Przywłaszczanie wspomnień

Przypadek Dominika
16 kwietnia 2024

Transkrypcja tekstu:
Wyobraź sobie taką oto sytuację: przychodzisz z dobrym znajomym – na przykład do pubu, gdzie spotykacie większą grupę nieco dalszych, ale jakże sympatycznych znajomych. Ludzie jak to w pubie opowiadają sobie różne historie z własnym udziałem – jedne są zabawne, inne zadziwiające a jeszcze inne niosą ze sobą określony morał lub też po prostu są pouczające i przez to ciekawe. W końcu oddalasz się na chwilę od tej grupy by sobie coś zamówić przy barze i kiedy tak stoisz słyszysz za swoimi plecami, jak twój dobry znajomy właśnie opowiada pewną historię. Jest zabawna, zadziwiająca i pouczająca jednocześnie. Towarzystwo więc słucha z zaciekawieniem, po czym po jej opowiedzeniu patrzą z podziwem na opowiadającego. To ci dopiero historia. Takie przeżycie, taka jazda bez trzymanki i tyle w tym jednocześnie życiowej mądrości. Twój znajomy rozgląda się z dumą po swoim audytorium i widać, że posłuch i zaciekawienie jego historią przyniosły mu wiele satysfakcji i ustawiły na podium kogoś, kto ma sporo do powiedzenia i którego warto posłuchać. Jest tylko jeden szkopuł. Otóż twój znajomy opowiedział historię, która tak naprawdę przydarzyła się tobie, a nie jemu. To od ciebie ją usłyszał i to już spory czas temu. On sam zaś nie brał udziału w tych wydarzeniach, a bez twojej opowieści nawet by o nich nie wiedział. Jak to możliwe, że teraz w tym towarzystwie sprzedaje tę historię jako swoją? Co więcej, robi to z taką pasją i tak wiarygodnie, że aż trudno uwierzyć, by historia którą opowiada była tak naprawdę cudza a nie jego. Przecież opowiada ją z taką swadą i przejęciem, jakby sam wierzył w to że wydarzyła się właśnie jemu, nabijając sobie przy okazji w towarzystwie punkty i wywołując wrażenie kogoś interesującego, kolorowego, bardziej towarzysko atrakcyjnego, a przy tym jeszcze dobrego storytellera. Publiczność zachwycona, twój znajomy towarzysko zyskuje, i jedynie ty czujesz delikatnie mówiąc rodzaj niesmaku i konfuzję wobec chęci zepsucia mu tej zabawy i wyznania przed wszystkimi że to tak naprawdę twoja historia. Ale czy ci uwierzą? Czy nie uznają, że próbujesz zepsuć zabawę, bo zazdrościsz znajomemu zaskarbienia sobie uwagi? Ale to przecież do cholery twoja a nie jego historia!
W 2015 roku zespół naukowców z uniwersytetów Duke oraz Southern Methodist pod kierunkiem profesora psychologii Alana Browna przeprowadził badania pod nazwą „Pożyczanie osobistych wspomnień”, chcąc sprawdzić na ile częsty może być fenomen opowiadania cudzych wspomnień jako własnych. Wydaje się bowiem, że i owszem jakiś tam odsetek osób może z rzadka sięgać po taką strategię, ale to najpewniej zupełnie marginalne przypadki. Jakież było zdziwienie badaczy, kiedy odkryto, że do pożyczania wspomnień przyznało się 58% uczestników badań. Większość z badanych – jak piszą autorzy – przyznaje się również do wykorzystywania szczegółów z doświadczeń innych do upiększania własnych opowiadań. Dlaczego to robią? Naukowcy wnioskują, że pośród powodów znajduje się tzw. wzbogacenie własnego zapisu autobiograficznego, czyli schemat, w którym następuje internalizacja cudzej historii powodująca zamazanie świadomości, że jest cudza. Przywłaszczająca historię osoba buduje w ten sposób swoją atrakcyjność wobec samej siebie – postrzega się sama jako ciekawsza, a swoje życie jako bardziej urozmaicone i wartościowe. Kolejny powód to – tu powtórzmy za autorami badań – tymczasowe stworzenie bardziej spójnej lub angażującej wymiany konwersacyjnej mającej zagwarantować lepszą jakość połączenia społecznego. Czyli – mówiąc prostymi słowami – zbudowanie i wzmocnienie lepszych kontaktów towarzyskich przez tworzenie wrażenia bardziej interesującego rozmówcy. Wśród powodów znajduje się oczywiście również funkcja uproszczenia przekazu własnych doświadczeń. To sytuacja w której dana osoba nie potrafi znaleźć odpowiedniego opisu własnych doświadczeń lub uznaje, że jej własny opis byłby mdły, nudny lub nieprecyzyjnie zrozumiany przez innych, więc posługuje się cudzą historią, która pod tym względem lepiej się sprawdza. No i w końcu mamy też motyw wizerunkowy, czyli przywłaszczanie cudzych historii by budować swój społeczny wizerunek dużo atrakcyjniejszy, niż ten który można by było skonstruować na historiach własnych. I co najważniejsze – znaczna część badanych przyznających się do przywłaszczania wspomnień po jakim czasie traciła pewność co do tego, czy wspominane doświadczenie rzeczywiście było cudze czy też własne, dowodząc, że pamięć o przywłaszczeniu z czasem wykazuje tendencje do zanikania, mimo iż samo przywłaszczenie zostaje. Warto też dodać, że – co podaje szef badań prof. Brown – wszyscy, którzy pożyczali wspomnienia robili to nie tylko raz, ale wielokrotnie. Brown jednak w artykule zapowiadającym badania – i to chyba wielka rzadkość wśród naukowców – sam uczciwie przyznaje się do tego, że taki mechanizm zdarzał się również i jemu w czasach młodości i stąd podejrzenie, że występuje on dużo częściej lub wyłącznie u młodych ludzi. Dlatego też w pięć lat po pierwszych badaniach przeprowadzono kolejne, ale tym razem rozszerzając przedział wiekowy badanych do średniej wynoszącej 40 lat. I tu okazało się, że zjawisko przywłaszczania wspomnieć również ma miejsce, bo stwierdzono je u dokładnie jednej trzeciej badanych. Wskazuje to, że wprawdzie ten proceder z wiekiem zaczyna słabnąć, ale jedna trzecia to wciąż bardzo wysoki wynik. Tym razem jednak dodatkowo ustalono, że im częściej badani pożyczali wspomnienia, w tym większym stopniu w ich pamięci zamazywała się świadomość, że to wspomnienia cudze i budowała się wiara w to, że w istocie sami przeżyli to o czym opowiadali. Zaczynali wierzyć, że to im przydarzały się te historie i potrzebna była konfrontacja z rzeczywistymi bohaterami opowiadanych historii, by byli zdolni do podważenia własnej wiary.
