Transkrypcja tekstu:
Jednym ze sporych demonów naszych czasów, siejących spustoszenie w głowach naprawdę wielu osób jest coś, co przywykliśmy nazywać niskim poczuciem własnej wartości. To mechanizm, w którym pojawia się destabilizujące system przeświadczenie, że w jakichś konkretnych przestrzeniach życiowych jesteśmy niewystarczająco dobrzy. Oczywiście samo słowo „niewystarczająco” stanowi swoistą iluzję, którą dostrzegamy dopiero wówczas, kiedy zaczynamy się orientować, że w istocie to my sami czynimy sobie ten zarzut, mimo iż często jesteśmy święcie przekonani, że odpowiedzialni zań są wyłącznie inni. Ci, którzy na nas patrzą, którzy w jawny, lub niejawny sposób nas oceniają, którzy na podstawie tego co widzą i wiedzą wyrabiają sobie zdanie na nasz temat. Tu się oczywiście grubo mylimy – o czym już kiedyś wspominałem – bo zdajemy się wierzyć, że ludzie nie mają nic innego do roboty, jak tylko myśleć o nas, nas oceniać, czy wyrokować o naszej własnej wartości. W większości wypadków jednak tego nie robią, ponieważ głównie zajęci są myśleniem o samych sobie. Niezależnie od tego wciąż bardzo spora grupa ludzi pozwala, by to iluzoryczne niskie poczucie własnej wartości determinowało naszą życiową aktywność i w konsekwencji wpływało na jakość naszego samopoczucia. Przy okazji warto tutaj wspomnieć o pewnym dylemacie, który pojawił się w komentarzach pod jednym z mini-wykładów dotyczącym złotego środka poczucia własnej wartości. Dylemat ten został postawiony w pytaniu czy w ogóle istnieje coś takiego jak zbyt niskie lub zbyt wysokie poczucie własnej wartości i czy czasem nie jest to tak, że poczucie własnej wartości albo się ma, albo też nie ma. No cóż – to dylemat nad którym pochylały się tęgie głowy wielu badaczy i prawdę powiedziawszy do dzisiaj nie pozostał rozstrzygnięty. Warto jednak zwrócić uwagę na stanowiska dwóch psychologów. Pierwszym z nich jest Nathaniel Branden. Psycholog, który pierwsze swe badania nad poczuciem własnej wartości rozpoczął już w 1954 roku. To on jest autorem koncepcji, zgodnie z którą nasze poczucie własnej wartości opiera się na sześciu filarach, a są nimi kolejno: świadome życie, samoakceptacja, odpowiedzialność za siebie, asertywność, życie celowe i prawość. I tenże Branden utrzymuje, że nie można mówić o zbyt wysokim poczuciu własnej wartości, tak jak nie można mówić o tym, że jesteśmy zbyt zdrowi, zaś to co potocznie nazywamy zbyt wysoką samooceną jest nader często mylone z przechwalaniem się, czy arogancją. Zaś te cechy zdaniem Brandena nie świadczą o zbyt wysokiej samoocenie ale o czymś wręcz przeciwnym: o zbyt niskiej samoocenie i całej masie kompleksów, które w ten sposób próbują się ukryć. Ktoś bowiem, kto ma zdrową samoocenę nie potrzebuje się ani wywyższać, ani też porównywać z innymi, by udowodnić że jest w czymś od nich lepszy. Warto zwrócić uwagę, że w terminologii Brandena pojawia się „zdrowa” samoocena, czyli jej adekwatny poziom do jakości naszego życia. I dokładnie tę zdrową samoocenę w poprzednim materiale nazwałem złotym środkiem poczucia własnej wartości. Poziomem, na którym to