Transkrypcja tekstu:
Nasze oczekiwania mają wpływ na rzeczywistość, kształtują ją w taki sposób, by mogły zostać potwierdzone. A dzieje się tak z prostego powodu – kiedy czegoś oczekujemy i wierzymy w to, że te oczekiwanie się spełni to zaczynamy zupełnie inaczej się zachowywać niż w przypadku, kiedy nie mamy w sobie tej wiary. Okazuje się, co wskazały badania przeprowadzone na Uniwersytecie Stanowym w Luizjanie, że ludzie którzy wierzą w to co robią, używają o wiele więcej funkcji metapoznawczych, niż ci, którzy wykazują się małą wiarą w to co robią czy też w ogóle jej brakiem. Używanie funkcji metapoznawczych zaś związane jest po prostu z aktywacją większych obszarów naszego mózgu. To powoduje, że w realizacji zamierzeń, w które pokładamy wiarę stajemy się dużo bystrzejsi, bardziej sprawczy i efektywniejsi. Co więcej – co też potwierdzono w badaniach – jeśli wierzysz w to co robisz, to automatycznie zmienia się twoje podejście do problemów spotykanych po drodze. Szukasz wtedy rozwiązań, jesteś bardziej skory do analizy sytuacji, czy też przyjrzeniu się przeszkodom i problemom pod wieloma różnymi perspektywami, by znaleźć ich rozwiązanie. Mówiąc inaczej: kiedy wierzymy w to co robimy zaczynamy się bardziej starać by osiągnąć efekt. A teraz przełóżmy powyższy system na wiarę w siebie – przecież to ten sam rodzaj wiary – różni się wyłącznie to, co jest jej przedmiotem. A zatem jeśli wierzysz w siebie, to tym aktem wiary zapewniasz sobie dużo większą życiową sprawczość. Zaczniesz inaczej funkcjonować i inaczej organizować swoje własne życie, pracę, aktywność oraz relację. Wiara w sens istnienia zwiększa prawdopodobieństwo, że to istnienie prędzej czy później stanie się spełnione i szczęśliwe. Nie wierzysz, że tak to działa? To przyjrzyjmy się temu samemu mechanizmowi, ale jednak na przykładzie wiary, którą pokładamy lub nie w innych ludzi. Ponad pięćdziesiąt lat temu na Uniwersytecie Harwarda przeprowadzono badania, które potwierdziły, że nasze przekonania na temat innych mają bezpośredni wpływ na to, jacy ci ludzie się stają. Wyobraź sobie dwie klasy szkoły podstawowej, powiedzmy klasę A i klasę B, odbywające zajęcia z matematyki z tym samym nowym nauczycielem. Jeszcze przed rozpoczęciem roku szkolnego dyrektor szkoły rozmawia z nauczycielem i informuje go, że w klasie A znajdują się ponadprzeciętnie zdolni uczniowie, zaś w klasie B same miernoty, co oczywiście jest nieprawdą, bo poziom uczniów obu klas wielokrotnie sprawdzany w matematycznych testach jest dokładnie taki sam. Mijają trzy miesiące, nowy nauczyciel prowadzi lekcje w obydwu klasach i przychodzi czas pierwszego sprawdzającego testu. Nagle okazuje się, że uczniowie z klasy A osiągnęli o wiele lepsze wyniki, niż ich koleżanki i koledzy z klasy B. Jak to możliwe? Otóż rozwiązanie znajdziemy w podejściu nauczyciela. W klasie A, o której wiedział wcześniej że jest to klasa wybitnie zdolna traktował uczniów w zupełnie inny sposób, niż w klasie B wiedząc, że ma tam do czynienia z uczniami mało zdolnymi. W klasie A traktował każdy błąd popełniony przez uczniów, w kategoriach chwilowej intelektualnej niedyspozycji i spokojnie tłumaczył całe zagadnienie po raz kolejny. W klasie B każdy popełniony przez uczniów błąd traktował jako potwierdzenie tego, że ma do czynienia z uczniami o małych możliwościach, więc zakładał, że zwiększony wysiłek i atencja i tak nie przyniesie żądanego efektu, więc po prostu machał na ich niewiedzę ręką i odpuszczał wszelkie działanie. W ten sposób w klasie A – odpowiednio dydaktycznie zaopiekowani uczniowie szybko uczyli się materiału. W klasie B – uczniowie, w których nauczyciel nie pokładał ani wiary ani nadziei, siłą rzeczy uczyli się gorzej. W ten oto sposób przekonanie nauczyciela wpłynęło na rzeczywistość. Zwróć uwagę, że uczniowie w obydwu klasach stali się dokładnie tacy, jak nauczyciel oczekiwał. Możemy więc powiedzieć, że jego oczekiwania zostały dokładnie potwierdzone – jednak nie dlatego, że były słuszne, ale wyłącznie dlatego, że sam nauczyciel zachowywał się zgodnie ze swymi oczekiwaniami, więc rzeczywistość odpowiedziała zrealizowaniem tych oczekiwań. To oczywiście konkretna odmiana efektu znanego zarówno w psychologii, jak i socjologii jako efekt samospełniającego się proroctwa. Tutaj, w tym konkretnym wypadku mamy do czynienia z jego odmianą znaną jako efekt Pigmaliona. Przypomnijmy tę postać – to sławetny król Cypru, którego losy znamy z mitologii greckiej. Czym się wsławił Pigmalion – otóż wymyślił sobie idealną kobietę. Tak doskonałą, jak tylko można sobie wyobrazić. Kiedy zaś wyobrażenie było gotowe postanowił je urzeczywistnić wykuwając z kości słoniowej posąg tejże, wyobrażonej piękności. Posąg okazał się tak cudowny, że nieszczęsny Pigmalion się w nim zakochał. I mamy klops – bo kobieta piękna, tyle że trochę mało w niej było życia. Za mało jak na Pigmaliona. Zatem bohater naszej historii zaczął się gorliwie modlić do Afrodyty, by ta ożywiła posąg. Co się później działo nie specjalnie się już nadaje na bajkę dla dzieci.
