Oskarżenie o niechęć #47

Męczennicy na własne życzenie #46
4 września 2018
Wpływ wiary w siebie na rzeczywistość #48
4 września 2018

Transkrypcja tekstu:

Tym razem przyjrzymy się pewnemu efektowi postrzegania innych poprzez pryzmat nie ich własnych emocji, ale naszego tłumaczenia, czy też rozumienia emocjonalnych mechanizmów na podstawie tego co sami czujemy. To prosta zasada – jeśli nie pasuje nam czyjaś postawa, to pierwszym co zazwyczaj robimy, jest domniemane rozumienie czyjegoś zachowania poprzez to, w jaki sposób my sami zachowalibyśmy się w podobnej sytuacji. W ten sposób powstaje błędne tłumaczenie czyjegoś zachowania. I to tłumaczenie nie tylko krzywdzi inną osobę ale też powoduje, że sami postrzegamy innych w dużo bardziej negatywnych kategoriach niż na to zasługują. Pokażmy to na konkretnym przykładzie. Oto wyobraźmy sobie taką sytuację: pewien znajomy usilnie namawia mnie na współpracę z osobą, którym jest absolutnie zafascynowany. Roztacza przede mną wizję wspaniałych efektów tej współpracy argumentując tym, że przecież to wspaniała przedsiębiorcza bizneswomen, na znajomości z którą mogę wyłącznie zyskać. Nagabywany w końcu zgadzam się na spotkanie. Siedzimy w kawiarni, sączymy kawę, ona mi opowiada o swojej fantastycznej wizji wszechświata, a ja jakoś tego nie kupuję. No nijak się nie zachwycam, nie daję wiary w niebosiężny biznes i tchnienie stwórcy, który łaskawie pozwolił się nam spotkać.
Mija kilka dni. Dzwoni do mnie znajomy, który zaaranżował moje spotkanie z tą liderką światowego optymizmu i rozanielony – zanim cokolwiek zdążę powiedzieć wykrzykuje: „To było od początku jasne, że się dogadacie, że coś zaiskrzy, że coś zabangla!” No cóż… nie zaiskrzyło, nie zabanglało, nie zażarło. Więc grzecznie odpowiadam znajomemu: nie chcę z nią współpracować. Nie ma w tym niczego osobistego – po prostu nie chcę. I dopiero w tym miejscu opowieści zaczyna się prawdziwa jazda bez trzymanki. Otóż mój znajomy wypowiada magiczne zdanie: „Ty jej po prostu nie lubisz!” I tutaj dotykamy sedna, czyli różnicy pomiędzy tym, że z konkretnymi osobami nie chcemy zawierać relacyjnych kontraktów, a jednocześnie nie są to osoby, które lubimy, czy też takie, których nie lubimy. Lubienie nie ma tutaj nic do rzeczy. Do rzeczy ma zaś zobowiązanie kontraktowe. Przyjrzymy się temu bliżej. Otóż kontrakt w dowolnej relacji, jest zawsze oparty na fundamencie wymiany. Sama zaś wymiana zakłada równowagę wartości. Na przykład: jeśli w dowolnej relacji uzgadniamy, że określony artefakt ma tę samą wartość, to możemy wymienić artefakt za odpowiadające mu wyrównanie wartości. A mówiąc wprost – jeśli ja i ty uznajemy, że kawałek papieru z wizerunkiem Zygmunta Starego inspirowany obrazem Jana Matejki ma wartość dwustu złotych i jednocześnie tę samą wartość ma kamera do Sony PlayStation 4, to możliwa staje się wymiana wartości. Ja ci daję kamerę ty mi banknot, lub odwrotnie! I generalnie oboje uznajemy, że skorzystaliśmy na tej transakcji. A teraz wyobraź sobie taką sytuację. Buszujesz w sieci i w efekcie tego buszowania odwiedzasz stronę, której właściciel nie tylko nie oferuje kamer do peesczwórki, ale dla przykładu węgliki spiekane. Cokolwiek by to nie było akurat tego nie potrzebujesz. Czy to oznacza, że natychmiast przestajesz lubić gościa od spiekanych węglików? Nie! Gość przecież w węglikach spiekanych jest z pewnością szanowaną osobą. Tyle, że akurat ty się tym nie specjalnie interesujesz. Zatem akceptujesz umiejętności, talent, techniki, doświadczenie i wiele innych jego wartościowych przymiotów, jednocześnie nie podzielając jego pasji, sensu życia i czego tam jeszcze. Po prostu ten gość nie jest z twojej bajki. I zwróć uwagę – lubienie czy nie, nie ma tutaj najmniejszego znaczenia. Znaczenie ma kontrakt, którego akurat nie zamierzasz zawrzeć. Dramat zaczyna się wtedy, kiedy z naszej perspektywy wszystko jest ok, ale z perspektywy tych, którzy uznali, że w tym przypadku kontraktowanie jest oczywiste, po prostu zawiedliśmy ich oczekiwania. I tutaj ich aktywność ma kilka etapów.
