Transkrypcja tekstu:
Poczucie szczęście pojawia się w nas wówczas, kiedy otrzymujemy coś, na co czekaliśmy, o czym marzyliśmy i czego pragnęliśmy. Może to być zarówno coś materialnego – jak na przykład nowy laptop, samochód czy dom, jak i niematerialnego: czyjeś zainteresowanie, zdobyte wyróżnienie czy pozytywne i satysfakcjonujące zakończenie trudnego projektu. Z pewnej perspektywy można by uznać, że pod ten rodzaj szczęścia – zanim się pojawi – musi zostać odpowiednio przygotowany grunt. Tym gruntem jest oczekiwanie w podniosłej atmosferze spełnienia. Oto coś się spełnia i pojawia się promyk szczęścia. Im zaś to, na co czekamy jest bardziej upragnione, tym promyk wydaje się jaśniej świecić. I owszem świeci jaśniej, ale czy odpowiednio długo? Tutaj pojawia się problem, ponieważ te przebłyski promienia szczęścia nie trwają długo. Ich jaskrawość zaczyna blednąć z czasem, zaczynają powoli wygasać, aż w końcu mijają. To trochę tak jakbyśmy się adaptowali do nowych warunków. Szczęście zamienia się więc w rutynę codzienności a to co było tak długo wyczekiwane staje się zwykłe, normalne i oswojone. Żeby odkryć ten mechanizm wystarczy sobie przypomnieć prostą sytuację: oto sprawiasz sobie nowy wypasiony telefon komórkowy, na który trzeba było trochę poczekać. Z jednej strony dlatego by nadszedł moment premiery nowego modelu, a z drugiej, bo na to cacko trzeba było przyoszczędzić trochę grosza. Wracasz więc do domu ze swoim nowym telefonem. Instalujesz nowy system, wgrywasz nowe apki, kontakty itd. Potem sprawdzasz jego nowe funkcje odkrywając, które z nich nie są ci tak naprawdę potrzebne, a z których możesz rzeczywiście skorzystać. Moglibyśmy powiedzieć, że twoje zainteresowanie tą nową zdobyczą jest spore, sam zaś nowy smartfon powoduje podniesienie poziomu endorfin i czujesz, że sprawiłeś nim sobie sporo radości. Jednak wystarczy jakiś czas – z reguły dzień czy dwa – by twoje zainteresowanie, a co za tym idzie odczuwana radość zaczęły spadać. W końcu po prostu zaczynasz używać nowego telefonu poświęcając mu dokładnie tyle samo czasu co poprzedniemu modelowi. Wystąpiło zjawisko hedonistycznej adaptacji, oznaczające szybki powrót do stabilnego poziomu szczęścia na skutek symilarnego wzrostu oczekiwań i pragnień. A mówiąc innymi słowy – kiedy zdobywamy coś upragnionego zaczynamy się przyzwyczajać do jego posiadania, a wraz z tym przyzwyczajeniem maleje poczucie szczęścia. Jednak kiedy dotyczy to nowego telefonu samo zjawisko nie jest jeszcze groźne. Problem zaczyna się, kiedy hedonistyczna adaptacja pojawia się w efekcie naszych życiowych osiągnięć czy też budowania relacji. Przyjrzyjmy się przykładowi – Stefan pracuje w korporacji od wielu lat pokonując kolejne szczeble kariery. Za każdym razem, starając się o zdobycie awansu obiecuje sobie, że wreszcie odpocznie i nacieszy się nowym stanowiskiem. Posada o którą zabiega wydaje mu się uchwyceniem Pana Boga za nogi. Mówi sobie: jak tylko zostanę managerem zrobię wreszcie coś dla siebie. Pojadę na urlop, kupię sobie motocykl i wtedy oczywiście się też zakocham w jakiejś miłej i ślicznej przyszłej pani Stefanowej. Ta myśl nakręca Stefana do starań o nową pozycję w firmie. Jednak kiedy jej osiągnięcie mu się udaje jest szczęśliwy tylko przez kilka dni. Okazuje się bowiem, że nowe stanowisko to nowe obowiązki, więc Karaiby, Harley i piękna przyszła potencjalna małżonka odchodzą w zapomnienie. Stefan znowu tyra po dwanaście godzin dziennie, a kiedy zasypia mówi sobie na dobranoc: „to tylko do czasu jak zostanę szefem managerów, wtedy już na pewno wakacje, motocykl i miłość.” Jak łatwo się domyśleć wyścig, w którym