Transkrypcja tekstu:
Najpierw przyjrzyjmy się przez chwilę pewnej zasadzie, o której dowiadujemy się z fizyki. Otóż napięcie nie jest naturalnym stanem. Kiedy się pojawia jako różnica potencjałów po dwóch stronach układu – na przykład na anodzie i katodzie, czyli dwóch elektrodach, to wystarczy w dowolny sposób zamknąć elektryczny obwód – na przykład zbliżając do siebie elektrody by natychmiast pojawił się przepływ prądu dążący do rozładowania napięcia, czyli wyrównania różnicy potencjałów. To dlatego podczas niektórych burz obserwujemy wyładowania atmosferyczne zwane potocznie piorunami, czy też dlatego zwarcie w układzie elektrycznym jakiegoś pojazdu natychmiast rozładowuje jego akumulator. I co ciekawego – ta sama fizyczna zasada, według której naturalnym stanem nie jest napięcie, ale jego brak, obowiązuje również w naszym systemie emocjonalnym. Kiedy więc powstaje w nas jakieś emocjonalne napięcie to system w swój naturalny sposób będzie szukał najszybszych możliwych mechanizmów powodujących pozbycie się tego napięcia. Rozładowanie go – nawet kosztem innego człowieka, bo w ten sposób system chroni sam siebie. A teraz, kiedy już pamiętamy powyższą zasadę przyjrzymy się kilku przykładom. Pierwszy pochodzi z moich własnych doświadczeń. Rzecz ma miejsce dobre dwadzieścia lat temu. Będąc już wówczas autorem dwóch wydań książkowych otrzymuję propozycję prowadzenia własnej felietonowej cotygodniowej rubryki w jednej z lokalnych gazet. Duża radość i frajda, prawda? Okazuje się, że nie dla wszystkich. Otóż jeden z moich znajomych wieść o moim rozpoczęciu przygody z publikacją stałego copiątkowego tekstu na łamach kwituje mniej więcej następująco: „To zadziwiające, że redakcja wybrała akurat ciebie. Ciekawe czym się kierowali, bo przecież nie masz żadnego dziennikarskiego doświadczenia”. Ten sam znajomy jeszcze kilkakrotnie reagował w podobny sposób na wszystkie te rzeczy, które dla mnie były ważne i które uznawałem za jakieś tam, nawet najmniejsze sukcesy. Oczywiście jego reakcja powodowała, że nawet w moich oczach sukces wydawał się jakby mniejszy, mniej znaczący i w sumie osiągnięty tak naprawdę przez przypadek. Do pewnego czasu myślałem, że może rzeczywiście trochę przesadzam ciesząc się nadmiernie z rzeczy przypadkowych lub takich, na które tak naprawdę nie zasługiwałem. Pewnego razu w większym gronie wybraliśmy się na kolację do jakiejś restauracji. Byli z nami również mój znajomy – bohater niniejszej opowieści i jego żona. Bardzo miła, życzliwa i niezwykle prawdomówna osoba. W pewnym momencie, gdzieś w środku imprezy, po kolejnej uwadze znajomego deprecjonującej jakieś dotyczące mnie wydarzenie powiedziała do mnie głośno i wyraźnie: „mam nadzieję, że nie bierzesz sobie do serca tego, co on mówi. Przecież on tak mówi bo najnormalniej w świecie ci zazdrości.”
Inny przykład – tym razem z arsenału pewnej znajomej, której dla celów tej opowieści dajmy na imię Ela. Otóż przydarzyło się jej kiedyś zgubić portfel. Na szczęście bez ważnych dokumentów, czy kart, ale niestety z pewną ilością gotówki. W sumie niemałej bo stanowiącej mniej więcej połowę jej miesięcznych dochodów. Na nic się zdały poszukiwania i rozpytywanie znajomych, z którymi tego feralnego dnia Ela się widziała. Nikt niestety niczego nie zauważył. Po kilku dniach Ela opowiedziała o zgubionym portfelu i sporej materialnej stracie jednej ze swoich przyjaciółek. I to co usłyszała wprawiło ją w niezłą konsternację. Otóż koleżanka Eli powiedziała mniej więcej takie słowa: „Wiesz, że kiedy powiedziałaś mi że zgubiłaś sporo pieniędzy, to poczułam jakąś dziwną ulgę. Do tej pory miałam ciebie za nieskazitelny wzór. Kogoś, komu nigdy nie przydarzają się takie rzeczy. W przeciwieństwie do mnie, bo ja już tyle razy coś zgubiłam, że nie da się tego nawet policzyć. Jednak fakt, że tym razem to ciebie dotyczy powoduje, że nie czuję się już taką gamoniowatą ofiarą losu. Okazuje się, że nie tylko mi się takie rzeczy zdarzają.”
