Przecież wszyscy tak robią…

Komunikacyjne miny głębinowe
14 czerwca 2024
Maniakalne ucieczki od życia
28 czerwca 2024

Transkrypcja tekstu:
Zacznijmy od przykładu. W redakcji pewnej gazety pojawił się świeżo upieczony magister dziennikarstwa w charakterze praktykanta pretendującego do zostania dziennikarzem. Pewien złośliwy łysy redaktor naczelny postanowił zweryfikować efekt edukacyjny uczelni, którą właśnie opuścił rzeczony kandydat i zlecił mu napisanie próbnego tekstu. Na dowolny temat do dowolnego działu, by dać kandydatowi szansę sprawdzenia, w jakiej tematyce poczuje zew kariery. Kiedy tekst był gotowy, naczelny przeczytał na głos fragment jednego z pierwszych zdań w brzmieniu: „uplasował się na fotelu lidera” i zadał niewinne pytanie czy to jakiś żart, czy może jesteśmy w ukrytej kamerze? Na co przyszła gwiazda dziennikarstwa odparła: „ale przecież tak się pisze, wszyscy tak piszą”. I tutaj nasz złośliwy boomer odprawiając praktykanta z redakcji bez kwitka posłużył się żartem z Asterixa „szkoda że nie w Galui”, który to żart jak się okazało w tej sytuacji śmieszył tylko jego. Praktykant zaś wyfrunął z redakcji w przeświadczeniu szykany, za odwagę i młodość. Ta historyjka wydarzyła się w prawdzie 20 lat temu i wydaje się że wszystko się od tego czasu zmieniło poza dwiema rzeczami. Otóż nie zmieniła się łysina jednego z bohaterów tej historii oraz wymówka „przecież wszyscy tak robią”, której się dzisiaj przyjrzymy, bo to wydawałoby się niewinne powiedzenie, w swoich socjologiczno psychologicznych konsekwencjach już takie niewinne nie jest.
Na początek przyjrzyjmy się jego mechanice. Otóż pojawia się w sytuacji, w której dana osoba próbuje wytłumaczyć się przed stawianym jej zarzutem jakiegoś rodzaju zachowania, które zarzucającemu wydaje się nieadekwatne, dziwne lub niestosowne. W każdym razie takie, nad którym trudno jest mu przejść do porządku dziennego, Zwraca więc uwagę, że tego typu zachowanie nie powinno mieć miejsca. I ten właśnie zarzut jest odpierany argumentem o powszechności tego zachowania, co do której oskarżany jest przekonany i która oskarżającemu umyka. Ten mechanizm wiązany jest z koncepcją wysokich i niskich atrybucji, na którą powołuje się dr Richard Smith, psycholog społeczny z Uniwersytetu w Kentucky. Twierdzi, że im wyższy tzw. konsensus w atrybucji, tym większe prawdopodobieństwo, że dana osoba zachowując się w źle oceniany przez innych sposób odwoła się do argumentu, że inni również tak robią lub że takie zachowanie jest jej zdaniem powszechne. Zanim sprawdzimy zasadność tej tezy i temu jakie z niej wynikają konsekwencje na chwilę zatrzymamy się na samej atrybucji. Samo zjawisko sformułował i opisał jako pierwszy austriacki psycholog Fritz Heider, w swojej rozprawie z 1920 roku, w której złożył podwaliny pod późniejszy konstrukt nazywany psychologią zdrowego rozsądku, w której dane ludzkie doświadczenie (w tym również zachowanie) może być postrzegane jako rodzaj działania wewnętrznego, dyktowanego na przykład cechami osobowości oraz jako rodzaj działania zewnętrznego, dyktowanego kontekstem sytuacyjnym. Te pierwsze działania, czyli wewnętrze