Repozycjonowanie, czyli dyskretna manipulacja #29

Niedoskonałość: nasza najlepsza przyjaciółka! #28
14 sierpnia 2018
Poczucie własnej wartości: definiowanie #30
14 sierpnia 2018

Transkrypcja tekstu:

Czy zdarzyło ci się kiedyś, że ktoś zabiegał o twoje zainteresowanie, a kiedy wreszcie je okazałeś, to tak odwrócił kota ogonem, że wyszło na to, jakbyś to ty zabiegał o jego względy? Albo inny przykład: ktoś bardzo się starał o spotkanie z tobą, ale ty niespecjalnie miałeś na takie ochotę. Jednak po pewnym czasie na odczepnego postanowiłeś się spotkać i ze zdumieniem odkryłeś, że ta osoba miast się cieszyć, pokazuje ci, że nie ma dla ciebie zbyt wiele czasu, a tak w ogóle to daje ci do zrozumienia, że to ty powinieneś być zaszczycony możliwością spotkania z tym kimś? Z reguły jesteśmy takim postępowaniem tak zaskoczeni, że niespecjalnie wiemy jak się zachować. Zatem z uprzejmości nie pokazujemy swojego zaskoczenia, oburzenia, czy też zniesmaczenia. Przymykamy oko, machamy na to ręką, bo przecież szkoda tracić czasu na takie gierki. Jednak z perspektywy tej drugiej osoby, takie zagrania mają ściśle określony cel i to, że szkoda ci czasu na protestowanie, jest wyjątkowo na rękę drugiej stronie. Bowiem wykorzystując to, że postanowiłeś odpuścić i zaniechałeś jakiejkolwiek reakcji, na twoich oczach i tuż pod twoim nosem właśnie dokonywane jest repozycjonowanie wartości w tej relacji. Z układu relacji poziomej, w której wszystkie elementy mają taką samą wartość, a co za tym idzie decyzyjność i wpływ na cały układ, tworzy się niepostrzeżenie układ relacji pionowej, w której im bardziej ktoś przejmuje stery, tym bardziej ty je tracisz. Wkrótce będziesz zadziwiony tym, jak bardzo ta relacja się zmieniła i jak bardzo na to przyzwoliłeś, tyle że wówczas niewiele już będziesz w stanie zrobić. Spróbuję pokazać ten mechanizm na przykładzie spółki dwóch gości. Jeden z nich to osobowość kozaka, fightera, którego sens istnienia nadaje mu rywalizacyjne ego. Będzie szukał najmniejszej okazji, by nawet w najdrobniejszych sprawach podejmować najbardziej błahe decyzje. Drugi jest wyluzowany, bardziej sobie ceni święty spokój, dobrą atmosferę, poczucie humoru i swobodny nastrój, niż jakiekolwiek współzawodnictwo. Zatem, co rusz na przejawy podskakiwania swojego wspólnika – koguta – po prostu macha ręką i odpuszcza. Nie chce mu się toczyć wojen o jakieś drobiazgi, jak na przykład o to, który ze wspólników osobiście wypłaca pracownikom pensję, albo też kto ma decydować, w jakim kolorze powinno się kupić wycieraczkę po drzwi, jaki zamówić ekspres do kawy, czy też gdzie kto ma mieć swoje biurko. Wyluzowany wspólnik w imię dobrej atmosfery i unikania konfliktów odpuszcza zatem to wszystko. Przecież w jego rozumieniu to tak naprawdę nieistotne pierdoły, na które szkoda czasu. Mijają miesiące, potem lata i nagle nasz wyluzowany wspólnik po raz pierwszy oprowadza po swej firmie swoją narzeczoną, a przyszłą żonę. I to dopiero ona (dbając przecież o interesy przyszłego ojca swoich dzieci) zwraca mu uwagę, czy aby na pewno jest w tej firmie współwłaścicielem? Wyluzowany wspólnik rozgląda się na boki i nagle sobie uświadamia, że siedzi przy biurku na korytarzu, pracownicy do niego mówią „cześć Staszek” a do jego wspólnika „dzień dobry szefie”, a o najdrobniejszych szczegółach biznesowego modelu nasz luzak nie decydował od co najmniej pięciu lat. W rzeczywistości zarządza firmą jego wspólnik, a jego rola została sprowadzona do, delikatnie mówiąc, mało istotnego ogniwa na drodze z kuchni do toalety.