uczestniczy Stefan nigdy nie ma końca. Albo inny przykład – tym razem damsko męski. Oto Zosia, która pragnie cudownego romantycznego związku z cudownym romantycznym mężczyzną. Oczywiście inteligentnym, przystojnym i na odpowiednim stanowisku. To ideał szczęścia dla Zosi – być kochaną, docenianą i noszoną na rękach, by wspólnie przeżywać romantyczne przygody wraz z potomstwem, które oczywiście również ma być inteligentne, piękne i szczęśliwe. W końcu Zosia realizuje swoje pragnienia. Znajduje odpowiedniego faceta i z błyskiem szczęście w oku oddaje się organizacji życia rodzinnego. Jednak tutaj błyskawicznie pojawia się proza życia. Niezależnie od przychodów męża trzeba co miesiąc zapłacić za czynsz. A im większy apartament, im piękniejszy z niego widok i im droższa dzielnica tym i czynsz większy. Piękne życie kosztuje piękne pieniądze, które trzeba jakoś zarobić. Zatem wymarzony rycerz Zosi nie ma tyle dla niej czasu ile zakładała, bo musi te pieniądze jakoś zdobyć. Proza życia. Standard. Powoli, z każdym dniem Zosine szczęście zamienia się w szaroburą egzystencję. I wkrótce po tym szczęściu nie ma już śladu.
Brytyjski psycholog Michael Eysenck badając powyższy problem stworzył hedonistyczną teorię bieżni, która w dość dobry i obrazowy sposób oddaje system ludzkich zachowań po silnych pozytywnych (i co ciekawe również negatywnych) wydarzeniach w ludzkim życiu. Otóż wyobraźmy sobie kogoś, kto biegnie na bieżni ustawionej w jakiejś sportowej hali czy klubie fitnes. Dopóki ten ktoś biegnie po przewijającym się pod stopami pasie gumy dopóty utrzymuje w miarę stabilną pozycję. Jeśli jednak przestanie biec to niechybnie się wywali, czyli utraci pion. Zatem sam akt biegu utrzymuje tego kogoś na stabilnym poziomie. A teraz przełóżmy to na życiowy przykład – nasz wspinający się po szczeblach kariery w korpo manager dąży do podwyżki pensji. Jego awans przecież będzie oznaczał większe dochody. Jednak kiedy się pojawiają manager szybko się przyzwyczaja do nowego poziomu życia i by dostarczyć sobie kolejne szczeble szczęście będzie musiał zabiegać o kolejny awans i kolejną podwyżkę. Musi biec, by się utrzymać na tej bieżni. Jego biegiem są jego pragnienia. By zachować wciąż zmieniający się poziom satysfakcji musi wciąż biec, bo w przeciwnym razie będzie odczuwał silny dyskomfort związany z utratą tego co już zdobył. Jednak z drugiej strony nie może na tym poprzestać, bo jego system szybko się do nowego poziomu adaptuje. Żeby zaś wyzwolić w sobie kolejny zastrzyk endorfin za każdym spełniony pragnieniem musi wygenerować pragnienie nowe – wyższe od poprzedniego. Tylko w ten sposób jest wstanie się utrzymać na swojej bieżni, która przecież wciąż zasuwa. Ale teoria bieżni wskazuje na jeszcze jeden arcyważny aspekt całości. Wystarczy że wyobrazimy sobie Stefana czy Zosię biegnących na bieżni ale z perspektywy bezstronnego obserwatora. Kogoś, kto na tej samej siłowni siedzi na pobliskiej ławeczce i przygląda się biegającym. Z jego perspektywy biegnący na bieżni są wciąż w tym samym miejscu. Tak naprawdę nigdzie się nie przemieszczają. Nie ma nawet znaczenia jak szybko będą biec i jak długo ich bieg będzie trwał. Wciąż pozostają w tym samym miejscu sali. Ich bieg jest wyłącznie iluzją zmiany pozycji a nie samą zmianą. Oczywiście na prawdziwych bieżniach w klubach fitnes biegamy wyłącznie w celach treningowych. Jednak na naszych życiowych bieżniach taki trening jest wyłącznie wyczerpywaniem naszej życiowej energii bo prowadzi jedynie do tego, że będziemy potrzebowali coraz większego poziomu zaspokajania chwilowego szczęścia, do którego i tak prędzej czy później się zaadoptujemy.