oceniane są wówczas jako takie, nad które dana osoba ma wpływ, a więc ma nad nimi kontrolę, zaś zewnętrzne jako takie, na które nie ma wpływu, a więc nie ma również nad nimi kontroli. Moglibyśmy w olbrzymim uproszczeniu więc powiedzieć, że ktoś zachowuje się w określony sposób bo taki już jest, albo też bo takie zachowanie niejako wymusza na nim sytuacja, w której się znalazł. A co wówczas, kiedy obserwator ustali niewłaściwą atrybucję dla obserwowanego zachowania danej osoby i uzna, że jej zachowanie jest na przykład motywowane wewnętrznie, podczas gdy w rzeczywistości mamy do czynienia z atrybucją zewnętrzną? Taką ocenną pomyłkę nazywamy błędem atrybucji i od razu dodam, że rodzajów tych błędów od czasów Fritza inni badacze znaleźli co niemiara. Jednak błędy atrybucji pojawiają się nie tylko po stronie tego, który daną osobę i jej zachowania obserwuje, ale mogą być wykorzystywane również przez tę ocenianą osobę jako mechanizm obronny. Na przykład w sytuacji, w której przyłapanie na nagannym zachowaniu mogło by obniżyć własną samoocenę, więc by ją ochronić zamienia się atrybucję wewnętrzną na zewnętrzną. To sytuacja, której kierownik kamerlika Wacław przyłapany na niedopatrzeniu tłumaczy, że powodem tego niedopatrzenia nie jest on sam, a więc to że jest zapominalską fleją i słabym kierownikiem, ale wyłącznie jakieś okoliczności zewnętrzne, na które on sam nie miał wpływu, a więc takie, które pozostawały poza jego kontrolą. I co ciekawe tymi okolicznościami zewnętrznymi nie muszą być w atrybucji obronnej konkretne konteksty sytuacyjne ale jak przekonuje dr Smith również to że inni też tak robią, a skoro robią, to musi być ku temu jakiś powód, który usprawiedliwia to że kierownik Wacław też tak robi, mimo że nie jest w swej obronie wskazać jaki to konkretnie powód.
Tutaj aż się prosi przywołać inną ideę z zakresu psychologii społecznej, a mianowicie społeczny dowód słuszności, który często i gęsto pojawia się w argumentacji osób szukających w zamianie atrybucji wewnętrznej na zewnętrzną sposobu na samoobronę i wybrnięcie z niezręcznej sytuacji. Tym razem na scenę wkracza słynny Robert Cialdini, który jako pierwszy użył tego terminu w swej książce „Wywieranie wpływu na ludzi” z 1984 r. Jednak samo zjawisko zostało dostrzeżone i przebadane już w 1935 roku przez amerykańskiego psychologa tureckiego pochodzenia Muzafera Sherifa i opisuje ono sytuację, w której ludzie albo kopiują działania innych albo powołują się na działania innych w dokonywaniu własnych wyborów jak się zachować. Najczęściej pojawia się w sytuacjach społecznie niejednoznacznych, w których ludzie nie wiedząc jak się zachować zachowują się tak jak inni, kierując się założeniem, że skoro inni się tak zachowują, to znaczy że posiadają jakąś słuszną wiedzę, którą się kierują. Więc kiedy nie wiemy jak się zachować to naśladujemy innych ufając że ich wiedza, do której chwilowo nie mamy dostępu wskazuje właściwy sposób na zachowanie. Im zaś więcej ludzi zachowuje się w określony sposób, tym silniejszy bodziec otrzymuje osoba w społecznym dowodzie słuszności, by sama się tak zachować mimo, iż tak naprawdę nie wie dlaczego.