Oczywiście celowo w powyższym przykładzie przesadzam, ale chodzi jedynie o to, żeby pokazać, do jak monstrualnych rozmiarów może urosnąć potwór karmiony twoim własnym zaniechaniem.

Niestety ludzie dzielą się na tych, którzy stawiają sobie repozycjonowanie jako punkt honoru i starają się doń wykorzystywać każdą, nawet najmniejszą okazję, i na tych, których takie zachowanie, brzydzi, albo co najmniej w ich mniemaniu jest sprzeczne z zasadami budowania właściwych relacji. Problem w tym, że kiedy ci drudzy odpuszczają, to ci pierwszy korzystają z okazji. To mniej więcej tak, jak z nogą wstawioną pomiędzy drzwi a futrynę. Nie da się ich wtedy do końca domknąć. Więc po tym, jak próbujemy to zrobić, musi nastąpić moment konstatacji „o nie da się ich przymknąć”. Ten sam moment, ta chwila naszego zauważenia, że drzwi się nie domykają jest jednocześnie chwilą, w której zastanawiając się co zrobić dalej przestajemy napierać. I ta milisekunda wystarczy, by noga w drzwiach przesunęła się o kolejny milimetr dalej. Zatem ponawiamy próbę domknięcia drzwi i ponownie konstatujemy, że się nie odmykają. I to jest kolejny moment okazji od tego, by noga klinująca drzwi znowu przesunęła się o milimetr w naszą stronę. Pamiętam naszego poprzedniego psa. Cóż to było za sprytne psisko. Chadzaliśmy z nią do naszego ulubionego pubu. W przejściu między stolikami podłoga była wyłożona dającymi chłód kaflami, zaś w obrębie stolików dywanową wykładziną. Oczywiście pilnowaliśmy, żeby psisko leżało pod stolikiem na wykładzinie i nie tarasowało przejścia. Ale wystarczyły sekundy nieuwagi, by Alfa przesuwała się o kilka milimetrów w stronę chłodnych kafli. No dobra, przecież nie będziemy reagować i toczyć z nią boje o byle milimetr. A tymczasem: hyc i psisko leży już pół metra dalej, dokładnie w samym centrum przejścia.

Repozycjonowanie jest możliwe ponieważ wykorzystuje dość specyficzny rodzaj naszej reakcji, a mianowicie to, że nie zawsze, nam chce się reagować. No przecież to idiotyczne, by się spierać przy byle pierdole, protestować przy byle czym. Skoro zaś nie protestujemy to jednocześnie tym samym dajemy coraz większe przyzwolenie na zachowania, które prędzej czy później pozwolą przejąć kontrolę nad układem relacji. Zgadzamy się powoli na większość takich zabiegów, bo wydają nam się drobiazgami, a w rzeczywistości stoi za nimi ukryty cel – mają nas przyzwyczaić do innego myślenia o tej relacji. I najwyższy czas zadać sobie pytanie: po co ludzie to robią? Dlaczego nie potrafią odpuścić najmniejszej okazji do repozycji? Przyczyn jest wiele. Najprostszą i zarazem najczęstszą jest jakiś ich interes i to zarówno ten który można zmierzyć, zważyć czy wycenić w świecie fizycznym – jak na przykład konkretne profity płynące z zajmowania wyższej pozycji w relacji, jak i w świecie, który ma miejsce wyłącznie w ich głowie A tam może znajdować się wiele różnych demonów – kompleksów, które są w ten sposób leczone, braku akceptacji własnych niedoskonałości, potrzeby budowania autoautorytetu – konceptu, w którym sami sobie muszą nieustannie udowadniać swoją wartość, więc robią to za pomocą budowanie uległości innych. Bo przecież z ich perspektywy, jeśli udziela się im pozwolenia na takie zachowania, to staje się to dowodem na ich wyższość i to pod każdym możliwym względem – intelektualnym, emocjonalnym czy stratyfikacyjnym. Udowadniają wówczas sobie wielkość poprzez na przykład poniżanie, czy też manipulowanie innymi. Tak ustawiają sytuację, by nikt nie był nigdy zdziwiony, że wszystko działa na ich korzyść. I im bardziej się to im udaje, tym nabierają większej pewności siebie i tym trudniej się im przeciwstawić, bo przecież wypracowali sobie taką, a nie inną pozycję i przyzwyczaili wszystkich dookoła, że im się ona należy.

