Sztuka porównań #89

Dyskomfort interpersonalny #88
7 grudnia 2018
Hedonistyczna adaptacja #90
28 grudnia 2018

Transkrypcja tekstu:

Sztuka porównań, czyli szczęki w kosmosie

Zastanawialiście się kiedyś dlaczego ludzie porównują nas do innych? Dlaczego nasze zachowania, cechy charakteru, predyspozycje zawsze są oceniane w odniesieniu do podobnych przymiotów innych? Czy to oznacza, że sami nie jesteśmy wystarczająco interesujący by zaabsorbować czyjąś uwagę na tyle, by nie musiał on szukać odniesień i po prostu uznał że jesteśmy jedyni, wyjątkowi, niepowtarzalni? Spójrzmy na to z innej strony – ile razy w telewizji słyszymy określenie polski ktoś tam. Kiedy wchodzi na ekrany jakiś nowy serial słyszymy, że to polski odpowiednik czegoś tam, kiedy pojawia się nowa piosenkarka to słyszymy, że to polska i tu wstawiane jest nazwisko jakiejś zachodniej gwiazdy. Kiedy pojawia się młody uzdolniony reżyser słyszymy, że to polski i tu wprowadzane jest nazwisko jakiegoś znanego światowego reżysera. Podobnie ma się rzecz z pisarzami, aktorami czy dowolnymi celebrytami. A to polska Angelina Jolie, a to polski Brat Pit, a to znowu polski David Linch. Oczywiście są tacy, którzy uznają, że mamy tu do czynienia z naszym narodowym kompleksem zaściankowości, w efekcie którego zawsze to co zewnętrzne uznajemy za lepsze i bardziej spektakularne. Są też tacy, dla których to zestawienie ma nobilitować kogoś naszego w oczach oceniającej go gawiedzi, a inni z kolei uznają, że jest dokładnie odwrotnie. Zestawienie jakiegoś naszego artysty z obcą gwiazdą powoduje, że ten nasz jest w ten sposób trochę dyskredytowany. Przecież nikt w stanach na Toma Hanksa nie powie to taka nasza amerykańska wersja Marka Konrada. Jednak rzeczywistość jest o wiele bardziej skomplikowana – ponieważ dokonujemy porównań głównie z innego powodu. Za sprawą dość specyficznej konstrukcji naszego mózgu. Ale najpierw spróbujmy to pokazać na przykładzie. Wyobraź sobie kogoś, kto nigdy w życiu, a ni na żywo, ani też na żadnym obrazku czy filmie nie widział słonia. W jaki sposób temu komuś opiszesz wygląd tego zwierzęcia? Jak będziesz opowiadał o słoniu w sposób, który pozwoli tej osobie jak najlepiej zobrazować sobie to, o czym mówisz? Otóż siłą rzeczy będziesz szukał zbieżności pomiędzy opisywanym przez ciebie słoniem, a czymś, co twój słuchacz już zna. Czymś co widział, co pamięta i co jest w stanie sobie wyobrazić. Musisz więc znaleźć takie zwierze, które ma wspólne cechy. Niech to będą cztery nogi. Mówisz zatem, że słoń to potężne zwierze chodzące na czterech nogach podobnie jak pies czy koń, tyle że te nogi proporcjonalnie są o wiele grubsze niż u psa czy konia. W ten sposób twój słuchacz jest w stanie utworzyć we własnej głowie wizualizację konia, którego już zna oraz w tej swojej wizualizacji odpowiednio pogrubić mu nogi. Łączy w ten sposób dwa znane sobie elementy: poruszanie się na czterech nogach oraz grubość w nowy dotąd nieznany element, czyli coś, co już powoli zaczyna przypominać słonia. Kiedy więc opowiadając o słoniu uzyskałeś już pewną bazę dołożysz do niej kolejną cegiełkę – ponownie odwołasz się do czegoś co twój słuchacz zna, by na tej podstawie mógł w miarę precyzyjnie wyobrazić sobie dalsze części słonia. W ten sposób powstaje zbitka – słoń to taki trochę koń, ale nieco inny. Dokładnie tak samo powstaje zbitka polska Angelina Jolie. Mimo, że ta nasza jest nieco inna. Na czym polega ten mechanizm i dlaczego wykorzystujemy go w naszych narracjach? Otóż jego podłożem jest sposób funkcjonowania i budowy naszego mózgu. Każda nowa rzecz, z którą się stykamy na przykład jakaś nowa umiejętność wymagająca od nas operowania dłońmi wymaga od naszego mózgu utworzenia nowych połączeń neuronalnych. Jednak by ułatwić sobie to zadania mózg musi sięgnąć do połączeń już istniejących. Ponieważ, gdyby tego nie zrobił, to zadanie zmierzenia się z nową rzeczywistością było by dla niego zbyt trudne i zbyt obciążające energetycznie. A mówiąc innymi słowy miałby kłopot z tym, by móc sobie coś w odpowiedni sposób wyobrazić, jeśli nie posiłkowałby się przy tym wyobrażeniu czymś co już zna. Bo jest w stanie lepiej i sprawniej operować znanym, niż tworzyć nieznane.