poczucie nie jest ani zbyt niskie, ani zbyt wysokie, niezależnie od tego, jakie przesłanki tymi skrajnościami kierują. Czy jest to brak wiary we własne siły, a co za tym idzie brak sprawczości w przypadku zbyt niskiej samooceny, czy też kompleksy w przypadku zbyt wysokiej. Trochę inaczej postrzega te mechanizmy kolejny psycholog i badacz Guy Winch. Twierdzi on, że i owszem istnieje zjawisko wysokiego poczucia własnej wartości, jednak jest ono skalowalne. Innymi słowy może funkcjonować na wielu różnych poziomach i dopiero górna część skali związana jest z chęcią ukrycia kompleksów, narcyzmem czy samouwielbieniem. Zdaniem Wincha idealne dla nas jest poczucie własnej wartości, które badacz nazywa stabilnym, czyli takim, które nie jest dla nas ani zbyt niskie, ani zbyt wysokie i jednocześnie znajduje oparcie w najbardziej stabilnych wewnętrznych cechach. Warto jednak wspomnieć, że dwóch powyższych badaczy dzieli prawie pół wieku rozwoju psychologii, które to pół wieku obfitowało w wiele badań, do których Branden ogłaszając swoją teorię nie miał dostępu. Nie mniej jednak trudno rozstrzygnąć, które z tych podejść jest bardziej właściwe. A skoro tak, to tym bardziej ochoczo zaprezentuję własne. Otóż to, co układa się w najczęstszy wzorzec w pracy z ludźmi deklarującymi zbyt niskie poczucie własnej wartości, dotyczy pewnego zaskakującego faktu. A mianowicie tego, że jedną z głównych przyczyn tego zjawiska jest tak naprawdę brak jego definicji. Po prostu osoby z niskim poczuciem własnej wartości zazwyczaj nie sięgają do prostego w gruncie rzeczy narzędzia, a mianowicie do skonstruowania tego poczucia własnej definicji. Spróbuję ten mechanizm pokazać na konkretnym przykładzie. Wyobraź zatem sobie, że jesteś sprzedawcą w salonie oferującym telefony komórkowe. Stoisz przed ladą, pod którą eksponowany jest wypasiony smartfon. I teraz rozpatrzmy dwie alternatywne sytuacje. W pierwszej w gablocie obok smartfonu widnieje tabliczka z ceną. Jest na niej napisane 3000 zł. Tyle kosztuje to cudeńko nowoczesnej elektroniki. I nagle do tego twojego sklepu wchodzi potencjalny klient. Gość przygląda się temu smartfonowi i mówi: „No, ewentualnie mogę za niego zapłacić 200 zł”. Jak zareagujesz jako sprzedawca? W najgrzeczniejszej wersji powiesz
„Idź pan panie gdzie indziej!”. Oczywiste jest bowiem, że już wiesz, że jego oferta jest tak dalece absurdalnie różna od ceny smartfonu, że nie warto z nim podejmować najmniejszych negocjacji, bo nawet przy twoich największych staraniach szkoda czasu na wyperswadowanie mu, że ten telefon jest wart wielokrotnie więcej niż mu się wydaje. Co więcej, jego ofertę zbywasz kiwnięciem ręką, bo nie zrobiła na tobie najmniejszego wrażenia, a jedynie co wywołała, to wyrażający politowanie uśmiech, kwitujący jego ignorancję. Powiedzmy wprost: jego propozycja cenowa spłynęła po tobie jak po kaczce. Nie żal ci utraty tego klienta, bo wiesz już doskonale, że ten gość nigdy tak naprawdę nie będzie twoim klientem. Jego po prostu na ten telefon nie stać, niezależnie od tego czy jest w stanie docenić jego prawdziwą wartość czy też nie.