Co łączy te dwa przykłady? Tym łącznikiem jest uczucie ulgi powstałe w wyniku redukcji konkretnego emocjonalnego napięcia. W pierwszym przykładzie napięcie zostało rozładowane poprzez deprecjację sukcesu innej osoby, a powstało na skutek konfrontacji rzeczywistości z oczekiwaniami. Oto X okazuje się w czymś lepszy, od Y a przecież to Y w jego własnych oczekiwaniach powinien taki być. Jednak nie dość że oczekiwania Y nie są realizowane, to jeszcze to co dzieje się w życiu X nieznośnie mu o tym przypomina. Im zaś bardziej osoba X odczuwa radość, tym większe napięcie powstaje w osobie Y. Z jej punktu widzenia najszybszym sposobem obniżenia tego napięcia jest spowodowanie, by X się mniej cieszył. Więc Y mówi coś, co ma spowodować obniżenie dobrego samopoczucia u X, przez co Y sam zaczyna się czuć lepiej.
W drugim przykładzie mechanizm jest identyczny. Przyjaciółka Eli do tej pory sama postrzegała siebie jako ofiarę losu, której jako jedynej przydarzają się przykre przygody, przeciwności czy porażki. Kiedy jednak widzi, że podobne porażki dotyczą również Eli, którą do tej pory uznawała za wolną od takich przypadków, sama zaczyna odczuwać ulgę, bo znika napięcie pomiędzy wyobrażeniem siebie jako ofiary losu i innych jako ludzi, którym nigdy nic złego się nie przytrafia. Skoro zaś przytrafia, to oznacza, że przyjaciółka nie jest aż taką ofiarą jak do tej pory myślała. Uff… jest ulga. Można przestać myśleć o sobie wyłącznie w negatywnych kategoriach i pozbyć się odrobiny niskiej samooceny.
Powyższy mechanizm wyjaśnia dlaczego czasem od innych słyszymy negatywne rzeczy na nasz własny temat. Otóż nie dlatego, że rzeczywiście na takie negatywne opinie zasługujemy, ale dlatego, że ludzie którzy je wygłaszają w ten sposób pozbywają się jakiegoś emocjonalnego napięcia. To rodzaj mechanizmu obronnego, który sobie przez lata wypracowali by się takich napięć pozbywać. Problem jedynie w tym że my wówczas dostajemy niejako rykoszetem, bo główny impakt pozbycia się napięcia nie jest tak naprawdę wymierzony w nas. To nie my jesteśmy celem, ale oni. Jaką powinniśmy wyciągnąć z tego lekcję? Otóż niezwykle cenną – ilekroć słyszysz jakąś negatywną opinię na twój własny temat, kiedy ktoś deprecjonuje twój sukces, czy cieszy się z twojej porażki to wiedz, że w wielu przypadkach może zupełnie nie o ciebie chodzić. Po prostu obrywasz rykoszetem rozładowania czyjegoś napięcia. To nie ciebie dotyczy problem, jednak taka sytuacja w arcyciekawy sposób informuje nas o tym że, ktoś kto się do nas w taki właśnie sposób zwraca tak naprawdę nie może sobie poradzić z jakimś własnym napięciem. To tak, jakby ludzie w ten sposób – zupełnie dla siebie nieświadomie – odkrywali przed nami to z czym się zmagają i czym próbują sobie w tak destrukcyjny sposób radzić. Bo to uczucie ulgi tylko z pozoru przynosi korzyść osobie, która deprecjonując czyjś sukces lub uwypuklając porażkę pozbywa się własnego napięcia. Pomijając oczywisty fakt przelewania na kogoś swojej negatywnej energii ci ludzie w ten sposób karmią swoją reaktywność i jednocześnie blokują możliwości proaktywne. Żeby wyjaśnić ten system musimy się przyjrzeć tym dwóm postawom, o których szeroko rozpisywał się w jednej ze swych książek Steven Covey. Wyróżnia on dwa rodzaje postaw: proaktywną i reaktywną. Ta pierwsza przyporządkowuje bodźce wartościom, zaś druga wartości bodźcom. Innymi słowy – w pierwszej postawie ludzie kierują się światem wewnętrznych wartości i w przypadku pojawienia się zewnętrznego bodźca nie pozwalają na to, by emocje powstałe na jego skutek przejmowały inicjatywę. Druga postawa – zwana reaktywną – działa dokładnie