W każdym razie – nasze oczekiwanie co do jakiejś konkretnej osoby, będzie skutkowało wygenerowaniem naszego nastawienia do niej, w czego efekcie zaczniemy ją traktować w taki sposób, by nasze oczekiwanie prędzej czy później zostało potwierdzone. Tę zasadę można ująć w prostych słowach – jeśli będziesz kogoś traktował wiecznie jak głupka, to w końcu on zacznie się zachowywać tak, że w twoich oczach będzie to potwierdzeniem jego głupoty. Spójrz na to z jeszcze innej perspektywy – jest sobie zebranie firmowe, na którym nikt nigdy nie pyta jakiejś konkretnej osoby – dajmy na to Karoliny – jakie jest jej zdanie na omawiany temat, bo wszyscy uznają, że Karolina na ten temat nie ma niczego do powiedzenia. Prędzej czy później sama Karolina zrezygnuje z interesowania się jakimikolwiek omawianymi sprawami, bo przecież i tak nikt nigdy nie pyta jej o zdanie. W ten sposób po jakimś czasie Karolina rzeczywiście przestanie mieć cokolwiek do powiedzenia, co jedynie potwierdza wcześniejsze oczekiwania reszty grupy. Grupa jednak nie widzi tego, że Karolina nie ma obecnie nic do powiedzenia nie dlatego, że jest głupia i się na niczym nie zna, ale dlatego, że zrezygnowała z zainteresowań sprawami grupy w odpowiedzi na takie a nie inne traktowanie ją przez grupę. Moglibyśmy powiedzieć, że brak zdania Karoliny na dany temat został precyzyjnie zaprogramowany przez grupę. A najważniejsze jest to, że efekt samospełniającego się proroctwa jest efektem nieświadomym i często mimowolnym.
Zresztą takich przykładów można by mnożyć, bo dotyczą o wiele większej sfery naszego życia, niż byśmy sobie tego życzyli. Niestety tak naprawdę posługujemy się oczekiwaniami na każdym kroku, bo są przecież częścią naszego systemu przekonań. I tutaj pojawiają się dwa problemy. Pierwszy to nasze negatywne oczekiwania w stosunku do innych, drugim problemem są nasze negatywne oczekiwania w stosunku do samych siebie. W pierwszym obszarze nasze złe oczekiwania będą potwierdzane przez okoliczności zewnętrzne, nie dlatego, że otacza nas kiepska rzeczywistość, ale dlatego, że my zachowując się zgodnie z naszymi oczekiwaniami czynimy ją kiepską. Jeśli nie wierzysz w to, że ktoś może być dla ciebie życzliwy, to zaczniesz się zupełnie nieświadomie zachowywać w taki sposób, by ten ktoś prędzej czy później potwierdził, że rzeczywiście nie jest dla ciebie życzliwy. Jeśli nie wierzysz w to, że twoje dziecko może coś osiągnąć, to wiedz, że twój brak wiary spowoduje, że będzie mu to o wiele trudniej to zamierzenie osiągnąć i najprawdopodobniej go nie osiągnie, czym twój brak wiary zostanie potwierdzony. W drugim obszarze taką przykrą niespodziankę tworzymy sami sobie. Jeśli nie wierzymy w to co chcemy zrobić, to samo zrobienie tego czegoś stanie się dla nas o wiele trudniejsze i najprawdopodobniej rzeczywiście tego nie zrobimy. Jeśli nie wierzymy, że możemy uzdrowić naszą kulejącą relację z partnerem czy partnerką, to naprawa tej relacji stanie się tak trudna, że w końcu niemożliwa. Sam akt barku wiary spowoduje, że podejdziemy do każdej ze sfer swego życia z dużo mniejszym zasobem zdolności kognitywnych, niż powinniśmy a co za tym idzie nie skorzystamy wówczas z odpowiednio dużych, solidnych zasobów naszego intelektu. Jeśli nie odnajdziemy sensu w tym co robimy, to to robienie zawsze będzie miało mniejszy efekt, niż należy. Bo niejako z góry pozbywamy się wówczas zarówno całego wachlarza zdolności które moglibyśmy wykorzystać, jak również możliwości widzenia perspektywicznego. To tak jakbyśmy sami sobie upuszczali powietrza z balonu, którym staramy się lecieć przez życie czy też sami rozładowywali akumulatory, mające nas wyposażyć w odpowiedni poziom życiowej energii. Jak sobie poradzić z tym okropnym efektem Pigmaliona? Otóż w sytuacji, w której coś ci nie wychodzi zrób prosty rachunek sumienia i spróbuj uczciwie odpowiedzieć na pytanie, czy czasem z góry nie zakładałeś swojej porażki nie wierząc do końca w sens tego co robisz, czy też w samego siebie. To wielce oczyszczające doświadczenie. Pozdrawiam