Pierwszy etap związany jest z próbą wytłumaczenia. Na tym etapie, od moderatorów twoich relacji usłyszysz, że proponowani ci znajomi są niezwykle cenni i to ty masz problem że tego nie widzisz. „On zrobił to i to”, „Ona jest w tym świetna”, „Oni są genialni!” Na drugim etapie zazwyczaj pojawiają się już osobiste pretensje, że nie dostrzegasz całego, zgromadzonego w nowej znajomości potencjału. Nie doceniasz możliwości, które potencjalna relacja ci oferuje. Usłyszysz takie zdania klucze: „moglibyście razem wiele zdziałać”, „pasujecie do siebie”, „szkoda, że tego nie widzisz”, czy „a ja tyle o tobie dobrego opowiedziałem/am”. Kiedy przejdziesz ten etap musisz się zmierzyć z kolejnym. Teraz już odpowiedzialność za nieudany start reakcji jest implikowana wyłącznie tobie. Tutaj pojawią się zdania: „zmarnowałeś okazję”, „jesteś źle nastawiony/nastawiona do ludzi” itp.
Zwróćmy uwagę na rzeczywistą sekwencję tego procesu oskarżenia. Otóż osoba, która nas próbuje wkręcić w określoną znajomość tak naprawdę uderzając w nas leczy własne zawiedzione nadzieje. Tak bardzo uwierzyła, że ten prezentowany ktoś stanie się dla nas kimś ważnym, że kiedy w jej oczach my odrzucamy tę znajomość, to sama czuje się odrzucona. I tutaj pojawia się ból. Rodzaj napięcia, które musi znaleźć jakieś ujście. Musi zostać rozładowane. Zaś najprostszym sposobem rozładowania tego napięcia jest pretensja wymierzona w tych, którzy zawiedli pokładane w nich nadzieje, czyli w nas samych. To dość skomplikowany mechanizm, ale jego przybliżenie pozwala zrozumieć dlaczego czasem obrywamy za coś, czemu w ogóle nie jesteśmy winni. Bo nasza wina nie jest rzeczywista. Jest jedynie konceptem powstającym w czyjejś głowie. Spróbuję to pokazać na najprostszym przykładzie. Wróćmy na chwilę do podstawówki. Stoisz na korytarzu i wraz z kolegą/koleżanką obserwujesz nowego ucznia/uczennicę. Twój kolega/koleżanka wyraża zachwyt: „ale fajny ten nowy/fajna ta nowa”. Ty odpowiadasz: e… gdzie tam jakiś fajny/fajna. Nic nadzwyczajnego, jak wszyscy!” I wówczas słyszysz magiczne zdanie: ty to jesteś zawsze na nie! Nie potrafisz niczego docenić. Ty w ogóle źle myślisz o innych”. Co się wydarzyło w powyższym przykładzie? Otóż twoja szkolna koleżanka czy kolega nie tylko zaprojektował na ciebie swoją wizję rzeczywistości ale również oczekiwanie co do tego, że ty tą wizję również podzielisz. Kiedy tego nie robisz, twój kumpel czy kumpela nie weryfikuje zasadności wizji, ale zamiast tego uderza w ciebie oskarżeniem. Dowolnym – jednak takim, które ma za zadanie zaimplementowanie ci złego samopoczucia. A to z kolei ma być zemstą za to, że nie podzielasz czyjejś opinii, czyli nie spełniasz pokładanego w tobie oczekiwania. To wyjątkowo niebezpieczny mechanizm, na który się często dajemy złapać zupełnie nieświadomi tego, w jaki sposób jesteśmy wówczas manipulowani. Inny przykład: jedziesz do rodziców na niedzielny obiad. Kiedy jesteście po rosole a przed drugim daniem mama wyjmuje z ukrycia wełnianą