odwrotnie. Kiedy pojawia się bodziec, to w jego efekcie dopiero powstaje określona wartość. W pierwszej postawie ktoś bierze odpowiedzialność za to co go spotyka i tak reguluje aktywność, by wychodzić z inicjatywą. W drugiej, ktoś zrzuca odpowiedzialność na zewnątrz i działa jedynie wówczas, kiedy pojawi się odpowiedni bodziec. Pierwszą postawę moglibyśmy nazwać czynną, drugą zaś bierną. Pierwsza działa sama z siebie, drugą czeka na sygnał by działać. Dlaczego przywołuję teorię postaw Coveya właśnie w tym miejscu? Ponieważ wspomniane wyżej uczucie ulgi powstałe na skutek rozładowania napięcia emocjonalnego powoduje jednoczesne poczucie zwolnienia z dalszych działań. Pokażmy to na tych samych wspomnianych wcześniej przykładach. Kiedy osoba Y deprecjonuje sukces osoby X to jednocześnie powstałe w niej w ten sposób poczucie ulgi redukuje napięcie, więc nie ma już potrzeby by redukować je w inny sposób. A przecież innym świetnym sposobem redukcji napięcia – tyle że długotrwałym i trudnym – byłoby odniesienie samemu oczekiwanego sukcesu. Obniżyć wartość czyjegoś sukcesu jest przecież dużo łatwiej i szybciej niż osiągnąć własny, prawda? W drugim przypadku działa identyczny mechanizm – ulga powstała w przyjaciółce Eli wobec przekonania się, że Eli też trafiają się porażki zwalnia z obowiązku pracy nad samym sobą, żeby tych porażek odnosić coraz to mniej. To przecież dużo trudniejsza ścieżka. Dużo łatwiej jest uznać, że inni też mają się tak samo źle, niż wziąć się do roboty i coś w swym życiu zmienić. W obydwu tych wypadkach ta właśnie ulga tak naprawdę karmi postawę reaktywną. Kiedy widzimy czyjś sukces, to w postawie reaktywnej powiemy: „o, znowu mu się udało, on na to przecież nie zasługuje, jemu to się nie należy”. W postawie proaktywnej powinniśmy wówczas zapytać samych siebie: „co mogę zrobić, bym i ja mógł odnieść podobny sukces, czego mogę się nauczyć od mojego znajomego, który odniósł sukces, by samemu coś podobnego osiągnąć?”
Jednak dla wielu ludzi postawa proaktywna to zbyt wielkie wyzwanie, Wybierają więc drogę na skróty. Redukują napięcie, odczuwają chwilową ulgę i to im w zupełności wystarcza by czuć się zwolnionymi z pracy nad sobą. Niestety tym samym sprawiają wiele niepotrzebnych ran innym ludziom. Bo przecież redukują własne napięcie kosztem tych, na których te technikę stosują. Czy robią to świadomie, bo są wyrafinowanymi manipulatorami? Pewnie jakaś część tak. Ale w moim przekonaniu większość ludzi korzysta z tego mechanizmu automatycznie i nawykowo, ponieważ wypracowali sobie taki prosty mechanizm obronny, który pozwala im na poradzenie sobie z rzeczywistością, która nie do końca spełnia ich oczekiwania. Często nawet nie zdają sobie sprawy z tego, że innym ta ich technika radzenia sobie z własnym napięciem może bardzo utrudniać życie. A dzieje się tak dlatego, że kiedy słyszymy o sobie negatywne opinie, czy kiedy ktoś deprecjonuje nasz sukces, czy też podkreśla porażkę, to nasze ego zaczyna szaleć. Posługuje się wówczas pseudo logiczną emocjonalną reakcją łańcuchową. Skoro ktoś nas źle ocenia, to przecież z nami musi być coś nie tak. I wtedy uruchamia się efekt emocjonalnego domina – po kolei odpalają się wszystkie demony: spada samoocena, poczucie własnej wartości, pewność siebie, obniża się samopoczucie, pojawia się wycofanie i utrata sensu działań, obniża się sprawczość itd itp. A przecież w większości wypadków to czysta iluzja: usłyszeliśmy coś dołującego nie dlatego że jesteśmy kiepscy, ale właśnie dlatego, że jesteśmy dobrzy. Tyle że ktoś w naszym najbliższym otoczeniu nie za bardzo potrafi sobie z tym poradzić. Pozdrawiam.