Zbawienna moc rytuałów

Wewnętrzne dziecko kontra wewnętrzny rodzic
5 kwietnia 2024
Przypadek Izy
13 kwietnia 2024

Transkrypcja tekstu:
Na początek wyobraźmy sobie taki przykład: oto profesor akademicki w jednej z szanowanych uczelni, który na swoich zajęciach zawsze zachęca studentów do dyskusji, które bywają niezwykle burzliwe, bo przecież nie każdy student zgadza się z tezami wygłaszanymi przez pana profesora, jak również raczej się nie zdarza, by grupa dyskutujących była jednomyślna. Oznacza to nie tylko, że atmosfera prowokowanych przez profesora dyskusji bywa gorąca, ale również to, że kierunek, który dana dyskusja przybierze jest zazwyczaj kompletnie nieprzewidywalny. A zatem profesor przed każdymi swoimi zajęciami doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że dzisiaj może być naprawdę ostro i jazda bez trzymanki. Jak zatem pan profesor się przygotowuje do takich hardcorowych zajęć? Otóż przez każdymi zajęciami wykonuje pewien zestaw czynności, czyniąc z nich swoisty i niezmienny od lat rytuał. Całość zajmuje mu równo 30 minut, podczas których pan profesor chodzi tam i z powrotem po swoim gabinecie rozmyślając nad różnymi wariantami dyskusji i zapisując wszystkie możliwe dyskusyjne kierunki w swoim segregatorze z czarnej skóry. Przy czym zapiski muszą być dokonywane na żółtych kartkach, a segregator jest ten sam od lat, który kiedyś sprezentował mu ojciec, gdyż używał go każdego dnia sam będąc uczniem. Oczywiście jeśli dreptanie po gabinecie było by krótsze niż dokładnie 30 min, kartki pod profesorskie bazgroły nie byłyby żółte, a segregator in niż ten zabytkowy od ojca, to cały rytuał by się nie liczył, co oznaczało by dla pana profesora, że nie jest odpowiednio przygotowany do zajęć. Co myślimy o takim przykładzie? Niezła szajba, nie? Jest tylko mały problem – otóż to nie wymysł, przykład z czapy czy też moja beztroska mini-wykładowa twórczość. Bo pan profesor istnieje naprawdę. Nazywa się Michael Norton i jest profesorem w Harvard Business School i swój rytuał opisał w książce „Efekt rytuału: od nawyku do rytuału, wykorzystaj zaskakującą moc codziennych działań”, która miała swoją premierę 9 kwietnia tego roku czyli zaledwie trzy dni temu.
Wielu z nas ma swoje rytuały, do których bardziej lub mniej chcemy się przyznawać przed innymi i które bardziej lub mniej tym innym mogą się wydawać szalone. Pamiętam z dawnych lat, kiedy pracowałem w teatrze i miałem okazję śledzić przygotowania do występu pewnego słynnego muzyka z zespołem. Szkopuł w tym, że teatr był mały i miał tylko jedną – ale za to sporych rozmiarów garderobę. Na dwadzieścia minut przed koncertem przechodziłem tuż obok niej i zobaczyłem, że cały zespół stoi pod drzwiami. Jako organizator wydarzenia natychmiast uznałem, że prawdopodobnie drzwi się zacięły i chciałem ruszyć na ratunek, ale okazało się, że członkowie zespołu celowo opuścili garderobę, by główny maestro mógł spędzić przed koncertem piętnaście minut w ciszy i samotności, bo inaczej nie potrafił się odpowiednio do występu przygotować. Co więcej kiedy zapytałem muzyków czy im to nie przeszkadza, że ich tak wywala na korytarz powiedzieli, że się już przyzwyczaili i że generalnie nawet tak jest lepiej, bo kiedy maestro odbębni swój rytuał to daje lepsze koncerty. Znam też pewnego szkoleniowca i nauczyciela, który mimo iż nie korzysta na swych szkoleniach z żadnych rzutników i innych cudów i wystarczyłoby by się pojawił na sali szkoleniowej tuż przed szkoleniem i tak prosi za każdym razem organizatorów o dostęp do sali na godzinę przed. Siedzi dziwak jeden w pustej sali i nawet nie myśli o tym, co na szkoleniu będzie mówił. Nie analizuje przebiegu interakcji z uczestnikami. Po prostu słucha ciszy w pustej przestrzeni, a jakiekolwiek myśli raczej z rzadka odwiedzają jego głowę. Czyżbym zapomniał dodać, że w powyższym przykładzie chodzi o mnie?