A teraz sytuacja numer dwa. Ten sam salon i ty w roli sprzedawcy. Ten sam smartfon w gablocie i ten sam potencjalny klient składający tę samą ofertę zakupu, czyli 200 zł. Z tą jednak różnicą, że przy smartfonie nie ma żadnej tabliczki z ceną. Po prostu nie wiesz ile ten telefon kosztuje. Jak teraz zareagujesz na ofertę potencjalnego nabywcy? Otóż już go tak szybko i pewnie nie przepędzisz ze swojego sklepu. Z tyłu głowy kołacze ci się bowiem formuła mówiąca, że coś jest tyle warte, ile ktoś chce za to coś zapłacić. A zatem skoro klient mówi 200 zł, to na pewno nie należy tej oferty od razu odrzucać, bo istnieje przecież możliwość, że to on ma rację i dokonał prawidłowej wyceny tego smartfonu. I tu nie ma znaczenia to czy dochodzi do transakcji, ale jedynie to, że oferta klienta stała się dla ciebie dużo ważniejsza niż w sytuacji numer jeden. Głównym zaś powodem, dla którego tak się stało jest istnienie lub brak istnienia karteczki z ceną przy tym telefonie. A teraz w powyższym przykładzie pod słowo sprzedawca podłóż słowo „ja”, pod słowo „smartfon” podłóż poczucie własnej wartości, zaś pod słowo „klient” podłóż słowo „inni”. Okazuje się, że inni mają wpływ na nasze poczucie własnej wartości wyłącznie wówczas, kiedy sami naszej wartości wcześniej nie zdefiniowaliśmy. Kiedy nie dokonaliśmy własnej rzetelnej oceny nas samych, ale nie takiej, która posiłkuje się zdaniem innych, ale rzeczywistą wewnętrzną wartością. Od czego zaś zależy wartość wypasionego telefonu komórkowego? Głównie od tego co znajduje się w jego środku, czyli z jak wartościowych komponentów został skonstruowany. Jaką jakość ma ekran i tutaj mamy na myśli rozdzielczość, jasność w słońcu czy czas i precyzję reakcji na dotyk. Jak pojemną ma pamięć? Jak szybko działa? Jak bogaty ma zestaw funkcji? W jak wielu obszarach naszego życia może być użyteczny itd itp. Przyjrzyj się powyższej liście – wszystkie cechy dotyczą wnętrza telefonu. Oczywiście powie ktoś, że liczy się też jego wygląd zewnętrzny. No pewnie, przecież nie powinien wyglądać jak polutowany ze sobą kłębek drutów, ale czy na pewno musi mieć obudowę z osiemnastokaratowego złota? W istocie jego wygląd nie jest najbardziej istotny: powinien być schludny, przyjemny i zadbany. Jednak prawdziwa jego wartość tak naprawdę skrywa się w jego wnętrzu.
Wspomniany wyżej Guy Winch mówi, że wpływ na nasze poczucie własnej wartości ma jeszcze jeden, moim zdaniem często pomijany, czynnik. Jest nim to, w jaki sposób czujemy się sami ze sobą i to w konkretnych sferach naszego życia, czy to zawodowych, rodzinnych, czy towarzysko przyjacielskich. Rozwijając te tezę powiedziałbym, że to czynnik odpowiedzialny za to, jak wiele sami sobie mamy do zaoferowania i jak użyteczni sami dla siebie jesteśmy. A to z kolei jest efektem naszych umiejętności, wiedzy i doświadczenia, jednak w takim zakresie, który jest odpowiedzialny za możliwość efektywnego skorzystania z tych wartości w naszym codziennym życiu. Kiedy stoisz na szczycie góry, sam na pustkowiu i sięgasz po wypasiony smartfon, w którym znajduje się aktualna mapa, kompas, wysokościomierz, zegarek, GPS i pełna naładowana bateria, to nawet na takim odludziu, szczególnie kiedy jesteś zdany sam na siebie twoja pewność siebie musi wzrosnąć. I wówczas może do ciebie podejść stu rożnych ludzi. I każdy z nich może ci wskazać zupełnie inną drogę. I każdemu z nich możesz wówczas powiedzieć: „idź pan panie gdzie indziej”, bo ty precyzyjnie wiesz gdzie jesteś, w którą stronę zmierzasz i jaka droga jest najlepsza dla ciebie. A wiesz to, bo korzystasz z twojego własnego wewnętrznego systemu, którego wartość zdefiniowałeś opierając się na jego funkcjach, możliwościach, wiedzy, umiejętnościach, odpowiedzialności, sprawczości, samoświadomości i całej reszcie tego, co znajduje się wyłącznie w tobie i co nie zależy od żadnego czynnika zewnętrznego. I nie ma znaczenia, czy tę definicję – idąc za teorią Brandena nazwiesz zdrową, czy idąc tropem Wincha stabilną. Jest idealna na ten moment twojego życia, dokładnie taka, jakiej teraz potrzebujesz, by poradzić sobie na naszym cywilizacyjnym, zabieganym i w gruncie rzeczy przeludnionym odludziu. Pozdrawiam!