Transkrypcja tekstu:
Jeśli by pokusić się o dokonanie pomiaru tego, co jest odpowiedzialne, czy też co leży u źródła naszych codziennych problemów, to pewnie odkrylibyśmy, że gdzieś na szczycie tej listy znajdzie się poczucie własnej wartości, a dokładniej mówiąc jego zbyt niski poziom. To on każe nam przykładać zbyt wielką miarę do opinii innych na nasz temat, to on stoi za wieloma tymi przypadkami, w których tracimy pewność siebie, a w końcu i sprawczość. A tak przynajmniej wynika z mojej praktyki pracy z ludźmi – demon niskiego poczucia własnej wartości jest wszechobecny. Samo poczucie własnej wartości to oczywiście zbyt duży obszar wiedzy, by poświęcić mu zaledwie kilkunastominutowy mini-wykład, więc pewnie będę do tego tematu jeszcze powracał. Nie mniej dzisiaj chciałbym się skoncentrować na pewnym aspekcie naszego własnego poczucia własnej wartości, który zdaje się nam umykać, którego nie bierzemy pod uwagę z wielką dla samych siebie szkodą. Ten aspekt to sam poziom poczucia własnej wartości, a dokładniej mówiąc nie tylko to na jakiej wysokości naszej skali się ono znajduje, ale przede wszystkim to, w jaki sposób sami tworzymy skalę, by poczucie naszej własnej wartości na niej później umieścić. Przyjrzyjmy się temu mechanizmowi na pewnym przykładzie. Otóż gdybyśmy zebrali teraz przed sobą setkę rodziców i zadali im pytanie, czy uważają że ich dzieci są w czymś, w jakimś aspekcie życia wyjątkowe, to zdecydowana większość z nich (o ile nie wszyscy) odparli by, że oczywiście tak. Rodzic patrzy na swoje dziecko zawsze z identyfikacyjnej perspektywy: jest ono przecież dla niego wyjątkowe, więc w jego mniemaniu tę wyjątkowość powinien również docenić cały świat. Zatem każdy rodzic opisując swoje dziecko będzie używał pewnego stylu narracyjnego, który jest adekwatny do opisywania jednostek górujących w czymś nad innymi. Jedni powiedzą, że ich dziecko jest wybitnie uzdolnione w czymś konkretnym, a jeszcze inni, że jeszcze w czymś innym. Zawsze znajdzie się jakaś przestrzeń człowieczej aktywności, w której ich dziecko będzie górowało nad innymi. Problem jednak w tym, że statystyki pokazują coś innego. Nie wszyscy są ponadprzeciętnie uzdolnieni. Weźmy na przykład kierowanie samochodem – lubimy myśleć, że jesteśmy dobrymi kierowcami, a już na pewno lepszymi od tych gamoni co ich pokazują na youtubowych filmikach, kiedy stwarzają zagrożenie na drodze, nie potrafią sprawnie zaparkować, czy też nie w ogóle mają problem z opanowaniem kierownicy, sprzęgła i gazu. Kiedy oglądamy takie filmy, to oczywiście pukamy się w czoło, bo przecież my jeździmy lepiej. Jednak w społeczeństwie kierowców nie wszyscy mogą jeździć lepiej – niektórzy jeżdżą gorzej od innych, a spora część jeździ po prostu przyzwoicie, przeciętnie, nie specjalnie odstając od reszty. W każdym zbiorze ludzi i przy okazji każdej umiejętności część znajduje się powyżej przeciętnej, część poniżej, a część mniej więcej pośrodku skali. Statystyk pod tym względem nie da się oszukać. Problem jednak w tym – wracając do przykładu z rodzicami i ich chwalonymi dziećmi – że kiedy byśmy tym rodzicom powiedzieli, że ich zdanie na temat ich pociech jest na wyrost, bo zdecydowana większość dzieci nie ma specjalnych talentów w większości dziedzin i po prostu znajdują się pośrodku skali, to wywołalibyśmy takim twierdzeniem spory sprzeciw. Jak to pośrodku skali? Jak to przeciętne? Na to nie może być zgody, bo przecież dziecko w oczach rodzica zawsze, jak już wspomnieliśmy, jest wyjątkowe. Zwróć uwagę na ten szczególny mechanizm – oto właśnie w ten sposób słowo „przeciętny”, czy też określenie „znajdować się pośrodku skali” staje się określeniem negatywnym. Jeśli mały Jaś przynosi do domu świadectwo, na którym widniej czwórka, to rodzic Jasia nie potrafi się powstrzymać przed pytaniem: „a nie mogłeś postarać się o piątkę czy szóstkę?” Czwórka w oczach rodzica to przecież stanowczo za mało! A przypomnijmy, że szkolna czwórka oznacza ocenę dobrą. Oznacza, że ktoś opanował daną wiedzę w sposób większy niż tylko dostateczny. Oznacza, że ktoś jest dobry w danej przestrzeni. Jednak bycie dobrym już dzisiaj przestało być zadowalające. Co się wtedy dzieje w naszej głowie, kiedy za każdym razem słyszymy na przykład od naszych rodziców, że mogliśmy się postarać bardziej? Otóż zaczynamy się uczyć, że oczekuje się od nas nieustannego równania w górę. Oczywiście nie ma w tym jeszcze nic złego, bo przecież równając w górę się rozwijamy, podczas gdy równając w dół uwsteczniamy. Jednak problem pojawia się wówczas, gdy od tego równania w górę uzależniamy nasze poczucie własnej wartości. Spójrzmy na inny przykład: oto mały Jaś biega po boisku, kopie piłkę a na trybunach siedzi jego czujny rodzic. Jaś jest już pod bramką, strzela i piłka trafia w słupek. Po meczu Jaś podbiega do taty i nawet jak ojciec mówi, że nic się nie stało, to na jego twarzy maluje się wyraz zawodu. Niestety nasi rodzice są zazwyczaj kiepskimi aktorami i nie potrafią ukryć zawiedzionych oczekiwań. Co robią? Otóż mówią: „a tak mało brakowało byś strzelił bramkę, tak niewiele, na przyszłość musisz się bardziej postarać!”. W ten sposób uczymy się tego, że ocena dobry nie jest dobra, bo skoro można otrzymać szóstkę, to trzeba było się o nią postarać.