Niestety ten system działa we wszystkich obszarach. Również w takich, do których nie chcielibyśmy się przyznać. Wystarczy tutaj wspomnieć o koncepcie zadowolenia z życia. Większość ludzi odczuwa ten stan dokładnie w efekcie tego samego mechanizmu. Pojawia się ono na krótką chwilę po spełnieniu oczekiwanych warunków, by szybko ustąpić miejsca adaptacji do szczęścia. Wówczas to, co społeczeństwo nazywa poziomem zadowolenia z życia szybko mija. Zaczyna się po prostu życie – ani dobre ani złe. Ani zadowalające ani nie zadowalające. To co stanowiło o naszym zadowoleniu już o nim nie stanowi i gdzieś wewnątrz siebie zaczynamy tworzyć nowy koncept nowego życia, w nowych warunkach i nowych sytuacjach, które już na pewno tym razem spowodują podniesienie poziomu naszego zadowolenia. Kiedy jednak następują znowu zadowolenie pojawia się na moment, by ustąpić miejsca neutralnej egzystencji. Ten wyścig nie ma końca. Ta bieżnia jest zepsuta – zaiwania nieustannie i nie da się jej zatrzymać.
Teoria hedonistycznej bieżni wzbudza wiele kontrowersji. Nie wszyscy naukowcy przyznają, że niezależnie od ilości pozytywnych, czy negatywnych zdarzeń ludzie zawsze będą wracali do stabilnego poziomu w kontekście poczucia szczęścia czy nieszczęścia. Różne badania pokazują różne wyniki – raz wychodzi na to, że efekty negatywnych zdarzeń trwają w nas dłużej niż pozytywnych. Innym razem, że długość epizodów szczęścia jest uzależniona od naszych genetycznych predyspozycji. Jeszcze innym razem, że zależy od tego jakie wydarzenia to szczęście poprzedzają. Jednak co do jednego świat nauki wydaje się być zgodny: szczęście nie trwa wiecznie i by zatrzymać jego przemijanie przyzwyczailiśmy się do nieustannego biegu przez życie by wciąż je podsycać. Tylko czy wówczas naprawdę jesteśmy szczęśliwi? Czy aby na pewno biegnąc doświadczamy w życiu właściwych doznań?
Rozumiem i Zosię i Stefana kiedy tak biegną. Rozumiem ich wysiłek i trud w pogoni za życiowym spełnieniem. Ale nie są moimi ulubieńcami. Wolę tego gościa siedzącego na ławeczce, który im się przygląda i który w przeciwieństwie do nich wie, że tak naprawdę biegnąc nie poruszają się ani centymetr do przodu. Ten gość wie, że prawdziwe życie – to co na wschodzie nazywa się umiejętnością wąchania róż – zaczyna się kiedy schodzimy z bieżni. Przestaje mieć wówczas znaczenie to co udało się do tej pory zdobyć oraz to, co jeszcze chcemy osiągnąć. Przestaje mieć znaczenie przeszłość, bo zaczynamy rozumieć że umykająca w nią guma bieżni to tylko koncept w naszej głowie utkany z przefiltrowanych indywidualnym filtrem wspomnień. Przestaje mieć również znaczenie to, co jeszcze być może uda się zdobyć, bo mimo że biegniemy a guma bieżni szybko przesuwa się pod naszymi stopami jakaś jej część jest zawsze przed nami. To również koncept w głowie. Tym razem utkany z antycypacji – naszych własnych wyobrażeń na temat przyszłości. Tymczasem nie da się powąchać róż wczoraj i nie da się tego zrobić jutro. Zamiast prawdziwego ich zapachu będziemy mieli wówczas wyłącznie do czynienia z jego wspomnieniem lub wyobrażeniem. Zachwycić się prawdziwym zapachem róży możemy wyłącznie tu i teraz. A do tego trzeba zejść z bieżni. I nawet jeśli udaje się to nam na krótką chwilę – to naprawdę warto. Pozdrawiam.