Maniakalne ucieczki od życia

Przecież wszyscy tak robią…
28 czerwca 2024
Psychoza upału
5 lipca 2024

Transkrypcja tekstu:
Zacznijmy i tym razem od przykładu. Oto obserwujemy Agatę, która wydaje się być zawsze w tym samym, nieco euforycznym emocjonalnym stanie. Cokolwiek się wydarza wokół niej, z czymkolwiek się mierzy, to reaguje albo śmiechem albo przekonywaniem nagłos siebie i wszystkich wokół, że wszystko jest ok, sprawy idą w dobrym kierunku a świat jest cudownym miejscem, po którym powinniśmy stąpać z zachwytem. Im jednak dłużej się jej przyglądamy i im dłużej śledzimy jej poczynania zaczynamy odnosić wrażenie, że i owszem Agata agituje wszystkich do szczęścia i spełnienia, ale w tym wszystkim najsilniej wydaje się przekonywać do tego samą siebie. Teraz kierujemy swoją uwagę w stronę Adama, który wszystko co robi, wszelkie czynności czy zadania zdaje się wykonywać strumieniowo, nie pozwalając sobie na nawet najmniejszą przerwę pomiędzy jedną aktywnością a drugą. Ma się wrażenie, że od jednego zadania przechodzi płynnie do drugiego – mniej więcej tak jak działa płynne przejście jednego utworu w drugi, które sobie można ustawić w muzycznych serwisach streamingowych. Jeszcze słyszymy końcówkę poprzedniego utworu, a już pojawia się początek kolejnego nie pozostawiając pomiędzy nimi nawet ułamka sekundy ciszy. To cały Adam, co najlepiej widać w tych sytuacjach, w których zmuszony jest na coś czekać, na przykład w kolejce do lekarza lub na lotnisku. Najpierw rozmawia przez telefon, ale zanim jeszcze zakończy rozmowę, już grzebie w kieszeniach pilnie czegoś szukając. W końcu wygrzebuje z kieszeni słuchawki, ale zanim je jeszcze dobrze założy, już zabiera się za coś innego. I tak bez chwili przerwy – wiecznie w ruchu, wiecznie w zadaniu, wiecznie w aktywności. Kiedy się mu dłużej przyglądamy zaczynamy odnosić wrażenie, że coś musi być nie tak, bo większość z aktywności, które wykonuje nie jest specjalnie istotna i przemyślana, bo wraca do tych samych czynności, mimo że wykonywał je już wcześniej. Trzeci przykład to Jola, która wydaje się być mistrzynią tworzenia niepotrzebnego zamieszania przy byle okazji. Ma wszystko zaplanowane do ostatniego szczegółu, ale każdy ze szczegółów swojego planu jest nie tylko skrupulatnie wykonywany, ale też stanowi powód do odpowiedniego nagłośnienia poprzez zrobienie sceny, znalezienia problemu, którego nie ma, czy nadaniu czynności jakiegoś innego aspektu, który ma sprawić, że kierowniczka Jola po raz kolejny zanurzy się w rozwiązanie nieistniejącego problemu. Kiedy pakuje dziecku śniadanie do szkoły problemem staje się rodzaj papieru, w który owija kanapkę i którego producent powinien się mieć przed Jolą na baczności, za to, że papier nie jest nie takiej jakości co kiedyś. Kiedy Jola prowadzi samochód, to droga jest raz za wąska, raz za szeroka, samochodów na niej jest raz za mało, a raz za dużo, a kiedy parkuje to już do cholery kto to wymyślił, żeby parking był jakiś taki nieporęczny taki. Żadna z czynności nie przebiega gładko, nie idzie jak po maśle i wymaga Joli, która swoim organizacyjnym sprytem oczywiście rozwiązuje wszystkie problemy, ale jednocześnie informując cały świat ale przede wszystkim siebiem, jak wiele tych problemów jest po drodze do rozwiązania i to w najprostszych czynnościach. Co łączy te trzy, wydawałoby się skrajnie różne przykłady? Tu oddajmy głos doktorowi Neelowi