Transkrypcja tekstu:
Czy pojawiają się w was czasem wyrzuty sumienia w sytuacji, w której trochę się lenicie, niespecjalnie chce wam się za coś zabrać i spędzacie zbyt dużo czasu na nic nie robieniu? To bardzo ciekawe zjawisko – bo najpierw oddajemy się lenistwu, by później się za nie obwiniać. Słyszymy wewnętrzny wyrzut sumienia: „weź się wreszcie do roboty, ileż można się obijać, zrób coś pożytecznego, w ten sposób nigdy niczego nie osiągniesz!”. No tak – przecież na pozór nie ma w tym nic dziwnego. Aktywność uznajemy za sprawczą i lubimy się nią afiszować, zaś pasywność wolimy zamieść pod dywan, jest uznawana za marnotrawienie czasu i potencjału, więc trudno się dziwić, że wywołuje w nas poczucie winy. Problem jednak w tym, że ten sposób widzenia okresów własnej aktywności oraz okresów jej braku, może wyrządzić nam sporą krzywdę. Spróbujmy się temu przyjrzeć. Oto Irena, która na tyle nie akceptuje swojej pasywności, że przykrywa ją nadaktywnością. Jest jej wszędzie pełno, nie potrafi usiedzieć w miejscu. Potrafi wrócić z dość męczącej pracy, gotować, sprzątać i jeszcze pod wieczór wziąć się za mycie okien. Zaiwania, jak mały samochodzik, zamęczając przy tym wszystkich dookoła swoją aktywnością. Jej otoczenie ma już serdecznie dosyć, tym bardziej, że skoro ona wiecznie coś robi, to głupio przy niej po prostu usiąść, by sobie posiedzieć. Irena zaś nie może przestać, bo z tyłu głowy tli się jej potężne poczucie winy, irracjonalny wyrzut sumienia, że wiecznie robi za mało, że wiecznie coś jej umyka, więc usiłuje to umykające życie nadgonić kosztem własnego snu, a w konsekwencji i zdrowia. Kiedy pojawia się u specjalisty z prośbą o pomoc, jej ciało jest przez całą rozmowę nadaktywne i napięte. Wiecznie czegoś szuka w torebce, rozgląda się na boki, poprawia, przekłada, więc o wyciszeniu systemu i spokojnej konwersacji nie ma mowy. A przychodzi po pomoc, bo jest już skonfliktowana z resztą rodziny, którą sama ciągle opieprza i oskarża o lenistwo, a jednocześnie już doświadcza fizycznych dolegliwości, bo jej przemęczony organizm coraz częściej nie radzi sobie z odpornością, więc infekcja goni infekcję.
Z drugiej strony przyjrzyjmy się Arkowi, który na tyle przyzwyczaił swojej ciało do kanapowej pozycji poziomej, że widać jak system w jego przypadku zwolnił swoją reaktywność. On nawet mówi teraz wolniej, wolniej się porusza i ma się wrażenie, że wiecznie walczy z sennością. Arek doszedł do momentu, w którym wszelka aktywność wydaje mu się bezcelowa. Lepiej poleżeć i się ponudzić, bo to przynajmniej sprawia mu mniej bólu, niż jakakolwiek próba wchodzenia w relację ze światem, czy innymi ludźmi. Sam o sobie mówi jak o zmarnowanym istnieniu, wegetatywnym organizmie, po którym już nikt – włączając w to jego samego – niczego się nie spodziewa. Kiedy wraca się po pomoc, może się komunikować wyłącznie przez skypa, bo akt wyjścia z domu wydaje mu się już wysiłkiem, który go przerasta. Zapada się zarówno somatycznie, jak i psychicznie – coraz gorzej się czuje sam ze sobą, a jego życie zaczyna przypominać letarg, z każdym dniem coraz bardziej wyczerpujący.
