Transkrypcja tekstu:
Zacznijmy od przykładu. Oto Zuzanna, trzydziestoparoletnia mężatka. Właśnie siedzi w domu sama, bo jej mąż Henryk pojechał na firmową delegację. Zuza rozgląda się po pustym mieszkaniu i ma wrażenie, że z każdym kwadransem coraz gorzej się czuje. Pojawia się napięcie wynikające z narastającego poczucia bezradności i braku bezpieczeństwa. W końcu by rozładować to napięcie chwyta za telefon i pisze smsa do męża, że źle się czuje i prosi go żeby wrócił wcześniej. On odpisuje że nie może, bo to ważna delegacja i generalnie jest w pracy. Zuza odkłada telefon i czuje się coraz bardziej przerażona. Nie wie co ze sobą zrobić. W głowie zaczynają się kłębić myśli, czy czasem Henio nie ma kogoś na boku. Ale nawet gdyby miał to jakoś musiałaby to znieść, bo przecież nie jest w stanie bez niego egzystować. Nie potrafi podjąć najmniejszej decyzji, a pozostawiona sama ze sobą po prostu cierpi katusze. Teraz pojawia się kolejny strumień myśli – przecież Henryk tak się nią opiekuje, troszczy, zajmuje. Sama nie dałaby rady. W ogóle myśl o byciu samej powoduje przyśpieszony oddech. Pojawia się lęk nie do opanowania, jak nagły atak paniki. Chwyta więc za telefon ponownie i próbuje zadzwonić do męża. Kilka sygnałów, które przedłużają się w nieskończoność i w końcu Henryk odbiera telefon. Teraz pojawia się uczucie ulgi. Henryk pyta czy coś się stało. „Nie, tylko myślałam że mi podpowiesz gdzie byśmy wstawili tę nową szafę co ją planujemy kupić.” Henryk zaczyna być poirytowany. „To z taką pierdołą do mnie dzwonisz kiedy jestem naprawdę zajęty.” Zuza nie wie co odpowiedzieć, wie tylko że musi tę rozmowę utrzymać jak najdłużej, bo w przeciwnym razie znowu pojawi się ten nieznośny strach. No dobrze… przestańmy się teraz pastwić nad Zuzą i nie przedłużajmy tego przykładu, który celowo skonstruowałem w taki sposób, by mógł być jedną z wersji zależnego zaburzenia osobowości znanego jako DPD. Według jednej z ostatnich klasyfikacji DPD wzmiankowanej w sławetnym podręczniku DSM-5, czyli klasyfikacji zaburzeń psychicznych wydawanego przez Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne wskazuje się osiem cech tego zaburzenia, przy czym uznaje się, że diagnozę osobowości zależnej można postawić wówczas, kiedy z poniższych ośmiu cech pacjent wskazuje co najmniej pięć. Jakie to cechy? Wymieńmy je po kolei:
Warto tutaj zwrócić uwagę na to, że wszystkie te symptomy definiowane przez Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne generalnie oscylują wokół jedynie dwóch rodzajów problemów. Pierwsze pięć z nich tak naprawdę dotyczy odpowiedzialności, zaś za trzema ostatnimi stoi lęk przed odrzuceniem i bezradnością. I póki co zapamiętajmy te dwa faktory – problem z odpowiedzialnością oraz lęk.
Do tej dwójki powinniśmy jednak dodać jeszcze jeden faktor, który często jest pomijany, a który moim zdaniem będzie niezwykle istotny w terapeutycznych próbach poradzenia sobie z DPD. Faktor ten pojawił się w pewnych badaniach, które opisuje jeden z biuletynów Harvard Medical School. W badaniu tym wzięła udział setka kobiet, z których połowa to były studentki psychologii, zaś drugą połowę stanowiły panie zrekrutowane do badań poprzez ogłoszenie poszukujące osób, które „często doświadczały problemów z innymi ludźmi”. Najpierw badane kobiety przeszły testy oraz odpowiadały na szczegółowe pytania mające ustalić, czy w danym przypadku występuje jakieś zaburzenie czy też tendencja do zaburzenia osobowości. Następnie badane uczestniczyły w improwizowanych scenkach teatralnych z wynajętymi aktorami, w których ich zadaniem było zareagować w trzech wyreżyserowanych sytuacjach: kelnerki, która przyniosła niewłaściwe zamówienie i zwala winę na zamawiającego, nękającego przyjaciela, który prosi o udzielenie mu pożyczki i wreszcie nachalnego sprzedawcy, którego nie można się pozbyć. Okazało się, że w przypadku diagnozy DPD w reakcji na sytuacje relacyjne pojawiała się nie tylko niska asertywność, ale dodatkowa cecha. Otóż wszędzie tam pojawiały się reakcje, których źrodłem była obawa o to, czy osoby te będą lubiane. I to kolejny bardzo ważny czynnik, którego moim zdaniem zabrakło w klasyfikacji DMS-5. Osoby z zaburzeniem osobowości zależnej, odczuwają często sporą obawę o to, że ich sprzeciw, autonomia, samostanowienie mogą spowodować, że inni po prostu będą je mniej lubić.