Możemy powiedzieć, że mózg do przetworzenia dowolnej informacji szuka okazji do tego by ją maksymalnie uprościć. Potrzebuje po prostu nieskomplikowanych informacji, które może ułożyć w nową, nawet skomplikowaną całość. Pokażmy to na przykładzie – wyobraź sobie, że jesteś grafikiem komputerowym, który tworzy dużą grafikę zawierającą wiele mniejszych ale skomplikowanych elementów, z których każdy tworzyłeś osobno. Kiedy pracujesz nad jednym fragmentem grafiki, wyświetlanie innych ustawiasz na mniejszą rozdzielczość, bo wtedy twój komputer pracuje szybciej i możesz bez trudu przesuwać cała grafikę po ekranie. Kiedy jednak w ustawieniach wyświetlania wszystkich składowych twojej grafiki dokonasz zmiany rozdzielczości na najwyższą, to siłą rzeczy komputer będzie potrzebował dużo więcej pamięci operacyjnej by wyświetlać dobrze całość, co znacznie spowolni cały proces jednocześnie utrudniając ci pracę. Inny przykład tej zasady możemy zaczerpnąć z przemysłu filmowego. W trakcie przygotowań do produkcji filmu często jednym z niezbędnych dokumentów jest storyboard, tłumaczony w Polsce jako scenorys. To nic innego jak obrazkowa historia scenariusza, w której każdy z obrazków ilustruje konkretne kadry danej filmowej sceny. Obrazki zawierają jedynie najistotniejsze elementy jak rozstawienie postaci, kadr i wykorzystywane ważne rekwizyty. Jednak to już wystarcza, by cała masa pracujących przy filmie specjalistów w szybki sposób mogła się zorientować co jest potrzebne by dany fragment sceny nakręcić. Operator kamery zna już kadr, oświetleniowiec orientuje się jakich świateł i pod jakim kątem użyć, dźwiękowiec wie, w jaki sposób i za pomocą jakiego sprzętu nagrać aktorów itd itp. Jeden mały obrazek załatwia tutaj robotę co najmniej godzinnego tłumaczenia ekipie jak i co ma wyglądać. Ale idźmy dalej w przykładzie przemysłu filmowego i zróbmy kolejny eksperyment. Wyobraź sobie, że jesteś jednym ze współpracowników Ridleya Scotta, jest końcówka lat siedemdziesiątych. Siedzicie razem przy stole i wymyślacie w jaki sposób opowiedzieć holywoodzkim producentom o waszym pomyśle na nowy film: „Obcy”. W jaki sposób to zrobić w jednym zdaniu by w lot pojęli o co chodzi? Wiesz już jak działa nasz mózg. Wiesz, że będzie się musiał odwołać do istniejących połączeń neuronalnych by stworzyć nowe. Jak zatem w jednym zdaniu przedstawisz o co chodzi w „Obcym”? Trudne zadanie, prawda? Okazuje się jednak że ekipa Ridleya Scotta wybrnęła z niego koncertowo. Stworzyli slogan: „Szczęki w kosmosie!” odwołując się do przebojowego filmu „Szczęki”, którego premiera miała miejsce w 1975 roku, a więc ludzie mieli świeżo w pamięci krwiożerczą walkę kilku śmiałków z przerażającym, pożerającym ludzi potworem. Wystarczyło więc oprzeć się na dwóch doskonale znanych producentom elementach i zestawić polującego na ludzi rekina z kosmosem, który też już znali, bo zaledwie dwa lata wcześniej miały swoją premierę „Gwiezdne Wojny”. W ten sposób odwołano się do istniejących już połączeń neuronalnych, przez co łatwiej było zbudować nowe. Przecież ludzie oddychają z ulgą mówiąc: „ah, to o to chodzi”. Nie muszą się już wysilać, główkować czy kombinować, bo rozwiązanie zostaje im podane na tacy.
Jeśli zaś już znamy ten mechanizm i wiemy, że działa za każdym razem i to na każdego, bo przecież konstrukcja i sposób działania naszych mózgów się od siebie nie różni, to zamiast z nim walczyć, powinniśmy go zaakceptować. To niestety nieuchronne – ludzie zawsze nas będą porównywać z innymi, zawsze będą nas oceniać na bazie tego co już znają, bo tak po prostu robimy wszyscy. Skoro zaś tak się dzieje i nie mamy na to wpływu, to miast się tym faktem irytować spróbujmy go wykorzystać. Po co spotkany przez ciebie nowy człowiek ma się męczyć w poszukiwaniu porównań, skoro możesz mu ich sam, czy też sama dostarczyć. Przecież i tak to zrobi, więc lepiej by zrobił to w kontrolowany przez ciebie sposób. Zamiast czekać, aż sam wykombinuje porównanie dostarcz mu takie, które z twojej perspektywy jest najbardziej korzystne. Można ten efekt wykorzystać w wielu różnych życiowych sytuacjach. Od biznesowego spotkania, na którym musisz w kilku słowach opowiedzieć czym się zajmujesz, po randkę, gdzie opowiadasz o swoich pasjach. Od rozmowy kwalifikacyjnej, na której chcesz opisać swoją specjalizację czy umiejętności po egzamin, na którym odpowiednie porównanie posłuży potwierdzeniu twojej wiedzy i zorientowania w temacie. Jeśli ludzie porównują twoją urodę do znanej aktorki sama im podsuń tę, do której chcesz być porównywana. Jeśli ludzie porównują twoją zawodową aktywność, do jakiejś filmowej postaci sam im podsuń taką postać ze znanego im filmu, która w najbardziej optymalny sposób oddaje to czym się w istocie zajmujesz. Oczywiście w tej technice – jak w każdej – należy zachować umiar i zdrowy rozsądek – bo bardzo łatwo tutaj przekroczyć cienką linię kompromitacji i żenady. Zatem nie podsuwaj nigdy ludziom porównań które ich rozbawią, zażenują czy zniesmaczą, bo bardziej sobie tym zaszkodzisz niż pomożesz. Jednak co warto zapamiętać – jeśli wiemy jak działa ludzki mózg i jakich ocen w efekcie dokonuje, to nie ma co czekać aż sam dojdzie do tego z czym ciebie czy twoją aktywność porównać, bo być może z porównania, które znajdzie nie będziemy do końca zadowoleni. Pozdrawiam.