Pamiętam kiedyś pewnego prezesa, dla którego firmy pracowałem jako zewnętrzny konsultant. Było to bardzo dawno temu, a pan prezes miał takie widzimisię, że zawsze kazał na siebie czekać, zaś długość tych oczekiwań miała świadczyć o tym, jak pan prezes sobie oczekującego ceni. W każdym razie czekało się zawsze. Pamiętam jak pierwszy raz zderzyłem się z panem prezesem, kiedy w spotkaniu z nim przyszło mi wyręczyć jednego z kolegów. Czekałem pod gabinetem, z gadającym przez telefon w środku prezesem, jakieś piętnaście minut od wyznaczonej godziny spotkania. Po czym poinformowałem grzecznie sekretarkę, że sobie idę, bo czeka mnie inne spotkanie niebawem, a nie lubię się spóźniać. Już po krótkim czasie doszły do mnie informacje, jak to pan prezes strasznie się wściekł moim zachowaniem, i jak strasznie go uraziło to, że nie zechciałem poczekać. I wiesz co jest w tej historii najśmieszniejsze? Otóż wszyscy mieli mi za złe, że nie poczekałem, a ich argumenty były zawsze takie same: „no przecież mogłeś tym razem odpuścić, przecież wiesz że pan prezes już taki jest”. Problem jedynie w tym, że z mojej perspektywy, niech se pan prezes będzie jaki chce, ale czemu moim kosztem? I najgorsze jest to, że pan prezes tak sobie wychował wszystkich dookoła, że uważali oni system oczekiwania pod gabinetem za zupełnie naturalny. Nie, nie ma w tym niczego naturalnego. To manipulowanie otoczeniem wykorzystując ich drobne przyzwolenia, machanie ręką na to, że ktoś taki już po prostu jest i szkoda przecież czasu na walczenie z takim mało w sumie istotnym dziwactwem. To manipulowanie, by otoczenie przyzwyczaić do takiego, a nie innego stylu budowania relacji, i by po jakimś czasie niepostrzeżenie stało się to niebudzącą sprzeciwu, ani nawet zdziwienia, normą.

Jak zatem się bronić przed repozycjonowaniem i to niezależnie od tego na jakim szczeblu ono występuje? Niezależnie od tego, czy robi to twój kumpel, współpracownik, czy szefowa w pracy? Bo nawet w przypadku przełożonych takie zachowanie prędzej czy później doprowadzi do absolutnie toksycznej relacji zawodowej. Do sytuacji, w której znienawidzony przełożony sieje nienawiść i strach, a to na dłuższą metę – niezależnie ile za to dostajemy co miesiąc pieniędzy – zniszczy naszą psychikę. I tutaj nie ma taryfy ulgowej, czy wyjść na pół gwizdka – jedynym sposobem na repozycjonowanie w relacji jest ukręcenie łba hydrze, póki jest jeszcze w miarę mała. Trzeba zabić smoka na jak najwcześniejszym etapie i nie pozwolić mu, by wykorzystując nasze zaniechanie urósł do rozmiarów, które same w sobie spowodują, że nie da się już go pokonać. Mały smok ginie od jednego celnego pchnięcia mieczem. Duży smok zdążył już wypracować swoje własne sposoby na nieśmiertelność. Kiedy odcinasz mu jedną głowę, pozostałe zieją ogniem jak oszalałe. Kiedy odcinasz kolejną, pierwsza właśnie zaczyna odrastać. W końcu zaczynasz się orientować, że pokonanie smoka przekracza twoje możliwości energetyczne. Wtedy jest już zazwyczaj za późno – ludzie sprzedają udziały w swych firmach za bezcen, byle tylko uwolnić się od tak szalenie toksycznej relacji, szukają innej pracy, nawet za dużo mniejsze pieniądze, czy też znajdują wyjście w wycofaniu. I owszem trwają w tej relacji ale jedynie z logistyczno pragmatycznych powodów. Lecz ich myśli, zainteresowania czy pasja zawsze już są gdzie indziej. Zatem nie odpuszczaj, kiedy odkryjesz repozycjonowanie. Nawet kiedy naprawdę bardzo nie chce ci się w jakikolwiek sposób zareagować, bo uważasz, że jesteś ponad to. Nic bardziej mylnego. Za chwilę, nawet nie wyobrażasz sobie jak szybko, będzie ci już coraz trudniej sobie z tym poradzić. Pozdrawiam