No cóż – chciałoby się powiedzieć – skoro ludzie tak robią i to w aż tak przytłaczającej ilości, to może po prostu my, rodzaj ludzki tak mamy i powinniśmy przejść nad tym faktem do porządku dziennego. Być może nawet odczuwając satysfakcję z tego, że skoro historia została przywłaszczona, to najlepszy dowód na to, że była naprawdę dobra. Co przypomina mi trochę sytuację z pewnego socjologicznego kongresu, na którym ze stoisk z socjologiczną lekturą ukradziono książkę. Taka sytuacja nie miała miejsca na żadnym wcześniejszym kongresie co spowodowało, że autor skradzionego egzemplarza obnosił się następnie z dumą i informował wszystkich kolegów i koleżanki, że wprawdzie na pewno oni też napisali niezłe książki, ale w końcu ukradziono tylko tę jego, wiec o czymś to świadczy, prawda?
Kiedy jednak przyjrzymy się bliżej całemu mechanizmowi przywłaszczania wspomnień, to zaczynamy dostrzegać, że na tym psychologicznym wybiegu pasie się nie jeden demon, ale całe ich stado. Pożyczanie, czy przywłaszczanie cudzych wspomnień, który to proceder ma przysporzyć złodziejowi towarzyskiej atrakcyjności jednocześnie tymi samymi drzwiami wpuszcza do systemu deprecjację możliwości bycia atrakcyjnym przy korzystaniu wyłącznie z własnych zasobów. To trochę tak, jakby na portalach randkowych posłużyć się cudzym zdjęciem uznając, że opublikowanie fotografii pokazującej jak się naprawdę wygląda spowoduje totalny brak zainteresowania potencjalnych partnerek czy partnerów. W ten sposób delikwent często nieświadomie sam atakuje swój własny system poczucia wartości umacniając podświadome przekonanie, że sam sobą nic atrakcyjnego nie prezentuje. Jednak czasem nie kończy się na przeglądaniu zdjęć i trzeba pójść na rzeczywistą randkę. A tam nie da się już włożyć na głowę papierowej torby z wydrukowanym na niej nieswoim zdjęciem. Podobnie się dzieje w relacjach – kiedy atrakcyjność relacyjnego partnera czy partnerki budowana jest na nie swoich opowieściach, to w partnerze czy partnerce budzi się przekonanie o atrakcyjnym życiu u boku osoby, która doświadcza atrakcyjnych historii. Kiedy jednak życie zaczyna zastępować opowieść, to piękna narracja w końcu musi ustąpić przeżywanym wspólnie rzeczywistym zdarzeniom i szybko okazuje się, że tak zbudowana towarzyska atrakcyjność była jedynie wydmuszką. Czymś zmyślonym na użytek podkręcenia wizerunku, co szybko zostaje zweryfikowane przez prozę życia i tłumaczenie, że atrakcyjność przygód się skończyła wraz z pojawieniem się związku, raczej związkowi kiepsko wróży. Kolejnym hasającym po wybiegu demonem w przypadku przywłaszczania wspomnień jest rosnące z roku na rok przekonanie – nawet jak się wierzy w to, że przywłaszczone wydarzenia są własne – że wszystko co ciekawe w życiu już się wydarzyło, czyli zostało w przeszłości, co czyni teraźniejszość szarą, nieatrakcyjną i nudną. W tej sytuacji pojawia się fiksacja na przeszłości łatwo rozpoznawalna w dowolnej rozmowie, w której delikwent ożywia się i uśmiecha tylko wówczas, kiedy przywołuje przeszłość i natychmiast traci werwę i dobry nastrój, kiedy w rozmowie pojawia się teraźniejszość czy przyszłość. A kiedy się wierzy, że wszystko co dobre już było, to jednocześnie trudno jest uwierzyć w to, że w życiu może się jeszcze pojawić cokolwiek fajnego. Tych biegających po polu przywłaszczania wspomnień demonów można by wymieniać jeszcze sporo, ale najważniejsze jest to, by uświadomić sobie, że bieżące kolorowanie siebie, przynoszące w trakcie opowieści przyjemność i poczucie bycia atrakcyjnym ostatecznie przyniesie dokładnie odwrotny efekt: przygnębienie, wycofanie i deprecjację własnej wartości. A to oznacza, że ta gra tak naprawdę nie jest warta świeczki. Co poddaję pod rozwagę i pozdrawiam.