Skąd się bierze DPD? Tutaj im więcej badań, specjalistów i podręczników tym więcej wskazywanych źródeł. Jedni specjaliści uznają, że ten typ zaburzenia osobowości jest efektem wypracowanych przez nas, a jednocześnie nie przynoszących skutków nieświadomych mechanizmów obronnych. Uznajemy więc, że jeśli to co mieliśmy nadzieję zadziała jednak nie przynosi efektów, wówczas siłą rzeczy stawiamy na to, co wydaje nam się w takiej sytuacji kołem ratunkowym i zachowujemy się tak, by nie zostać odrzuceni. Inni specjaliści twierdzą, że DPD powstaje w obronie przed nieuświadomioną wrogością przed apodyktycznymi relacjami – na przykład w sytuacji, w której nie radzimy sobie z apodyktycznymi rodzicami, podporządkowujemy się innym by uniknąć napięcia wywoływanego przez gniew powstały w efekcie nieprzynoszącego skutków oporu. Jeszcze inni lokują zalążki DPD w dzieciństwie, kiedy dana osoba w procesie socjalizacji nabywa przekonania, że każda jej samodzielna aktywność jest oceniana źle i grożą za nią konkretne relacyjne konsekwencje. To sytuacja, w której mały Jaś cokolwiek by nie zrobił na własną rękę, jakiejkolwiek decyzji by sam nie podjął zawsze usłyszy od rodziców że uczynił źle, bo tylko jego rodzice wiedzą jak powinien się zachowywać, co jest dla niego dobre, a co nie i bez ich udziału nie wolno mu decydować o niczym. Jeśli zaś o czymkolwiek zechciałby decydować, to grożą mu konsekwencje odtrącenia, odebrania uczucia, opieki, zainteresowania i wsparcia. Mały Jaś uczy się więc, że samodzielność jest nieopłacalna i kiedy zostanie dorosłym Janem ta nauka stanie się dla niego imperatywem działania, w który myśl o jakiejkolwiek aktywności bez wsparcia innych będzie napawała go lękiem.
Niezależnie od tego ile byśmy przyczyn nie znaleźli w mądrych książkach wszystkie one wskazują jeden wspólny mianownik. Otóż osobowości zależnej uczymy się od innych. Tak, od tych samych innych, od których potem się uzależniamy. Nauka zaś ta trwa wiele lat, w których eksperymentujemy ze różnymi strategiami kolekcjonując wyłącznie te, które nie działają i budujemy w sobie w ten sposób przekonanie, że działa wyłącznie to za co się nie bierzemy sami. Oczywiście to przekonanie jest błędne, bo nie bierze pod uwagę (jak zresztą większość przekonań) kontekstu, temporalności środowiskowej, osobowościowej i wielu innych nieustannie zmieniających się czynników. Przekonanie to przerzuca ciężar postrzegania samych siebie z pryzmatu naszych umiejętności, na pryzmat naszych cech. Co oczywiście jest kolejną iluzją opartą na micie niezmienności cech i nie braniu pod uwagę prostej zasady, że wraz z naszymi umiejętnościami zmieniają się nasze cechy. To odwieczna walka postu z karnawałem pod postacią sporu: „nie dam rady, bo już taka jestem” versus „nie dam rady teraz, bo jeszcze nie umiem, ale mogę się nauczyć by dać radę potem”. Różnica, na co zwróciła uwagę badaczka Carol Dweck i o czym już kilka razy wspominałem leży w odpowiedzialności, a dokładnie mówiąc w zwrocie jej wektora. DPD kierują ten wektor zawsze na zewnątrz, kiedy zaś nasza odpowiedzialność zwrócona jest na zewnątrz, to po pierwsze zawsze oddajemy w ten sposób władzę nad sobą temu co na zewnątrz, a po drugie w ten właśnie sposób konstruujemy w sobie wewnętrzny lęk. Kiedy udaje się odwrócić ten wektor i skierować odpowiedzialność za samego siebie do własnego wnętrza, wówczas – w co tak trudno uwierzyć osobom z DPD – lęk opuszcza nasze wnętrze. I dokładnie ten mechanizm, a przynajmniej chęć jego doświadczenia i zastosowania przyświeca wszystkim typom terapii dedykowanych zaburzeniom osobowości zależnej. W terapiach psychodynamicznych przedmiotem zainteresowania stają się przeszłe relacje i ich wpływ na zinternalizowane obrazowanie własnej osobowości. W terapiach kognitywnych w dużej mierze DPD pracuje z demitologizacją i redefinicją przekonań, zaś w behawioralnych usiłuje się osłabić lub zdeprecjonować łańcuchy przyczynowo skutkowe. W terapii transpersonalnej sięgnęlibyśmy do komunikacji z osobowościami wzorcowymi. Jak widać sposobów na zmniejszenie objawów lub całkowite pozbycie się DPD jest całkiem sporo. Jednak jest w tym haczyk ukryty w pewnym paradoksie perspektywy osoby z zaburzeniem zależnym. Otóż według niej wszystko co ważne, sprawcze i właściwe może mieć miejsce wyłącznie na zewnątrz. Wówczas powstaje koncepcja „wylecz mnie z tego, spraw bym się poczuła poczuł lepiej, zrób coś, żeby mi pomóc” kierowana w stronę terapeuty. I niestety ta koncepcja niczym się nie różni od tego, z czym się zmaga DPD. Wówczas odpowiedzialność za zmianę tej sytuacji, pozbycie się objawów itd lokowana jest w terapeucie a nie w pacjencie. Oczekuje on bowiem, że terapeuta zrobi to za niego i dopóki ten wektor odpowiedzialności się nie zmieni, nie obróci w stronę wnętrza pacjenta, dopóty jakakolwiek terapia będzie po prostu nieskuteczna. Bo i owszem DPD uczy się zaburzenia na podstawie relacji z innymi ale proces nauki zachodzi w nim a nie na zewnątrz niego. I tak samo musi przebiegać proces „oduczenia się” zależności, zdobywania autonomii, niezależności, sprawczości i pewności siebie. Wszystkie te procesy mogą mieć miejsce tylko i wyłącznie w nas samych. Nikt nie jest w stanie tego za nas zrobić. Pozdrawiam