I tak sobie z takim właśnie przekonaniem idziemy przez życie. Z jednej strony wmówiono nam, że powinniśmy być w czymś lepsi od innych, a z drugiej strony, kiedy nam coś się nie udaje, otoczenie nie potrafi ukryć rozczarowania. Uczymy się w ten sposób, że bycie na środku skali jest wyłącznie zarezerwowane dla innych – my musimy być jak najwyżej, a najlepiej na samej górze. I wtedy często przychodzi bolesne zderzenie z rzeczywistością, która szybko weryfikuje nasze błędne założenie, że jesteśmy, czy też że możemy być w czymś wybitni, a przynajmniej lepsi od innych. Nasze, już od dziecka wdrukowane poczucie niskiej wartości z każdym prztyczkiem rzeczywistości, nie tylko się utwierdza, ale na naszej osobistej skali spada coraz niżej. Im niższe jest, tym czyniąca nam niespodzianki rzeczywistość jeszcze bardziej je obniża i utwierdza nas w przekonaniu, że po raz kolejny nie trafiliśmy do bramki, zwiedliśmy czyjeś oczekiwania, czego ten ktoś nawet nie będzie potrafił ukryć.
W tym miejscu pewnie ktoś powie, że najlepiej mieć wysokie poczucie własnej wartości, bo wtedy powyższy mechanizm nas nie dotyczy. To niestety również nieprawda, ale żeby to zobrazować sięgnę do kolejnego przykładu. Wyobraź sobie, że postanawiasz wyjść na spacer i nie wiesz jak się ubrać, ponieważ aura płata figle i temperatura nieustanie się zmienia. Nie wiesz czy jak ubierzesz się zbyt lekko nie zmarzniesz i kiedy ubierzesz się zbyt grubo nie zapocisz. Twój organizm przecież ma swój wewnętrzny termometr i żywiołowo reaguje na zbyt wysokie i zbyt niskie dla ciebie temperatury. Przyjrzyjmy się zatem skali temperatury najlepiej do tego wyobrażając sobie zwykły termometr. Kiedy słupek rtęci znajduje się wysoko, to wskazuje, że zewnętrzna temperatura również jest wysoka, a zatem pewnie będzie ci za gorąco. Kiedy teraz zaczniemy się z tej wysokości posuwać w dół zaczynamy odczuwać, że oto gorąco zmieniło się w ciepło. Kiedy jeszcze bardziej obniżymy temperaturę, to ciepło zamieni się w letnio, aż w końcu pojawi się moment, w którym zaczniemy odczuwać lekki chłód. Kiedy mimo tego dalej będziemy wędrować w dół chłód zamieni się w zimno, a to w końcu w mróz. Odkrywamy więc, że istnieje tylko jedno miejsce na skali, w którym nam nie jest ani zbyt ciepło, ani zbyt zimno. To miejsce, w którym czujemy się w sam raz. Nie odczuwamy dyskomfortu ani z powodu zbyt wysokiej, ani zbyt niskiej temperatury. I dokładnie ten sam mechanizm działa w przypadku naszego poczucia własnej wartości. Kiedy jest zbyt niskie cierpimy na tym, co opisywałem chwilę temu. A co się dzieje kiedy jest zbyt wysokie? Otóż również nie jest fajnie. Bo kiedy wówczas rzeczywistość daje nam prztyczka w nos i pokazuje, że wcale nie jesteśmy w czymś tak świetni jak myśleliśmy, to wprawdzie nie pozwalamy by ten fakt obniżył nasze poczucie wartości, ale szukamy rozładowania napięcia na zewnątrz siebie. O nasze niepowodzenia obwiniamy wtedy wszystko wokół, tylko nie samych siebie. Jeśli nasze poczucie własnej wartości jest zbyt duże, nieadekwatne do rzeczywistości, to będziemy rozczarowani, zawiedzeni i będziemy się doszukiwać spisku, celowego negatywnego działania innych osób, by nam dokuczyć. W najlepszym zaś razie każde niepowodzenie będziemy tłumaczyć nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności. Problem w tym, że wówczas z naszych porażek nie będziemy się w stanie niczego nauczyć, podobnie jak nie uczymy się z nich, kiedy nasze poczucie własnej wartości jest na zbyt niskim poziomie. Problem z naszym poczuciem własnej wartości nie zostaje rozwiązany, kiedy udaje się nam je podnieść tak, by było odtąd wysokie. Wówczas jedne problemy znikają, ale w ich miejsce pojawia się cała masa nowych. Problem zostaje rozwiązany, kiedy nasze poczucie własnej wartości jest dla nas w sam raz. Jak temperatura, kiedy nie odczuwamy ani zbytniego gorąca, ani zbytniego chłodu. Żebyśmy jednak mogli tego doświadczyć, najpierw musimy się pozbyć wdrukowanego nam przez otoczenie (w tym naszych rodziców) przekonania, że ocena dobra, jest oceną złą. Że środek skali urąga naszym możliwościom. Że przeciętność jest czymś negatywnym. Nie, w większości życiowych obszarów jesteśmy, jak wskazują statystyki, zupełnie przeciętni. I nie ma w tym nic złego. Zaakceptowanie zaś tego faktu znacznie ułatwia życie. Pozdrawiam.