Burtonowi, szacownemu psychiatrze z Oxfordu i jednocześnie autorowi kilku ważnych książek – w tym między innym bestselerowego „Meaning of Madness”. Wskazuje on, że tego typu schematy zachowań są związane z maniakalną obroną ego, w której blokowane są dyskomfortowe stany poprzez odwrócenie uwagi umysłu przeciwstawnymi myślami i uczuciami oraz tzw. lawiną aktywności, której celem ma być zagłuszenie tego, czego chcemy uniknąć. Na poziomie umysłu pojawia się więc strategia celowego nakręcania myśli i emocji, by nie dopuścić do pojawiającej się potrzeby zmierzenia się z jakimś rodzajem trudnych myśli czy emocji. Pokażmy to na przykładzie. Wyobraźmy sobie kogoś, kto za wszelką cenę chce uniknąć myślenia powodowanego lękiem, kiedy właśnie przechodzi przez ciemną uliczkę w niebezpiecznej okolicy. Celowo więc stymuluje swój umysł do intensywnego myślenia o czymś innym – na przykład o tym ile rzeczy ma jeszcze dzisiaj do zrobienia, albo o tym jak zaplanować najbliższe wakacje. Nie ma znaczenia co to będzie, byle tylko odpowiednio skutecznie zapełnić umysł, by nie trzeba się było skonfrontować z dyskomfortowym lękiem. Drugi obszar maniakalnej obrony wg dr Burtona może być związany z angażowaniem się w hiperaktywność, w której jedna czynność goni drugą dokładnie w tym samym celu. Bo kiedy jesteśmy czymś bardzo zajęci, a nasz umysł skoncentrowany jest na organizacji czynności i ich wykonywaniu, to tym samym nasza uwaga odciągana jest od problemu z którym nie chcemy się zmierzyć. I tutaj można by posłużyć się następującym przykładem – oto ktoś otrzymuje właśnie jakąś nieprzyjemną wiadomość, w której konsekwencji w jego życiu może się sporo zmienić na jego niekorzyść – niech to będzie wiadomość o utracie pracy. Każda myśl związana z tą wiadomością jest dyskomfortowa, a co za tym idzie uruchamia równie dyskomfortowe emocje. Więc żeby uciec od tego dyskomfortu ktoś rzuca się w wir zadań, czynności, czy aktywności i zaczyna maniakalnie sprzątać mieszkanie, prać te same skarpety dwa razy, czy myć okna lub rozpoczynać remont łazienki, byle tylko nie myśleć o zwolnieniu z pracy i związanych z tym konsekwencjach. Wymienione przykłady wprawdzie pokazują mechanizm maniakalnej obrony, ale nie są do końca precyzyjne, bo opisują sytuacje jednorazowe. Tymczasem największy problem stanowi wg dr Burtona dyktowana tym mechanizmem strategia na życie. To sytuacje, w której maniakalna obrona przed dyskomfortowymi myślami i emocjami stosowana jest każdego dnia i w każdej sytuacji, by uniknąć zmierzenia się z myśleniem o prawdziwej rzeczywistości, w której pozostawia się nierozwiązane problemy lub jak mówi Burton – by uniknąć rozpaczy, wynikającej z odkrycia, że życie nie jest takie jakie miało się nadzieję że będzie. Z dramatycznie bolesnego odkrycia, w którym pojawia się świadomość że na planie wewnętrznym dana osoba nie ma niczego sobie do zaoferowania, a więc kiedy doświadczyła by chociaż chwili ciszy czy spokoju, to ta złośliwa prawda wylezie na wierzch boleśnie raniąc własne ego. Ze świadomości pustki, bezcelowości czy strachu przed niemyśleniem. Tak – dokładnie tych samych rzeczy, które na drodze duchowego rozwoju przyjmują wartość pozytywną, ale które dla osób broniących się przed eksploracją arkan inteligencji duchowej wydają się być koszmarem nie do przejścia. Wówczas jedyną odpowiedzią na ciszę staje się bezradność napędzająca ucieczkę od samego siebie, jako jedyny sposób