czapkę, którą ci kupiła na miejscowym bazarze. Czapka jest okropna. Obciachowa, lamerska i po prostu brzydka. Logicznie rozumując nie prosiłeś o taki prezent. W ogóle nie przyszło ci do głowy, że coś otrzymasz, więc – wciąż idąc za czystą logiką – odmawiasz przyjęcia tej czapki. Co słyszysz kiedy odmawiasz? Oczywiście nie to, że prezent jest nietrafiony, ale to, że to z tobą jest problem. To ty nie potrafisz docenić, nie potrafisz się cieszyć, i w ogóle to od samego początku są z tobą wyłącznie problemy. To dokładnie ten sam mechanizm – nie spełniasz czyichś oczekiwań, więc winą za ten stan nie jest obarczany ten, w którego głowie powstały te oczekiwania, ale wyłącznie ty.
A teraz wejdźmy na chwilę do głowy tego, kto tworzy takie oczekiwania. Niezależnie od tego czy dotyczą zachwytu, który powinien ci towarzyszyć poznając nową, proponowaną ci osobę, czy czapki wręczanej znienacka między rosołem, a schabowym. Otóż w tej głowie zawsze powstaje scenariusz twoich zachowań. W tym scenariuszu – dla jego twórcy – odgrywasz jakąś znaczącą rolę. Ta rola zaś zostaje stworzona z tysiąca kolorowych paciorków. Każdy z nich reprezentuje jakąś konkretną cechę, którą tobie przypisuje twórca tego scenariusza. Jeden paciorek odpowiada za to co jego zdaniem ci się spodoba, drugi za to jakich ludzi jego zdaniem polubisz, a trzeci za to, za co jego zdaniem odczujesz wdzięczność. To tylko trzy paciorki, a przecież jak wspomniałem jest ich z górą tysiąc. I co najgorsze – paciorków może być naprawdę olbrzymia liczba. Co nie przeszkadza temu, że większość z nich ma fałszywy fundament: są zbudowane albo na błędach atrybucji (o czym jeszcze kiedyś opowiem), albo na własnych projekcjach i kompensacjach powstałych w głowie ich autora. Mówiąc wprost: ta osoba napisała we własnej głowie scenariusz twojej roli, tego jak się zachowasz, jak zareagujesz, i jakie emocje się w tobie pojawią i oczekuje precyzyjnej realizacji tego scenariusza. Ty jednak nie znasz tego scenariusza. Nie możesz go znać, bo powstał przecież w cudzej głowie, więc zawsze stanowi dla ciebie rodzaj zaskoczenia. A to oznacza, że w opinii tej osoby po prostu nie sprawdzasz się w przypisanej ci roli. I to zawsze budzi rozczarowanie i złość reżysera.
Jak sobie radzić z taką sytuacją? Tutaj niestety czeka nas długotrwała orka na ugorze. Najprościej oczywiście było by zakończyć znajomość z taką osobą, ale to przecież nie zawsze jest możliwe – i to nie tylko z powodów rodzinnych, czy zawodowych. Jednak jedynym znanym mi i jednocześnie skutecznym sposobem jest budowanie własnej autonomii. To rodzaj asertywności, w której krok po kroku uczymy nasze otoczenie, że mierzenie nas ich własną miarą po prostu nie działa. To że z kimś nie chcę współpracować nie musi oznaczać, że go nie lubię. To że nie chcę nosić wyszydełkowanej świątecznej czapki nie oznacza, że nie doceniam wysiłku włożonego w jej zrobienie. To trudne i proste zarazem. Ale nie przekonasz się o tym, póki tego nie spróbujesz. Pozdrawiam