Rytuały nie muszą być związane w wystąpieniem publicznym, chociaż w takich sytuacjach występują dość często – jak na przykład u piłkarzy przed meczem, cyrkowców mających wykonać swój popisowy numer czy celebrytów lub dziennikarzy wchodząc na wizję. Często dotyczą tych aktywności, które stanowią jakiś rodzaj wyzwania, co do wyniku którego nie zawsze dysponujemy stuprocentowa pewnością, bo przecież bieg rzeczy może się ułożyć w różny sposób i sprawy nie zawsze mogą pójść tak, jak byśmy chcieli by poszły. Właśnie wtedy oddajemy się celebracji zrutynizowanych czynności – nawet najbardziej absurdalnych, ale co najważniejsze naszych własnych, do których sami przypisaliśmy niezwykłą moc, która jak magiczny napój we wciąż niepodbitej przez Rzymian wiosce Galów ratuje z każdej opresji. To że rytuał musi być własny jest ważną wskazówką, bo rytuały zaczerpnięte od kogoś, czy podpatrzone u innej osoby już tej mocy nie mają. To dlatego warto przestrzec tegorocznych maturzystów, że zakładanie czerwonej bielizny tylko dlatego że wcześniejsze roczniki to robiły raczej mija się z celem. A co się nie mija? I czy w ogóle jakiekolwiek rytuały mają psychologiczny sens, czy też jedynie skupiają na sobie uwagę naszych myśli co sprawia, że istnieje nieco mniejsze prawdopodobieństwo, że stojąc przed jakimś konkretnym wyzwaniem mniej będziemy się lękać o jego przebieg? Na to pytanie próbowali znaleźć odpowiedź autorzy badań z Wydziału Psychologii Uniwersytetu w Toronto przeprowadzonych w 2017 r. W wynikach tych badań ujawniono niezwykle ciekawą zależność pomiędzy wykonywaniem rytuału a siłą sygnału ERN. Najpierw jednak musimy wyjaśnić co oznacza akronim od error- related negativity. Terminem tym określa się aktywność elektryczną mózgu, którą można zmierzyć za pomocą elektroencefalografii EEG i która pojawia się około kilkudziesięciu milisekund po tym, jak udzielona jest błędna odpowiedź na jakieś pytanie, czy w naszej aktywności popełniamy błąd i orientujemy się, że został on popełniony. Wprawdzie istnieją badania potwierdzające że ERN pojawia się również w mózgu, kiedy popełniamy jakiś nieświadomy błąd, ale jest on wówczas dużo słabszy. Najważniejsze co warto zapamiętać, to to, że nasz układ neuronalny reaguje w ten sposób w sytuacjach, w których odkrywamy że popełniliśmy jakiś błąd – na przykład podjęliśmy niewłaściwa decyzję, dokonaliśmy błędnego wyboru, udzieliliśmy złej odpowiedzi na jakieś pytanie, czy też dokonaliśmy niewłaściwej oceny. Dlaczego to takie ważne? Ponieważ siła sygnału ERN jest bezpośrednio związana z naszymi umiejętnościami samokontroli. W kolejnych badaniach – tym razem przeprowadzonych w 2021 roku przez naukowców z Wydziału Psychologii oraz Wydziału Psychiatrii Uniwersytetu w Dreźnie – okazało się, że im wyższa u danej osoby jest aktywność związana z ERN, tym mniejsze ma ta osoba tzw. adaptacyjne możliwości radzenia sobie z wyzwaniami codziennego życia, co oznacza po prostu mniejsze umiejętności kontrolowania swoich emocji, zachowań i komunikacji. Mówiąc wprost – w im mniejszym stopniu radzimy sobie z własnymi błędami, czyli im większy dla nas stanowią one emocjonalny problem, w tym mniejszym stopniu wyciągamy z nich naukę, po to by ich ponownie nie popełnić i tym gorzej w ich efekcie się zachowujemy i tym większe emocje będziemy generować zadręczając się ich popełnieniem. I teraz skoro już znamy związek pomiędzy ERM, czyli elektryczną aktywnością naszego mózgu po popełnieniu błędu a umiejętnościami samokontroli, więc również zarządzania własnymi emocjami pora na powrót do wcześniej wspomnianych kanadyjskich badań nad rytuałami. Okazało się w nich, że ci uczestnicy badań, którzy stojąc przed konkretnym trudnym wyzwaniem stosowali własne rytuały wykazywali się dużo mniejszym poziomem aktywności elektrycznej mózgu ERN, kiedy w trakcie realizacji danego wyzwania popełniali błąd niż ci uczestnicy, którzy rownież w swoich wyzwaniach popełniali błędy ale jednocześnie przed ich podjęciem nie stosowali żadnych rytuałów. Mówiąc wprost – udowodniono, że stosowanie rytuałów wpływa na obniżenie poziomy ERN, czego skutkiem jest lepsze radzenie sobie z przeciwnościami, porażkami, błędami i jednocześnie większy poziom samokontroli zarówno behawioralnej, jak i emocjonalnej. I żeby sprawa była jasna – rytuał nie sprawi że w magiczny sposób w konkretnym trudnym wyzwaniu, przed którym właśnie stoimy nie popełnimy błędów. Sprawi jednak, że dużo lepiej sobie z nimi poradzimy, jeśli się nam przytrafią. Stąd warto pielęgnować swoje rytuały i nie koniecznie chwalić się nimi przed innymi. Bo ludzie zazwyczaj rozumieją jedynie własne rytuały a z rytuałów innych często szydzą. I nie chodzi tutaj też o to, by stosować tak rozbudowane rytuały, by samo ich wykonanie pochłaniało tyle czasu i energii że już ich nie wystarczy na realizację konkretnego wyzwania. Chodzi jedynie o to, że jeśli już je mamy, to nie uważajmy siebie za szaleńców, z którymi coś jest nie tak, skoro muszą zapisywać swoje pomysły wyłącznie na żółtych kartkach bo inaczej nie będą się liczyć, czy też pluć przez lewe ramie przed każdym wejściem na boisko, albo robić cokolwiek co dla postronnego obserwatora wydaje się idiotyczne. Ważne że działa.
Pozdrawiam