na ochronę ego. Kiedy zagłuszana jest cisza łatwiej jest uwierzyć że ona nieistnieje. Podobnie kiedy zagłuszane są problemy można udawać że ich nie ma. Czy można tak żyć – nieustannie produkując przeciwstawne myśli lub kontraktywność uciekając od siebie? Niestety tak i to przez długie lata. Ale ten proces ma też swoje koszty. Im dłużej trwa i im intensywniej jest stosowany, w tym większym stopniu ewentualna możliwość jego zatrzymania i zwrócenie się w stronę prawdziwego siebie i życia i ruszenie na przeciw swoim problemom by podjąć wyzwanie zmierzenia się z nimi zaczyna być wiązane z rozpaczą. Bo problemy, szczególnie te nierozwiązane i zamiecione pod dywan lubią się nawarstwiać. Działa to trochę tak jak niezapłacenie czynszu. I owszem można o tym nie myśleć, zagłuszając to co z tym związane celowym generowaniem pozytywnych emocji i lawiny aktywności, ale nie zmienia to faktu, że z każdym miesiącem dług czynszowy będzie rósł. Z każdym kolejnym miesiącem więc jego wzrastająca wysokość będzie wiązała się z wzrastającą rozpaczą i bezradnością, które wynikają nie tylko z samego wzrostu zadłużenia ale również z zagłuszanej świadomości, że nic z tym nie robimy, bo jesteśmy i owszem bardzo zajęci, ale wyłącznie tym, by z tym nic nie robić. A im większa rozpacz tym silniej musi być zagłuszana, więc z każdym rokiem sytuacja wygląda coraz gorzej – przybywa problemów, a te które nie zostały rozwiązane teraz nabrzmiewają i krzyczą o interwencje. Więc z każdym rokiem zagłuszanie musi być coraz silniejsze by sobie z tym poradzić, więc tym samym coraz więcej energii będzie kosztowało. Trudno się nie zorientować dokąd prowadzi taka wycieczka, prawda? Po pierwsze wówczas nawet najmniejsza chwila ciszy staje się nie do zniesienia, wiec w ekstremalnych przypadkach wymyśla się aktywność czy czynności, które nie mają żadnego celu poza samym ich wykonywaniem. Po drugie zaczyna się stosować coraz bardziej nieadekwatne przeciwstawne myśli i emocje, by zagłuszyć te związane z rozpaczą, co z czasem zaczyna przypominać strzelanie z armaty do wróbli. Nawet najmniejsza niedogodność, zmiana planów czy negatywna informacja powoduje wybuch euforii co z obserwowane z boku nie ma nic wspólnego z pozytywnym nastawieniem, ale już czystym szaleństwem. To tak, jakby wdepnąć w psią kupę i zacząć biegać wykrzykując hymny pochwalne za znak z niebios stymulujący nas do rozwoju i afirmacji życia. Raczej żenua, prawda? Ale niestety na tym nie koniec bo w końcu musi nadejść moment, w którym balon zagłuszania siebie ostatecznie pęka. Moment, w którym nie da się już uciekać, żadne wypracowane mechanizmy zagłuszania już nie są w stanie działać i w którym to co było hodowane pod dywanem urosło do takich rozmiarów, że pomiędzy dywanem a sufitem nie da się już ani przejść ani nawet przeczołgać. Wtedy u drzwi stoi rozpacz w całej swojej okazałości. I wtedy zmierzenie się z nią stanowi naprawdę duży problem, chociażby z tego powodu, że w ciągu całego życia nie została wypracowana nawet najmniejsza na nią odporność. Bo nasze ego – w szczytnym celu ochrony nas samych – wybrało ucieczkę od konfrontacji, co sprawiło że łatwy kiedyś do pokonania wróg w trakcie naszej ucieczki urósł w siłę i zwielokrotnił swoje oddziały. A to się nigdy nie może dobrze skończyć, co warto zapamiętać ku przestrodze ilekroć przyłapiemy się na zrazu wydawało by się niewinnych mini ucieczkach od życia.
Pozdrawiam