To dwa skrajne przykłady tego samego problemu – przeniesienia koncentracji na jedną skrajność osi naszej aktywności, z totalnym wykluczeniem drugiej. Jedną, być może najistotniejszą przyczyną takich stanów, jest wzorzec kulturowy, któremu wszyscy się poddajemy i który promuje wyłącznie postawę aktywną i jednocześnie wychowuje w przekonaniu, że postawy pasywnej możemy się wyłącznie wstydzić. Wystarczy włączyć dowolną mowę motywacyjną z gatunku „możesz wszystko”, by zobaczyć jaka postawa jest tam promowana. Słyszymy więc, jak motywator wykrzykuje „musisz cisnąć!”, „musisz być hiperaktywny!”, „musisz zaiwaniać, bo inaczej nie zarobisz pieniędzy, nie osiągniesz sukcesu, będziesz nikim!”. Kolega mówca prezentuje nam przy okazji migawki z własnego życia: o piątej rano siłownia, o siódmej nauka francuskiego, potem lekcje tanga. Później lekkie śniadanie – oczywiście ze słuchawkami na uszach i audiobookiem innego motywatora, potem sauna, tenis, wykład o mamutach, nauka spawania, bieżnia i orbitrek, wizyta u wizażystki, spłata raty kredytu, nurkowanie w wodzie po ogórkach i tak do wieczora. A widzisz – mówi na koniec dnia pan motywator – „ja mam pieniądze, bo tak właśnie robię, a ty nie masz, bo nie robisz”. Nie dziwmy się zatem, że przy takim nacisku na promocję aktywności mamy poczucie winy, ilekroć czegoś nam się po prostu nie chce, a z drugiej strony doprowadzamy do zwarcia styków w przegrzanym systemie, kiedy już się za coś weźmiemy. System wtedy funkcjonuje, dopóki mamy siłę, by zaiwaniać, za co i tak trzeba będzie po jakimś czasie zapłacić koszty – wypalenia, przemęczenia i przeciążenia organizmu. Zaś w niektórych wypadkach – kiedy to „zaiwanianie” jednak nie przynosi oczekiwanych efektów, kończymy na kanapie terapeuty, jak wspomniany wcześniej kolega Arek, z kompletną deprawacją poczucia własnej wartości i rosnącą niechęcią do całego świata.
Tymczasem promocja wyłącznie postawy aktywnej i deprywacja pasywnej nie jest zgodna z naszą naturalną tendencją do życia w zbalansowanej harmonii. Bo żeby wyzwolić się z tego szaleństwa hiperaktywności, trzeba zrobić coś, na co tak wielu ludzi nie jest gotowych – trzeba zaakceptować osobowość pasywną jako integralną i wbrew pozorom również zadaniową część całego systemu. Posłużmy się tutaj przykładem zbudowanym na założeniach psychologii transpersonalnej, by pokazać jak ten system może działać. Oto Kazik, którego życie zawodowe i prywatne można by zobrazować rodzajem sinusoidy wpisanej w układ współrzędnych – w poziomie przebiega oś czasu, zaś w pionie oś natężenia aktywności. Sinusoida Kazika wskazuje, że miewa on okresy aktywne – to wszystkie te momenty, kiedy krzywa na wykresie sięga ponad wartość zerową oraz okresy pasywne, czyli te miejsca, gdzie krzywa opada w dół, poniżej linii zera. A to oznacza, że odpowiednie okresy aktywności przedzielone są u Kazika okresami dezaktywacji systemu, czyli pasywności. Teraz użyjmy wyłącznie naszej wyobraźni, by rozdzielić główny trzon Kazikowego istnienia na dwie osobowości. To tak, jakbyśmy mieli w samym Kaziku do czynienia z dwoma Kazikami jednocześnie. Jeden Kazik – nazwijmy go Kazikiem A, jest aktywny, sprawczy, efektywny i zawsze zmotywowany do działania. Drugi Kazik – niech to będzie Kazik P (od słowa pasywny), to Kazik który najlepiej się czuje zalegając na kanapie i nic nie robiąc. Główny Kazik – nazwijmy go Kazikiem transpersonalnym, dokonuje przełączenia systemu, powołując raz do życia Kazika A, a innym razem Kazika P. Jeśli główny Kazik zaś uległ kulturowemu wzorcowi promocji aktywności, to będzie lubił w sobie wyłącznie Kazika A i jednocześnie trochę się wstydził Kazika P, traktując go jako niechciany balast, coś bezproduktywnego, rodzaj pasożyta w systemie. Ilekroć więc pojawi się Kazik A, tylekroć Kazik transpersonalny będzie zadowolony z siebie, będzie miał poczucie sensu i sprawczości i będzie też skłonny do ekspozycji takiej aktywności na zewnątrz. Jednak jeśli w systemie pojawi się Kazik P, to będzie traktował go jako nieproszonego gościa, kogoś, kim nie należy się chwalić, osobę, której trzeba się pozbyć z systemu. I ten mechanizm pokazuje jaką walkę z samymi sobą toczymy wszyscy, jeśli damy się wciągnąć w tę kulturową grę promocji aktywności. Zawsze będą jej towarzyszyły skoki emocjonalnego napięcia i wachania nastroju podsycane satysfakcją ze zmotywowanej aktywności i deprecjacją potrzeby odpoczynku.
