składników reprezentuje i czy ten niedobór oznacza, że twoje życie legnie w gruzach.
A może zamiast wpadać w panikę, wystarczy po prostu zjeść ogórka? Organizm bowiem prosi cię nie o to, żeby chęć na ogórka stała się motywem przewodnim twojej hipochondrii, ale żeby mu dostarczyć jakiś konkretny składnik, którego akurat mu potrzeba. Dlatego zapalił tę małą lampkę z ikonką ogórka. I nie ma co drążyć i szukać po znajomych jakichś hiper ogórkowych terapeutów. Czasem rozwiązanie jest prostsze, niż nam się wydaje. Żeby jednak móc korzystać z tego systemu, trzeba się najpierw porządnie nauczyć siebie, swoich reakcji, sposobów funkcjonowania i systemu komunikatów, wraz z ich właściwą interpretacją. Bo nie każde poczucie lęku, niepokoju, czy emocjonalnego dyskomfortu musi być od razu zapowiedzią końca świata. Pozdrawiam.