Skoro już mniej więcej wiemy o co chodzi w atrybucji oraz w społecznym dowodzie słuszności to możemy wreszcie wrócić do dr Smitha, wskazującego na tzw wysoki i niski kontekst atrybucyjny. Wysoki występuje wówczas, kiedy w głowie delikwenta pojawia się przekonanie, że dużo ludzi może się w dany sposób zachowywać, a niski, kiedy uznaje on, że i owszem ktoś się tak może zachować, ale niekoniecznie jest to spora liczba ludzi. Pokażmy to na przykładzie – proszę wybaczyć jego absurd ale pora trochę rozluźnić akademickość naszych rozważań. Zastanówmy się przez chwilę ile naszym zdaniem osób może maczać spożywane frytki w majonezie, a ile w cukrze? Raczej uznajemy, że tych od majonezu jest znacznie więcej niż tych od cukru. Ale zaraz – czy aby na pewno są na świecie tacy szaleńcy, którzy do frytek dodawaliby cukru? Niestety są – sam widziałem i tego się już nie da odzobaczyć. Mamy zatem całkie sporo frytkowych majonezowców i nielicznych frytkowych cukierników. Nie wiemy tego oczywiście na pewno, ale posiłkując się psychologią zdrowego rozsądku Fritza tak nam się wydaje. Oznacza to, że majonezowcom przypisaliśmy wysoki kontekst atrybucyjny, zaś cukrowcom niski. Cóż zaś twierdzi dr Smith? Otóż kiedy zostaniemy przyłapani na maczaniu frytek w majonezie to dużo łatwiej nam będzie zastosować mechanizm obronny spod znaku „bo inni też tak robią” niż w sytuacji, kiedy zostaliśmy przyłapani na tym, kiedy haniebnie nużaliśmy fryty w cukiernicy. Co więcej – kiedy zachowujemy się w jakiś niepochlebny sposób i zostaniemy na tym przyłapani, to wolimy zwalić przyczynę naszych zachowań na sytuację, a nie na nas samych. Jeśli więc istnieje prawdopodobieństwo, że inni ludzie w swej sporej ilości też się tak mogą zachowywać, to jest nam dużo łatwiej to zrobić, niż w sytuacji niskiego konsensusu, czyli takiej, w której takie prawdopodobieństwo jest znikome. Bo jak twierdzi dr Smith – jeśli większość ludzi zachowuje się podobnie, to uznajemy, że w naszym podobnym do nich zachowaniu przyczyną tego zachowania jest coś w samej sytuacji, w jej okolicznościach czy innych czynnikach zewnętrznych, a nie w nas samych, co używamy jako argument nawet (zgodnie z teorią społecznego dowodu słuszności) jeśli nie potrafimy wyjaśnić dlaczego inni się tak zachowują. Wystarczy sam fakt istnienia domniemanego wysokiego konsensusu atrybucji. To zaś daje nam możliwość posłużenia się silną wymówką, bez potrzeby tłumaczenia się z konkretnego zachowania. Magiczne „inni też tak robią” po prostu załatwia sprawę, odsuwa od nas odpowiedzialność i pozwala ochronić własną samoocenę w sytuacjach, w których zachowaliśmy się niewłaściwie, nagannie czy niepochlebnie. Niestety na tym nie koniec, bo wg dr Smitha gros ludzi przyłapanych na tego typu zachowaniach idzie jeszcze dalej. Kiedy bowiem, nie dysponują wysokim konsensusem atrybucyjnym, to sami go sztucznie podnoszą przekonując, że inni tak robią nawet wówczas, kiedy to w żaden sposób nie odpowiada prawdzie. Problem w tym, że kiedy rzecz dotyczy sposobu jedzenia frytek, to umówmy się społeczna szkodliwość takich zachowań jest raczej mizerna. Jednak, kiedy sztuczne podnoszenie konsensusu atrybucyjnego, czyli zwalanie winy na innych, którzy mają się tak samo zachowywać, co ma usprawiedliwić naganne zachowania własne dotyczy dużo ważniejszych obszarów naszego życia to już robi się nieciekawie. Smith podaje tutaj przykład świata polityki, w którym polityk kłamie jak najęty i jednocześnie argumentuje, że przecież inni też tak robią, bo na tym polega polityka. Ale na polityce się nie kończy. Ten system obecny jest również na przykład w świecie medycyny, czy psychologii, w których pacjentom wciskane są niedziałające medykamenty czy terapie, bo przecież inni też to stosują. Wtedy już naprawdę przestaje być śmiesznie, prawda?
Pozdrawiam