Teraz wyobraźmy sobie tych dwóch Kazików – aktywnego i pasywnego, jako rzeczywiste osoby i zajrzymy na chwilę do ich głowy. Kazik A – aktywny będzie dumny z siebie i pewny swego, bo czuje się hołubiony przez system. Kazik P będzie prezentował postawę odwrotną – będzie posiłkował się konceptem – i tak nikt ode mnie niczego nie oczekuje, więc po jasną cholerę mam się wysilać? A to przeniesie się na postrzeganie go w taki sposób również przez innych. To tak, jakby Kazik P był tym członkiem zespołu projektowego, który nigdy przy konferencyjnym stole nie zabiera głosu. Po jakimś czasie przyzwyczai całe towarzystwo, że nie ma przecież najmniejszego sensu pytać go o cokolwiek, prawda? W ten sam sposób egzystuje w systemie osobowość pasywna. Nikt się po niej niczego nie spodziewa, nie stawia przed nią żadnych zadań, więc po co się w ogóle wysilać? A gdybyśmy teraz odwrócili tę sytuację i spróbowali przywrócić jej właściwą równowagę? Gdyby tak transpersonalny Kazik skomunikował się z własną osobowością pasywną, czyli Kazikiem P i przekazał mu co następuje: „Wiesz stary, tak naprawdę jesteś niezbędnym elementem całego systemu. Jesteś w nim niezwykle ważny, bo to ty, a nie Kazik A ładujesz akumulatory, by cały system mógł działać w odpowiedniej harmonii. Pełnisz w systemie niezwykle ważne i cenne zadanie. Kiedy system wytraca swoją aktywność, przychodzi pora na ewaluację projektu, na przemyślenie czy wszystko idzie zgodnie z planem. To najlepszy moment na osiągnięcie szczytów kreatywności. Kazik A nie jest tego w stanie dobrze zrobić, bo jest zajęty działaniem. Ty zaś, mój Kaziku P, masz idealną sytuację startową. Możesz w trakcie twoich epizodów istnienia dodać do całego systemu niezwykle ważny wkład – możesz energetyzować system w formie fizycznej, jak i psychologicznej. Możesz w trakcie przeznaczonego dla ciebie czasu czyścić styki, segregować informacje, robić porządek w głowie i tym samym przygotowywać podłoże do nowych pomysłów, rozwiązań i idei.”
Powyższa technika to nic innego, jak transpersonalne dzielenie zadań w systemie, zarządzanie całością, posiłkując się świadomym przekonaniem, że sytem jest najbardziej efektywny nie wówczas, kiedy jedna osobowość dominuje drugą, ale kiedy obie te osobowości – pasywna i aktywna są doskonale ze sobą skomunikowane i współpracują ze sobą dla dobra i korzyści organicznej całości. Wówczas epizody pasywne nie są bezproduktywne – są niezwykle ważne, bo wprowadzają harmonię w systemie. Kazik P przestaje się wstydzić sam siebie i zaczyna postrzegać swoją egzystencję w kontekście zadaniowym, tak samo istotnym i ważnym, jak Kazik A. Dopiero to daje nam odpowiednio zbalansowaną formę istnienia – dużo bardziej sprawczą, niż obarczanie robotą wyłącznie Kazika A. I to, prawdę powiedziawszy, nie jest żadne odkrycie. Psychologia transpersonalna nie wyważa tutaj żadnych dawno otwartych drzwi. Wystarczy przypomnieć sobie słowa Kubusia Puchatka, który doskonale wiedział, że „z nic nie robienia czasem się biorą najlepsze cosie!”.
Pozdrawiam